To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Gdy odjeżdżali, odwróciła się, ale nie zobaczyła McColla, choć była pewna, że ją śledzi. W chwilę potem obtłuczony ciemnozielony opel przebił się przez ruch uliczny, wpychając się za jej taksówkę. Annaka, patrząc w lusterko boczne, rozpoznała potężną sylwetkę za kierownicą opla i uśmiechnęła się pod nosem. Kevin McColl połknął haczyk. Oby tylko plan Bourne'a zadziałał. Stiepan Spalko, dopiero co wróciwszy do siedziby Humanistas Ltd. w Budapeszcie, przeglądał właśnie szyfrowane komunikaty światowych służb specjalnych, szukając wiadomości o szczycie, kiedy zadzwonił jego telefon komórkowy. - Co jest? - zapytał zwięźle. - Jadę spotkać się z Bourne'em na Hattyu utca 75 - odparła Annaka. Spalko odwrócił się i odszedł kawałek od techników siedzących przy komputerach deszyfrujących. 280 - Wysyła cię do kliniki Eurocenter Bio-I - powiedział. - Wie o Pete- rze Sido. - Powiedział, że ma nowy obiecujący trop, ale nie chciał mi powie dzieć jaki. - Zacięty gość - mruknął Spalko. - Zajmę się Sido, ale ty musisz trzy mać go z dala od jego biura. - Wiem o tym - odparła Annaka. - Tak czy inaczej, uwagę Bourne'a odwróci najpierw ścigający go agent CIA. - Annako, nie chcę, żeby Bourne zginął. Żywy jest dla mnie zbyt cen ny, przynajmniej na razie. - Umysł Spalki porządkował możliwości, od rzucając jedną po drugiej, aż ustalił właściwą. - Resztę zostaw mnie. Siedząca w taksówce Annaka kiwnęła głową. - Możesz na mnie liczyć, Stiepanie. - Wiem. Patrzyła na przesuwający się za oknem Budapeszt. - Nie podziękowałam ci jeszcze za zabicie ojca. - Zasłużył na to od dawna. - Chan sądzi, że jestem wściekła, bo nie zrobiłam tego sama. - Ma rację? W jej oczach pojawiły się łzy, otarła je z pewnym zniecierpliwieniem. - Był moim ojcem, cokolwiek zrobił... jednak był moim ojcem. Zaj mował się mną. - Dość kiepsko, Annako, nigdy naprawdę nie wiedział, jak to robić. Pomyślała o kłamstwach, które opowiadała Bourne'owi bez mrugnięcia okiem, o idealnym dzieciństwie, o którym marzyła. Ojciec nigdy nie czytał jej na dobranoc, nie przewijał jej. Nigdy nie przyszedł na zakończenie roku - wydawało się, że zawsze był gdzieś daleko; o urodzinach też nigdy nie pamiętał. Kolejna łza spłynęła jej po policzku do kącika ust; słony smak pasował do gorzkich wspomnień. Potrząsnęła głową. - Wygląda na to, że dziecko nigdy nie może całkowicie potępić swego ojca. - Ja potępiłem swojego. - To co innego - powiedziała. - A poza tym wiem, co czułeś do mojej matki. - Kochałem ją, tak. - Przywołał w myślach obraz Susy Vadas, jej duże, świetliste oczy, uśmiech, którym otwierała ludzkie serca. - Była wyjąt kowa, niezwykła, prawdziwa księżniczka, zgodnie ze znaczeniem swego imienia. 281 - Byłeś takim samym członkiem jej rodziny jak ja - powiedziała An- naka. - Potrafiła w ciebie wejrzeć, Stiepanie. Nie musiałeś jej o niczym mówić, a i tak czuła, przez co przeszedłeś. - Długo czekałem, żeby zemścić się na twoim ojcu, Annako, ale nigdy bym tego nie zrobił, gdybym nie był pewien, że ty również tego chcesz. Roześmiała się, całkiem już wróciwszy do siebie. Chwila emocjonalnej słabości teraz budziła w niej niesmak. - Chyba nie sądzisz, że w to uwierzę, Stiepanie? Pamiętaj, kogo pró bujesz oszukać. Znam cię, zabiłeś go, kiedy było ci to na rękę. I dobrze zrobiłeś, powiedziałby wszystko Bourne'owi, a on zaraz by się do ciebie dobrał. Fakt, że ja też pragnęłam śmierci mego ojca, to czysty zbieg oko liczności. - Nie bierzesz pod uwagę tego, jak ważna jesteś dla mnie. - To może prawda, Stiepanie, ale dla mnie bez znaczenia. Nie umiała bym stworzyć więzi uczuciowej, nawet gdybym chciała spróbować. Martin Lindros wręczył dokumenty Randy'emu Driverowi, dyrektorowi Wydziału Taktycznych Broni Obezwładniających we własnej osobie. Driver, patrząc na Lindrosa tak, jakby go chciał upokorzyć, wziął papiery bez słowa i rzucił na biurko. Stał w pozie komandosa, wyprostowany, z wciągniętym brzuchem, napiętymi mięśniami, jakby zaraz miał ruszyć do walki. Spojrzenie blisko osadzonych niebieskich oczu wydawało się przeszywać na wskroś. Ulotny zapach środka odkażającego unosił się w wypełnionym metalowymi meblami biurze, jakby Driver chciał odkazić to miejsce przed przyjściem Lindrosa. - Widzę, że harowałeś jak mrówka od czasu naszego ostatniego spo tkania - powiedział, nie patrząc na Lindrosa. Najwyraźniej uznał, że nie zdoła go upokorzyć samym spojrzeniem, i przeszedł do słów. - Zawsze haruję - odparł Lindros. - A ty tylko przysporzyłeś mi nie potrzebnej roboty. - Cieszę się. - Twarz Drivera niemal zaskrzypiała od wysilonego uśmie chu. Lindros przestąpił z nogi na nogę. - Dlaczego uważasz mnie za wroga? - Pewnie dlatego, że nim jesteś. - Driver usiadł za swoim biurkiem ze stali i matowego szkła. - Jak inaczej nazwać kogoś, kto przychodzi roz kopać mój ogródek? - Po prostu prowadzę śledztwo... 282 - Nie pieprz, Lindros! - Driver z pobielałą twarzą skoczył na równe nogi. - Polowanie na czarownice wyczuwam z daleka! Jesteś fagasem Starego. Nie oszukasz mnie. Tu nie chodzi o zabójstwo Aleksa Conklina. - Czemu tak uważasz? - Bo to śledztwo dotyczy mnie! To ciekawe. Lindros zdawał sobie sprawę z uzyskanej przewagi i wykorzystał ją, uśmiechając się tajemniczo. - Dlaczego mielibyśmy cię sprawdzać, Randy? Starannie dobrał słowa, użył liczby mnogiej, by dać Driverowi do zrozumienia, że działa z pełnym poparciem dyrektora CIA, a imienia, żeby go całkiem wyprowadzić z równowagi. - Dobrze wiesz dlaczego! - warknął Driver, wpadając w przygotowa ną przez Lindrosa pułapkę. - Wiedziałeś to już za pierwszym razem, kie dy tu wpadłeś. Widziałem to w twojej twarzy, kiedy chciałeś rozmawiać z Feliksem Schifferem. - Chciałem dać ci szansę na usprawiedliwienie, zanim pójdę z tym do dyrektora. - Bawiło go podążanie ścieżką wskazywaną przez Drivera, choć nie miał pojęcia, dokąd go zaprowadzi. Z drugiej strony musiał być ostrożny. Jeden fałszywy ruch, jeden błąd, a Driver połapie się w tym, że nic nie wie, i zamilknie, czekając na adwokata. - Jeszcze nie jest za póź no. Driver patrzył na niego przez chwilę, przyłożył dłoń do spoconego czoła, zgarbił się lekko i zapadł głębiej w fotel. - Boże, co za syf - wymamrotał. Całe powietrze z niego uciekło, jak by dostał potężny cios w brzuch. Przesunął wzrokiem po reprodukcjach Marka Rothko na ścianie, jakby w nadziei, że w którejś z nich otworzy się przejście i będzie mógł uciec. Wreszcie pogodzony z losem spojrzał na mężczyznę stojącego cierpliwie przed nim. Wskazał ręką krzesło. - Siadaj, wicedyrektorze