To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Warta przy drzwiach sprezentowała broń - czy to dlatego, że towarzysz nam zastępca Bakatina, czy mają zwyczaj tak witać „honorowych gości", n wiem. Mimo woli przypomniało mi się, jak mnie tu przywieziono 28 l temu, bez żadnej parady i nie reprezentacyjnym wejściem, lecz bran z drugiej strony, gdzie przyjmujący mnie sierżant interesował się tyli zawartością moich kieszeni. Całe życie przeminęło między tymi dwien „wizytami", a może nawet cała epoka. Ale na to wspomnienie nie odczulę ani radości, ani triumfu. Wprost przeciwnie, miałem wrażenie bezsilność poczucie niepotrzebnie zmarnowanego życia. „Pomyśleć tylko - przyszło r do głowy - oto straciłem całe życie na walkę z tą instytucją, a ona wcii trwa. I to jeszcze pytanie, kto kogo przeżyje." Oczywiście wybór Bakatina do dyskusji ze mną nie był przypadków Wiadomo było, że to człowiek o bardzo zdecydowanych przekonaniac i mimo że za Gorbaczowa przeszedł przez wszystkie szczeble kariery c sekretarza komitetu obwodowego do ministra spraw wewnętrznych, resort na którego czele teraz stanął, nie znosi. Kiedy zaraz po „puczu" na naradź prezydentów republik związkowych Gorbaczow zaproponował mu to stani wisko, początkowo odmówił, ponieważ „tę organizację trzeba w ogó rozwiązać". - No więc wam to właśnie powierzymy - odezwał się Jelcyn.2 Kiedyśmy się spotkali, miał za sobą nieco ponad tydzień urzędowania, a zdążył już wyodrębnić z KGB szereg służb i przekazać je innym ministe stwom. A słynny Wydział „3", spadkobiercę Piątego Wydziału Głównegi zajmujący się represjami politycznymi, zlikwidował. Jeszcze był siat zadomowiony w swoim ogromnym gabinecie i chyba czuł się tam n; całkiem na miejscu. W każdym razie gdy go zapytałem, kto był przed nii gospodarzem tego gabinetu, długo, z miną uczniaka, który otrzymał w pr< żeńcie nową elektroniczną zabawkę, szukał właściwego guzika na pulpicii żeby wezwać pomocnika. Ten, jak przystało na prawdziwego czekistę, zjawił się absolutnie bezszf lestnie, jakby wyrósł spod ziemi. - Opowiedzcie historię gabinetu. - Nie, Andropow tu nie siedział. Urzędował w innym budynku. Tu b] Czebrikow, później Kriuczkow... Bakatin był wyraźnie stropiony i swoją nową sytuacją, i moją wizyti 1 Wadim Bakatin, Izbawlenije ot KGB, Moskwa, Wydawnictwo „Nowosti", 1992, s. 22. 72 Znów na Łubiance a zwłaszcza czekającą nas dyskusją. Oczywiście temat znał z góry i żadnego podstępu z mojej strony nie musiał się obawiać. Ale kamera telewizyjna - co znajdzie się w kadrze? - Jak to, wszystko? I moje skarpetki też? Nie wiadomo dlaczego, najbardziej był skrępowany pokazaniem telewidzom swoich skarpetek. Przygotowując się do dyskusji, podzieliłem ją w myślach na trzy części, trzy tematy, które pozwoliłyby dość szczegółowo uzasadnić ideę międzynarodowej komisji i ograniczyć do minimum jej ewentualnych przeciwników. Wiedziałem, że na jednej z konferencji prasowych Bakatin już się wypowiadał przeciwko publicznemu zdemaskowaniu byłych donosicieli. Mnie to jednak całkowicie urządzało: w kraju, gdzie donosił, jeżeli nie co dziesiąty, jak w NRD, to z pewnością co dwudziesty obywatel, zaczynanie od ich demaskacji było i niemożliwe, i bez sensu. Tak samo zresztą, jak sądzenie wszystkich szeregowych członków KPZR. Bez sensu przede wszystkim dlatego, że nie istniała jakaś wyraźna granica między członkiem partii a bezpartyjnym, donosicielem i zwyczajnym sowieckim konformistą. Z wyjątkiem nas, garstki „odszczepieficów", wszystko w tym kraju było poplątane. I co, za pozwoleniem, mamy teraz z tym zrobić? Stworzyć nowy GUŁag? Biorąc pod uwagę trudności czysto prawne, ogrom zagadnienia, opór samych byłych donosicieli i ich „zwierzchników", zasiadających we wszystkich strukturach obecnej władzy, zaczynanie procesu od nich było po prostu niemożliwe. Nawet w Czechach, jedynym z byłych krajów komunistycznych, który odważył się rozpocząć proces „lustracji", reakcja społeczeństwa była skrajnie negatywna, a sam proces utknął właśnie na problemie donosicieli. Poza tym byłoby to zupełnie niepotrzebne, a nawet szkodliwe