To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Prawda? — Jej potrzebny jest munsztuk! — rzuciła z wyrzutem. — Następnym razem założymy. A teraz proszę wrócić na swoje miejsce. Szarpnęła tak mocno za wodze, że kobyła przysiadła i stanęła. Przeczekali, aż Maryś odjedzie kawałek i ruszyli stępa, by po chwili przejść w kłus. Grażyna zacięła zęby i powstrzymywała z całych sił wierzchowca. Mimo że była silna i wytrzymała, nie dawała już jednak rady. Wyjechali na szeroką przestrzeń łąk, które ciągnęły się od lasu do zabudowań wsi i łączyły dalej z ogrodzonymi wybiegami dla koni. — A teraz proszę zrobić zwrot w prawo i jedziemy strzemię w strzemię — wydał komendę Stolarzewski. Zwrot zakłócił porządek, ale dość szybko utworzyła się znowu linia koni idących równolegle. — Lekki galop! — woła Stolarzewski i jego Fryga wysuwa się do przodu. Aldona robi to samo; stało się to tak niespodziewanie, 84 że Grażyna nie jest w stanie zareagować natychmiast. Kiedy zaczyna ściągać wodze, zdaje sobie sprawę, że wierzchówka nie reaguje. Słyszy wołanie Stolarzewskie-go, by zatrzymała konia, słyszy krzyki innych jeźdźców, ale już nie panuje nad zwierzęciem, które unosi ją w stronę widniejących daleko przed nią zabudowań stadniny. Nie daje za wygraną, zaczyna szarpać wodze, ściągając je to w jedną, to w drugą stronę. Ale bez rezultatu. Stolarzewski pierwszy zorientował się, że koń Grażyny poniósł. Krzyknął do grupy, żeby jechała stępa, a sam pchnął Frygę w pościg. Ale nie miał szans dojścia do ponoszącej Aldony; rozszalała klacz rwała do przodu, zwiększając stale dystans. Nikt z nich nie zauważył, że scena ta ma niespodziewanego widza: był nim Małecki, który właśnie postanowił sprawdzić, jak sprawują się roczniaki, które pasły się na najdalszym wybiegu, przylegającym do łąk. Przyglądał im się najpierw z daleka, a potem przelazł pod ogrodzeniem i wszedł między nie. Przyzwyczajone do niego i do chleba, który nosił zawsze w kieszeniach, otoczyły go zwartym kręgiem. Nagle do jego uszu dotarły jakieś okrzyki, zbliżający się tętent... W pierwszej chwili nie mógł zorientować się, skąd dochodzą. Kiedy zrozumiał, że coś musi się dziać na łąkach, wyszedł spomiędzy roczniaków i podszedł do ogrodzenia. — Zgłupieli! — ocenił krótko to, co zobaczył: dwoje jeźdźców robiło sobie na łąkach wyścigi, wyciskając z koni wszystkie siły. Ale po sekundzie już zaczął się orientować w sytuacji. Po chwili poznał także, kto siedzi na ponoszącym wierzchowcu. Znał tylko jeden sposób, by jej pomóc. Wskakuje więc na żerdzie ogrodzenia i krzyczy do niej, licząc że wiejący od niego wiatr zaniesie te słowa, a ona usłyszy je i zrozumie: 86 — Batem ją, Grażyna! Batem i niech leci! Batem! Batem! Krzyczy, ile sił w gardle i płucach. A widząc, że dziewczyna nie słyszy go, zeskakuje z ogrodzenia i biegnie w jej stronę. Grażyna zaczęła odczuwać strach. Bała się, że koń się potknie i ona wyleci z siodła, a noga zostanie w strzemieniu, jak to słyszała w wielu opowiadaniach, i że koń będzie ją włóczył po polu, co widziała w jakimś filmie. Potem widziała siebie walącą się z koniem, przygniecioną jego ciężarem, ze zmiażdżonymi żebrami, strzaskaną nogą... Obrazy tych i innych możliwych nieszczęść przelatywały jej przez głowę, a równocześnie widziała ostro, jak na zwolnionym filmie, to, co działo się dookoła: zbliżające się z prawej strony ogrodzenia wypasów i wyłaniające się zza drzew zabudowania stadniny. Jeśli Aldona wpadnie ze mną do stajni, to śmierć! Zabije mnie! — uprzytamnia sobie z przerażeniem. Zeskoczyć — to śmierć także. Serce dławi gdzieś w gardle. Ale w tej samej chwili spostrzega biegnącego od strony ogrodzenia wypasów człowieka. To Małecki. Poznaje jego ciężką sylwetkę. Biegnie ku niej i macha rękami. Coś krzyczy. Do Grażyny docierają nareszcie słowa. Chwyta wodze w lewą rękę i puszcza je swobodnie, a prawą zaczyna okładać wierzchówkę po zadzie. Równocześnie bije ją obcasami w brzuch. Pod szpicrutą Aldona spręża się w sobie. Jeszcze przyspiesza. Figurka Małeckiego rośnie, jest coraz bliżej. Ciągle krzyczy: — Ściągaj! Wolno ściągaj! I w lewo... w lewo... Lekko ściągnęła w lewo i... Aldona zareagowała! Łagodnym łukiem, powoli zwalniając bieg, odeszła od ogrodzeń wypasów i zrobiwszy koło znalazła się przy Małeckim w tej samej chwili, w której dognał ją Stolarzewski. 87 — Pan wiedział, co to za kobyła! — zaatakował go z miejsca koniuszy. — Wiedział i dał takiego znarowionego konia pani doktor! To miał być może kawał? Gówniarz! Nie czekając na reakcję Stolarzewskiego, Małecki wziął Aldonę za uzdę i poprowadził w stronę stadniny. Stola-rzewski uniósł się w strzemionach, chciał krzyknąć coś w ślad za Małeckim. Ale zrezygnował. Opadł na siodło, zawrócił konia i odjechał do pozostawionej pod lasem grupy. Małecki szedł milcząc przez jakiś czas