To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Ks. Franciszek Filipiec MIC List do księdza Adama Bonieckiego. 98 Wiadomości z misji w Rwandzie (część pierwsza) Kigali, 17 listopada 1994 Drodzy Przyjaciele Mariańskich Misji! Wylecieliśmy do Rwandy 7 listopada 1994 roku. Pilot dwa razy podchodził do lądowania, ale żadna z tych prób nie powiodła się z powodu trudnych warunków atmosferycznych i nieoświetlonego pasa startowego. Wróciliśmy więc przez Nairobi do Brukseli i dopiero po dwóch dniach mogliśmy na nowo wyruszyć do Rwandy. Na lotnisku w Kigali czekali na nas zatroskani tymi naszymi perypetiami polscy misjonarze. Na Gikondo, u księży pallottynów, widoczne są jeszcze wyraźne ślady ostatniej tragedii. Modliliśmy się w spalonej wraz z ludźmi kaplicy, która niczym niemy świadek kwietniowych Ks. M. Garrow w spalonej kaplicy księży pallotynów w Kigali 99 wydarzeń wciąż nosi na sobie znaki tamtego dramatu. Odwiedzając miejsca zbrodni, z wielką uwagą słuchaliśmy relacji księży pallotynów, sióstr pallotynek i sióstr od Aniołów o aktualnej sytuacji w Kraju Tysiąca Wzgórz. Potwierdziły się nasze obawy, że zastaniemy tu Kościół bardzo pokaleczony i cierpiący. Zginęła jedna trzecia duchowieństwa. Zakony utraciły 130 swoich członków. Nawet ci, którzy ocaleli, ratując się ucieczką za granicę, nie mogą teraz powrócić do kraju z powodu ich wcześniejszego zaangażowania politycznego. W takiej sytuacji znajduje się również nasza diecezja Ruhengeri, gdzie prawie wszyscy księża wraz z biskupem są zmuszeni do pozostania w Zairze. Pragnąc przyjść jednak z pomocą duchową tym, którzy nie opuścili kraju, jeden z ojców białych został mianowany administratorem diecezji. Praca w parafiach jak na razie będzie jednak prowadzona tylko przez siedmiu misjonarzy, w tym trzech marianów. W innych diecezjach sytuacja jest jeszcze tragiczniej sza. Na przykład w diecezji Byumba pozostał tylko jeden młody ksiądz. W diecezji Gikongoro - dwóch, z których jeden jest jeszcze w więzieniu. Oprócz niego są jeszcze więźniami kilku innych duchownych i kilka zakonnych sióstr. Jednym z pierwszych miejsc, jakie odwiedziliśmy poza Gi-kondo był rwandyjski Caritas, który pomaga aktualnie przede wszystkim sierotom, organizuje żywienie dzieci i pomoc medyczną w niektórych regionach kraju. (...) Podziwiając szalony wysiłek podjęty przez wszystkie pracujące już w Rwandzie wspólnoty zakonne, pragnęliśmy wziąć aktywny udział w odbudowie Kościoła i poranionych serc tamtejszych ludzi. Na przeszkodzie stanęła jednak nasza mała mobilność. Nie mieliśmy żadnych środków lokomocji i zmuszeni byliśmy do ciągłego korzystania z życzliwości przyjaciół. To dzięki nim właśnie mogliśmy wreszcie dotrzeć do naszej parafii 100 J Uwange. Chociaż przybyliśmy niezapowiedziani, zastaliśmy ;sje właściwie nietkniętą, Kościół i podwórze pełne naszych hrześcijan przybyłych na drugą już w tę niedzielę liturgię Słowa Bożego. Byliśmy wzruszeni sposobem, w jaki nas przyjęli. Odprawiliśmy Eucharystię. Zamiast Komunii św. odbyła się adoracja Najświętszego Sakramentu. Pomimo że ta sugestia wyszła od nas, znalazła ona jednak uznanie u chrześcijan, którzy sami potem przyznali: Zgrzeszyliśmy wszyscy, potrzebujemy najpierw sakramentu pojednania. Po Mszy Św. spotkaliśmy się z katechistami, którzy prowadzili parafię podczas naszej nieobecności. Spostrzegliśmy, że wszystko funkcjonowało doskonale. Każdej niedzieli były liturgie Słowa Bożego. W ciągu tygodnia katechiści uczyli prawd wiary i przygotowywali ludzi do sakramentów. Opiekowali się sierotami i biednymi. Ochronili Sieroty - tragiczny skutek wojny 101 ponadto księgi parafialne i liturgiczne. Zbierali skromne tace na funkcjonowanie kościoła. Znaleźliśmy wystawione do kultu obrazy i figury Matki Bożej. W kościele, na ścianie głównej wisiał jak dawniej obraz Matki Bożej Pokoju, obok stała figurka Niepokalanej, używana do procesji liturgicznych. Ku naszemu zdziwieniu funkcjonował nawet sprzęt nagłaśniający. Nasz dom natomiast, chociaż częściowo zniszczony i okradziony z wyposażenia, nie jest w aż tak tragicznym stanie, abyśmy nie mogli zamieszkać w nim w niedługim czasie. Ten tak łaskawy los spotkał go pewnie dlatego, że zajęty został przez wysokiego rangą urzędnika i dwóch żołnierzy. Następnego dnia, w poniedziałek 14 listopada udaliśmy się do Ugandy, do parafii Mutorere, z którą graniczymy przez wulkany Virunga. To tam właśnie znajdował się nasz samochód pozostawiony w kwietniu przez ewakuującego się w tym czasie z Rwandy księdza Zdzisława. Dzięki życzliwości tamtejszych księży, udało się nam szczęśliwie przeprowadzić auto przez granicę. Po drodze, w Ugandzie spotkaliśmy jeszcze obóz rwandyjskich uchodźców, którymi opiekuje się Czerwony Krzyż. Złożyliśmy także wizytę prefektowi w Ruhengeri. Kontynuując nasze podróże po kraju, zauważyliśmy jego nowe oblicze. Jest mniej ludzi, przybyli nowi, wśród których przeważają ludzie z Ugandy, Burundi i Tanzanii. Można wśród nich zauważyć dwa rodzaje postaw: strach, niepewność i ostrożność wobec ludności miejscowej oraz dumę czasami graniczącą wręcz z butą wśród członków plemienia, które odniosło militarne zwycięstwo. W środę, 16 listopada spotkaliśmy w parafii Rwaza naszego Administratora diecezji Ruhengeri, z którym rozważaliśmy, j^ podjąć prace duszpasterskie i jak je skoordynować. Zostaliśmy poproszeni o wzięcie pod opiekę naszą parafię oraz opuszczoną przez ojców białych parafię Runaba. Nie ma jeszcze wypraco- 102 anych programów duszpasterskich pasujących do obecnej sytuacji, w jakiej znajduje się ten Kościół. To jednak co możemy 7 bić, t0 przede wszystkim być wśród ludzi. W naszym regionie trzy czwarte ludności zostało na miejscu i oczekuje pomocy. Podejmiemy więc, na miarę możliwości, przygotowanie ich do przyjęcia sakramentów, zwłaszcza do spowiedzi, ochrzcimy małe dzieci i katechumenów, postaramy się pomóc rodzinom, zwłaszcza w sprawach uregulowania małżeństw. Jak ma wyglądać nasza dalsza pomoc w tak diametralnie zmienionej sytuacji? Potrzebne jest nam do tego jakieś nowe rozeznanie