To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Zaskoczył mnie zupełnie. - Jesteśmy do dyspozycji - powiedziałem. - Znakomicie. Spotkajmy się za godzinkę u mnie - podyktował mi adres. - Narzędzia mam... Odłożyłem słuchawkę. Michaił popatrzył na mnie zaskoczony. Odpowiedziałem równie zdumionym spojrzeniem. - Dlaczego mamy być krzepcy? - zapytał. - Pojęcia nie mam. Może trzeba się dobrać do jakiejś zamurowanej skrytki? - zamyśliłem się. - Dowiemy się na miejscu. Godzinę później zaparkowałem Rosynanta w wąskiej uliczce pomiędzy willami starej części Ochoty. Dom z zewnątrz nie wyróżniał się niczym szczególnym. Był piętrowy, od ulicy oddzielał go mikroskopijny ogródek, stał w szeregu podobnych budowli. Gospodarz musiał na nas czekać, stanął bowiem po chwili w drzwiach. - Zapraszam - gestem wskazał wnętrze domu. Weszliśmy i przywitaliśmy się z nim. - Pan Daniec - popatrzył na mnie uważnie. - Widziałem chyba pana kiedyś w telewizji, ale tak na wszelki wypadek poproszę o dokumenty. Okazałem legitymację służbową, a Michaił wylegitymował się dokumentem wystawionym przez biskupa rezydującego na Wyspach Sołowieckich. Juanita nie miała przy sobie żadnych dokumentów, ale jej nie sprawdzał. - Wybaczą panowie te formalności, ale dwa dni temu zachodził pytać o to taki przylizany blondynek... - Batura - mruknąłem - nasz konkurent. - Pogoniłem mu kota - wyjaśnił staruszek. -Ale do rzeczy. Mój dziadek na łożu śmierci poinformował mnie o tym, że był strażnikiem cerkwi. Miał cały plik jakichś dokumentów i zapisków na ten temat. Gdy wybuchła druga wojna światowa, zakopał je na ogrodzie w szklanym słoju. Nie była to przesadna ostrożność, gdyż dom podczas powstania został całkowicie spalony... Wskazał gestem nieduży ogródek na tyłach domu. - W którym miejscu spoczywają? - spytałem. - Dziadek zostawił plan - powiedział wyjmując z portfela karteczkę. Papier pokrywały linie i cyferki. - To plan ślepy - mruknął Michaił - jaki rysuje się, żeby samemu pamiętać, a który zawiera fałszywe informacje na wypadek wpadnięcia w niepowołane ręce... - Tak to wygląda - przyznałem mu rację. - Ogród nie jest bardzo duży... Jakieś 12 na 10 metrów... Nieco ponad ar powierzchni... - Ziemia po wierzchu jest zmarznięta - zauważył mój przyjaciel. - Ale u was, w Polsce, nie przemarza głęboko. Kilofem można przebić dziesięć centymetrów zmarzliny, niżej powinna być już miękka... - Kiedyś pokazywał mi to miejsce - odezwał się pan Apolinary. - To było jakieś dwa metry od tarasu... Niemniej jednak, jeśli chcecie tego poszukać, to czeka was sporo roboty. Spojrzeliśmy po sobie. - Życie nikomu nie szczędzi wysiłków - westchnął Michaił. - Im szybciej się do tego zabierzemy... Faktycznie, wierzchnią warstwę trzeba było rozbijać kilofem. Szybko rozgrzaliśmy się przy pracy. Zruszyliśmy kawałek mniej więcej trzy na trzy metry i wgryźliśmy się w glebę. Juanitateż do nas dołączyła. Całkiem sprawnie radziła sobie ze szpadlem. Staruszek przyniósł sobie fotel i, siedząc na tarasie, zakutany w koc, obserwował nasze wysiłki. Wydawałoby się, że kawałek do przebadania był niewielki. Jednak dziewięć metrów sześciennych to około trzydziestu ton gleby, którą trzeba wydobyć z dołu i wyrzucić na hałdę... Na każdego z nas przypadło po tysiąc wyrzutów szpadla... Minęła godzina, potem druga. Po lewej stronie spod łopaty zaczęły lecieć białe bryły. - To stary wapiennik - poinformował nas gospodarz - po powstaniu dom był spalony i musieliśmy go na nowo tynkować, a niektóre ściany, nadwątlone przez ogień, w ogóle rozebrać... - Wydaje mi się - powiedziałem - że w tę stronę chyba nie ma sensu kopać, bo pański przodek nie założyłby wapiennika w miejscu, gdzie ukrył dokumenty... - Owszem - kiwnął głową. - Tylko dziadek już wtedy nie żył, a nie jestem pewien, czy mój ojciec w ogóle wiedział o tych papierach. Kopaliśmy dalej. Staruszkowi widać było zimno, bo wycofał się do środka. - Coś mi tu nie pasuje - powiedziałem cicho, patrząc na profil dołu, który wyryliśmy. - Co takiego? - zaciekawił się Michaił. - Popatrz na ścianę, te plamy to ślady dziur, które ktoś tu kiedyś wykopał, a potem zasypał... - Sądzisz, że on już tego kiedyś szukał? - Chyba tak. Na pewno nie mówi nam wszystkiego. - Spokojnie - uśmiechnął się - skoro kazał kopać, to znaczy, że nie znalazł... Juanita opadła z sił. Siadła na brzegu tarasu i zakutana w płaszcz patrzyła na nas smętnym wzrokiem. - Chyba nie jest w humorze - zauważyłem