To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

byłem współzałożycielem NSZZ "Solidarność" w Mazowieckich Zakładach Rafineryjnych i Petrochemicznych, powołaliśmy komisję do zbadania zdarzeń z czerwca 1976 r., gromadziliśmy dokumentację. Staraliśmy się dotrzeć do ludzi, których zwolniono z pracy, którzy siedzieli w aresztach, byli pobici. Dokumentacja ta przepadła po wprowadzeniu stanu wojennego; skonfiskowała ją SB. Po 25 czerwca rozmawiał ze mną jakiś kacyk partyjny, żebym się uspokoił, bo będzie mnie czekać to samo, co Czajkowskiego. Powiedział też, że będą przyglądać się mi dokładniej. Zostałem skarcony, ale nic więcej. Pamiętam, że poszedłem na jakieś spotkanie w sali kinowej w dyrekcji, które odbyło się na początku lipca. Spędzono przymusowo wszystkich mężów zaufania związków zawodowych, w sali było nas 340 osób. Spotkanie prowadzili ekonomiści z Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego. Mówili ciekawe rzeczy. Starali się tłumaczyć, uzasadniać konieczność wprowadzenia podwyżki cen artykułów konsumpcyjnych. Mieli nas przekonać do tego, że wcześniej czy później podwyżka będzie konieczna. Równocześnie okazywało się jednak, że ekonomia socjalistyczna jest po prostu niewydolna. 102 Nr 4 Wiesław Długosz, Radom, 31 stycznia 2002 r W czerwcu 1976 r. miałem 21 lat, pracowałem dorywczo w prywatnej firmie. Wszystko zaczęło się od wprowadzenia podwyżki cen. 25 czerwca dołączyłem do grupy ludzi, którzy przyszli z Zakładów Metalowych [im. Gen. "Waltera") i przechodzili obok mojego miejsca pracy. Wydaje mi się, że grupa ta liczyła okolo tysiąca osób. Po drodze przyłączało się do nas dużo ludzi z ulicy. Na ulicy Dzierżyńskiego widziałem porzucony ciągnik i dwie przyczepy z betonowymi płytami. Płyty te leżały zrzucone na trawnik. Grupa ludzi z Zakładów Metalowych oraz młodzież wsiadła na ten ciągnik. Załadowane ludźmi były też obie przyczepy. Było tam może z 50 osób, tyle ile może zmieścić się stojąc. Jechaliśmy w kierunku "domu partii". Gdy ruszyliśmy, było już około południa. Było wiadomo, że władze zaczynają coś kręcić z odpowiedzią w sprawie odwołania podwyżki. Pod budynek Komitetu Wojewódzkiego PZPR dotarłem po godzinie 12.00. Gdy podjechaliśmy, było już tam duże zamieszanie, szum. Ponieważ było wąsko i nie można było skręcić ciągnikiem, zawracano nim. Przyczepy zeszły się, a jakiś człowiek zsunął się między nie; został zgnieciony, ale żył. Gdy to się stało, ludzie zaczęli krzyczeć, żeby jechać na pogotowie. Odwiozłem ciągnikiem tego człowieka. Zawieźliśmy go na pogotowie, które było przy ulicy 1 Maja, blisko komitetu. Stanęliśmy przy ulicy i czekaliśmy. Ludzie zanieśli go do środka i zaraz wrócili. Gdy znów podjechałem traktorem pod "dom partii", z budynku wyrzucono czerwony dywan. Ludzie przyczepili go do ostatniej przyczepy ciągnika. Pojechaliśmy na ulicę Świerczewskiego i do ulicy Kieleckiej. Musieliśmy po drodze zatankować, bo kończyło się paliwo. Dojeżdżając do skrzyżowania, na ulicy Kieleckiej zobaczyliśmy, że od strony Kielc w kierunku centrum jechała kolumna pojazdów milicyjnych. Na samym skrzyżowaniu z wozu wyszedł jakiś oficer. Przez megafon mówił, żeby się rozejść, zjechać na pobocze i zejść z ciągnika. Tam nas pogonili. Zaczęliśmy uciekać. Krzyczałem, żeby ludzie uciekali za mną, w stronę łąk. Tam jest Zamłynie, łąki garbarskie. Mówiłem, że ich wyprowadzę, bo znam tamte tereny. Część ludzi uciekła za mną. Część jednak została. Słyszeliśmy z tyłu tylko krzyki, piski i odgłosy bicia. Odebrali nam ciągnik. Dywan został przy nim. Pod budynek KW wróciliśmy na piechotę. Gdy zobaczyliśmy, że milicja zaczęła bić, uciekaliśmy ulicą Żeromskiego. Po drodze widziałem, jak ludzie wybijali szyby i demolowali sklepy. To nie było potrzebne. Kto to mógł robić? Ludzie, którzy wyszli na ulicę zaprotestować przeciwko podwyżce cen, raczej tego nie robili. Widziałem duży sklep "Marino" z materiałami przy ulicach Żeromskiego i Wałowej. Starsze kobiety biły się i szarpały o belki materiału. Rabowano. Ludzie wozili zakładowymi wózkami akumulatorowymi lodówki, pralki, dywany. Gdy w nocy milicjanci jeździli i zbierali porzucone towary, ludzie wszystko wyrzucali. Wystawiali na klatki schodowe, nowe rzeczy wynosili do śmietników. Do domu wróciłem wieczorem. Następnego dnia już nie poszedłem do pracy. Dowiedziałem się, że łapią ludzi, którzy byli przestępcami , z wyrokami, a ja miałem wyrok skazujący na dwa lata i akurat parę dni wcześniej wyszedłem z więzienia. Niezależnie od tego, co mówi Wiesław Długosz, sam będący aktywnym uczestnikiem protestu 25 VI 1976 r., od samego początku władze starały się udowodnić, że nie było żadnego "słusznego protestu klasy robotniczej", ale uliczna "rozróba", w której decydującą rolę odgrywały osoby uprzednio karane z powodów kryminalnych. W celu uzasadnienia tej tezy zatrzymywano więc także osoby z przeszłością kryminalną, które w ogóle nie uczestniczyły w demonstracji i starciach ulicznych. 103 Zatrzymano mnie na ulicy chyba dwa dni później. Sprzedał mnie sąsiad, który byl ormowcem. Wyszedłem rano z domu, bo mama wysłała mnie po zakupy do sklepu. Zatrzymali mnie na ulicy Hutniczej, gdy wracałem. Podjechali trzema samochodami pod dom i obstawili z trzech stron. Zabrali do radiowozu. Pamiętam, że milicjant podjechał do sklepu, chwilę rozmawiał ze sklepową. W domu przeprowadzono rewizję, ale nic nie znaleziono. Człowiek nic nie brał, bo nic mi nie było potrzebne. Szedłem walczyć o dobro, żeby było lepiej na świecie. Bili mnie już w samochodzie i straciłem przytomność. Obudziłem się, gdy milicjant wyciągał mnie za włosy z radiowozu do Komendy Wojewódzkiej MO. Szybko i na kolanach, po schodach, na górę. Zaraz po wejściu do budynku milicjanci kopali mnie, bili rękami i pałkami. Było ich wielu, w mundurach, w hełmach. Wszystko odbywało się w budynku