To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Odźwierny uśmiechnął się lekko i pożegnał. Cała ich grupa, goryl, kościotrup, zielona dama, kudłaty pies i Elizabeth, szybko zniknęła. Odźwierny patrzył za nimi, zastanawiając się, czy ten kudłaty pies miał na sobie spodnie, kiedy tu wchodził? Wjeżdżając na parking przy szkole im. Franklina, Ben Holiday mijał miniaturowe wiedźmy, wilkołaki, duchy, diabły, punki i wiele innych potworów nadciągających ze wszystkich stron. Wszystkie w pośpiechu opuszczały swoje samochody i gnały jak nawiedzone, aby skryć się w rozświetlonej szkole. Wciąż padał ulewny deszcz. Tego wieczoru będzie z pewnością wielu zawiedzionych, którzy nie dostaną swego zwyczajowego poczęstunku, chodząc od domu do domu. Ben zatrzymał samochód przy krawężniku i przełożył dźwignię automatycznej skrzyni biegów na „parkowanie”. Spojrzał na siedzącą obok niego Elizabeth. – Czas na ciebie, mała. Elizabeth skinęła głową. W jakiś dziwny sposób, mimo maski szczęścia wymalowanej na twarzy, udało jej się pokazać smutek. – Żałuję, że nie mogę jechać z wami. – Nie tym razem, skarbie – uśmiechnął się Ben. – Wiesz, co robić po przyjęciu, prawda? – Jasne. Jadę z Nitą i jej rodzicami do ich domu i zostaję tam, aż przyjedzie po mnie mój ojciec. – Jej głos też wyrażał smutek. – Dobrze. Pan Bennett dopilnuje, aby tata dowiedział się o wszystkim, co ci się przytrafiło. Cokolwiek się stanie, nie wracaj do zamku. Dobrze? – Dobrze. Żegnaj, Ben. Żegnaj, Willow. – Odwróciła się do sylfidy siedzącej obok, przytuliła i pocałowała w policzek. – Willow, również nic nie mówiąc, pocałowała ją i uśmiechnęła się. Była zbyt chora, by się odezwać. – Wyzdrowiejesz? – pytała niepewnie Elizabeth. Tak, Elizabeth. – Willow zebrała siły na jeszcze jeden krótki pocałunek i otworzyła drzwi. Ben nigdy nie widział jej w tak złym stanie, nawet wtedy, gdy pierwszy raz została wzięta na Abaddon i nie mogła dokonać transformacji. Stawał się coraz bardziej niecierpliwy. – Cześć, Abernathy – powiedziała Elizabeth do psa, który siedział z tyłu razem z Milesem. Zaczęła coś mówić, ale przerwała i powiedziała tylko: – Będę za tobą tęsknić. Abernathy skinął głową. – Ja też będę tęsknić, Elizabeth. Potem wyszła z samochodu i popędziła do szkoły. Ben zaczekał, aż znalazła się w środku, wtedy wyjechał z parkingu i ruszył szybko przez Woodinville do drogi pięćset dwadzieścia dwa, a potem skręcił na zachód. – Królu, nie wiem, jak mam dziękować za ratunek – mówił Abernathy. – Już pogodziłem się z myślą o śmierci. Ben myślał o Willow i jednocześnie starał się nie przekraczać dozwolonej prędkości. – Przykro mi, Abernathy, że to musiało się wydarzyć. Questor też tego żałuje, naprawdę. – Trudno mi w to uwierzyć – oświadczył pies. Działanie narkotyków już ustąpiło i pisarz był bardziej zmęczony niż chory. Teraz z Willow był prawdziwy kłopot. Ben minimalnie zmniejszył prędkość. – Nie zapominaj, że Questor próbował ci pomóc – powiedział. – On chyba nie rozumie znaczenia tego słowa! – powiedział z gniewem Abernathy. Nic nie mówił przez chwilę. A właśnie – proszę. – Zdjął łańcuch z medalionem z szyi, wychylił się do przodu i umieścił go ostrożnie na szyi Bena. – Czuję się znacznie lepiej, wiedząc, że wrócił bezpiecznie do właściciela. Ben również poczuł się lepiej, choć tego nie powiedział. Dwadzieścia minut później dojechali do międzystanowej drogi numer pięć i skręcili na południe. Deszcz nie padał już tak mocno, a nawet wydawało się, że z przodu powoli się przejaśnia. Do lotniska było jeszcze niecałe pół godziny jazdy samochodem. Willow wyciągnęła rękę w poprzek siedzenia i znalazła dłoń Bena. Ścisnął ją delikatnie i spróbował przekazać jej trochę własnej energii. Z lewej strony mijał ich samochód i kobieta siedząca w fotelu pasażera popatrzyła na nich. Zobaczyła kościotrupa wiozącego goryla, kudłatego psa i kobietę pomalowaną na zielono. Powiedziała coś do kierowcy i samochód pojechał dalej. Ben zupełnie zapomniał o kostiumach. Przez chwilę myślał o tym, żeby je zdjąć, ale potem zrezygnował. Nie było na to czasu. Poza tym było święto Halloween. Wielu ludzi wychodzi dzisiaj wieczorem w strojach, jedzie w takie lub inne miejsce, bierze udział w przyjęciach, po prostu dobrze się bawi. Tak miało być w Seattle. Czytał o tym w porannej gazecie. Halloween to wielkie święto. Ben spokojniej zaczął myśleć o przyszłości, gdy zobaczyli pierwsze światła miasta. Deszcz właściwie przestał padać i tylko chwile dzieliły ich od miejsca przeznaczenia