To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Wyciągnąłem go, już zaczyna się goić. - Długo leżałem? - Trzy dni. Cisza. - A co z tobą? - Głupstwo. Też oparzenia twarzy... ale niezbyt mocne. Spojrzałem na ognisko, odwróciłem wzrok. - Co to było, Mikę? - Pocisk rakietowy - mówił z przerwami, dobierając słowa. - Atak pierścieniowy z naprowadzaniem na radiostację. Kasetowe pociski odłamkowo-napalmowe. To moi przyjaciele z bazy... - Nie ma baz z rakietami - powiedziałem z uporem. - Są, Jack. - Jak mnie nazwałeś? Znowu cisza. W końcu Mikę powiedział: - Jutro muszę ruszyć, bo inaczej nie zdążę. Dasz radę? To nie- daleko, bliżej niż myślałem. - Pomóż mi. - Spróbowałem usiąść, ku mojemu zdumieniu po- szło łatwo. - Dam radę - powiedziałem twardo. - W takim razie kładźmy się spać. Jestem strasznie zmęczony. Skinąłem głową. - A gdzie jesteśmy? - zapytałem. - W jaskini. To w górach, pięć kilometrów... od tamtego miej- sca. Do celu najwyżej dwadzieścia. Mikę położył się obok mnie. Wymacałem kubek, wypiłem jesz- cze kilka łyków. - Jaki jest nasz cel? Milczał tak długo, że już miałem powtórzyć pytanie. - Baza rakietowa Odłożona Zemsta. Gdybym był w formie, ostatni odcinek drogi nie stanowiłby żad- nego problemu, ale teraz zajął nam cały dzień. Nie musieliśmy wprawdzie wspinać się na strome szczyty czy schodzić do przepa- ści, szliśmy głównie po przedgórzu, ale ramię dawało o sobie znać. Nie mogłem podciągnąć się na lewej ręce ani mocno przytrzymać, poza tym bolały poparzone dłonie. Gdy razem z Mikiem przedziera- liśmy się przez osypisko, zdradziecko okrągłe kamienie rozbiegły mi się pod nogami i upadłem. Uderzyłem się dokładnie w bolące ramię. Ból, który przedtem skurczył się w jeden mały punkt, teraz powrócił, chłoszcząc ciało ognistą sprężyną. Jęknąłem i zamarłem, bojąc się poruszyć. Poczułem na swojej twarzy dłonie Mike'a. - Zrobić ci zastrzyk? Pokręciłem głową. - Po cholerę mnie ze sobą ciągniesz? - spytałem. - Doszedłbyś już dawno... - Przecież obiecałem ci karabiny i naboje... Najpierw zachciało mi się śmiać. Potem pomyślałem, że on ma bardzo konkretny kodeks moralny i nie uspokoi się, dopóki nie wrę- czy mi tych cekaemów. - Mikę... To, że nie nadajesz się na Smoka, zrozumiałem już dawno. Ale tak jak ty nie postępują nawet ludzie. Każdy inny w naj- lepszym razie zostawiłby mnie w jaskini. W najgorszym porzucił na wzgórzu, wsadzając kilka kul dla porządku. - Ja nie jestem "każdy inny". Chodźmy, jesteśmy prawie na miejscu. - Byłeś tu już kiedyś? - Nie. - To skąd wiesz? Mikę bez słowa dotknął lewego ramienia. - Też masz coś wszyte? Dużo w tobie tego złomu? - Nic więcej nie ma - odpowiedział poważnie. - Pod skórą umieścili tylko niezbędne rzeczy, bez których nie mógłbym się obejść. Tu mam uniwersalny klucz, już zadziałał, a to znaczy, że jesteśmy w pobliżu bazy. Gdyby komputer nie przyjął sygnału, roz- strzelałyby nas automaty. Poczułem chłód. - Co za komputery? Jakie automaty? Dwadzieścia lat po woj- nie?! Jeśli była tu jakaś baza rakietowa, już dawno się rozpadła! - Idziemy. To gdzieś przy tych skałach. Nawet ze mną nie dyskutował. Powlokłem się za Mikiem jak zbity pies. Przy skałach nie było nic. Nawet szopę trudno byłoby tu zmieścić, co dopiero bazę rakietową. Pionowe głazy, wąskie odłam- ki granitu, które spadły z góry, sterty mniejszych kamieni... - Mikę, czy tutaj był wybuch? - Nie, pięć kilometrów dalej. Rosjanie wiedzieli o istnieniu bazy, ale nie mogli zasypać rakietami wszystkich wyjść zapasowych. Mikę zatrzymał się i rozejrzał z roztargnieniem. - To tutaj - powiedział wreszcie. - Widziałem zdjęcia stereo- skopowe. Poczekajmy, mechanizmy mogą być uszkodzone, wów- czas wejście otworzy się nie od razu... Sterta leżąca pięć metrów od nas poruszyła się, pod nasze nogi potoczył się okrągły jak jajko kamień. Ze sterty uniosły się pod kątem dwie szerokie, betonowe płyty, z których spadały miniaturo- we lawiny. Kilka sekund później ukazał się przed nami ciemny kwadrat otworu, ograniczony z obu stron postawionymi na sztorc płytami. - Prawie jak w domu... - powiedział półgłosem Mikę. - Wychowałeś się pod ziemią? - To zabrzmiało jak stwierdzenie. Mikę skinął głową. - Rezerwa-6 to baza podziemna. Centrum sterowania w sytuacjach krytycznych, zwane potocznie bazą Rezerwa-6, stworzono dla członków rządu, dowództwa armii oraz ich rodzin. Umieszczona w krasowych jaskiniach na głębokości pięciuset metrów, baza wytrzymała trzy wybuchy termojądrowe, nie ponosząc większej szkody. Zasypało jedynie wyjścia i przewody po- wietrzne, ale to nie stanowiło zagrożenia. Niczym statek kosmiczny, centrum dysponowało zamkniętym systemem, tworzącym warunki umożliwiające egzystencję człowieka. Dwa reaktory atomowe zaopa- trywały bazę w energię, ogromne podziemne jezioro w wodę. Był tyl- ko jeden szkopuł: w zaistniałej sytuacji krytycznej nie było kim kiero- wać - nieliczne ocalałe garnizony powoli konały. Załoga jednego z okrętów podwodnych, z którą udało się połączyć, przestroiła bloki sterowania rakiet i wypuściła pozostałe tridenty w bazę