To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
- Doprawdy? - Czarodziej wybuchnął głośnym śmiechem. - Z czego się śmiejesz? Sam czasami noszę miecz... och, racja, magowie mają uraz na punkcie wojowników z mieczami. - Nie dlatego się śmiałem. To zawodowy dowcip. Miecz stanowi symbol męskiej siły. - Tak? - Rozumiesz, w czym rzecz? Czarodziej nie potrzebuje miecza. Zna silniejsze sposoby obrony. Jeśli czarodziej nosi miecz, z pewnością stosuje to jako kurację na impotencję. - I to działa? - Oczywiście że działa. Prosta magia podobieństw, jeden na jeden. Ale musisz zabierać miecz ze sobą do łóżka! - zaśmiał się Czarodziej. Potem zatrzymał spojrzenie na służącej trollicy i jego śmiech dziwnie stracił brzmienie. Patrzył, jak trollica pospiesznie przebiegła przez bramę w wysokim białym murze. Wyszli już z dzielnicy kupców. - Myślę, że Pagór jest nekromantą - powiedział nagle. - Nekromanta? Co to jest? Brzmi nieładnie. - Techniczna nazwa nowej gałęzi magii. Bardzo nieładnej. Skręć tutaj w lewo. Zapuścili się w wąską alejkę między jedno- i dwupiętrowymi domami. Nawierzchnię pokrywał brud, dopóki Czarodziej nie warknął i skinął ręką. Wówczas śmiecie i odpadki rozbiegły się na boki. Czarodziej szybko pociągnął Arana w głąb alejki. - Tutaj chyba możemy się zatrzymać. Siadaj, jeśli chcesz. Zostaniemy tutaj przez jakiś czas... przynajmniej ja zostanę. - Czarodzieju, czy ty ze mnie kpisz? Co to ma wspólnego z pojedynkiem na czary? - Słuszne pytanie. Czy wiesz, co tam się znajduje? Aran miał dobre wyczucie kierunku i znał miasto. - Plac Sądu? - Zgadza się. A po tamtej stronie pusta parcela, tuż za Domem Rozkoszy Adrienne... znasz ją? Najbardziej martwe miejsce w całym Rynildissen. Niegdyś stał tam pałac Shilbree Marzyciela. - Czy mogę zapytać... - Naturalnie w sądzie również brakuje mana. Dziesięć tysięcy pozwanych i trzydzieści tysięcy prawników, wszyscy modlący się o skazanie lub uniewinnienie, nie zostawią wiele magii w żadnym sądzie. Jeżeli jedno z tych miejsc zasłoni mnie przed Pagórem, nie będzie mógł mnie wykryć swoim jasnowidzeniem. Aran zastanowił się nad tym. - Ale musisz wiedzieć, gdzie on jest. - Nie, muszę tylko wiedzieć, gdzie sam powinienem być. Przez większość czasu nie wiem. Pagór i ja dość skutecznie zamąciliśmy wzajemnie nasze prorocze zdolności. Ale właśnie teraz miałem spotkać nieznanego sprzymierzeńca, więc bardzo uważałem, żeby Pagór nie mógł mnie wyśledzić. Widzisz, ja wymyśliłem Koło. Pagór przejął koncepcję Koła i rozwinął ją przynajmniej na dwa sposoby, o których wiem. Naturalnie zużywał mana w zastraszającym tempie. Prawdopodobnie jest też masowym mordercą. I to moja wina. Dlatego muszę go zabić. Aran nagle przypomniał sobie, że jego żony czekają z obiadem. Przypomniał sobie, że już dawno postanowił zakończyć tę rozmowę. I przypomniał sobie zasłyszaną niegdyś historię o laiku, wciągniętym w pojedynek magów, i co go spotkało. - No, muszę iść - oznajmił wstając. - Życzę ci wiele szczęścia w pojedynku, Czarodzieju. I jeśli mogę jakoś ci pomóc... - Walcz razem ze mną - zaproponował natychmiast Czarodziej. Aran zachłysnął się. Potem ryknął śmiechem. Czarodziej czekał ze zwykłą nadnaturalną cierpliwością. Kiedy dostrzegł sposobność, żeby wtrącić słowo, powiedział: - Śniłem, że wkrótce napotkam sprzymierzeńca. Ten sprzymierzeniec doprowadzi mnie do bramy zamku Pagóra. Niewiele mam tych snów do pomocy, Aranie. Pagór jest dobry. Jeżeli pójdę sam, moja prognoza mówi, że zostanę zabity. - Może inny sprzymierzeniec... - zasugerował Aran. - Nie. Za późno. Czas minął. - Patrz. - Aran poklepał się po brzuchu. Ciało zafalowało. - Nie mam dużej nadwagi jak na mężczyznę. Nie jestem otyły. Ale pod postacią wilka będę wyglądał jak w dziesiątym miesiącu ciąży! Nie zmieniałem się w wilka od lat. Zresztą co ja mówię? Nie muszę się przed tobą tłumaczyć - zakończył gwałtownie i odszedł szybkim krokiem. Czarodziej dogonił go przy wylocie alejki. - Przysięgam, że nie pożałujesz, jeśli zostaniesz. Nie wiesz jeszcze wszystkiego. - Nie idź za mną, Czarodzieju. Zgubisz swoją ścieżkę. - Aran zaśmiał się magowi w twarz. - Dlaczego mam walczyć u twego boku? Jeśli naprawdę potrzebujesz mnie, żeby zwyciężyć, strasznie się cieszę! Widziałem twoją twarz w tysiącu koszmarów, ciebie i twój szklany sztylet! Więc giń, Czarodzieju. Spieszę się na obiad. - Ci-i-i... - uciszył go Czarodziej i Aran zobaczył, że mag nie patrzy na niego, lecz nad jego ramieniem. Aran poczuł żądzę mordu. Lecz jego wzrok podążył za spojrzeniem Czarodzieja i przekleństwa zamarły mu w gardle. To był troll. Tylko troll samiec, z ogromnym pakunkiem na grzbiecie. Zbliżał się do nich. A Czarodziej machał do niego. Czy może to były magiczne passy? - Słuchaj, mógłbym ci powiedzieć, że daremnie walczysz z przeznaczeniem - Czarodziej spojrzał Aranowi prosto w oczy - i nawet mógłbym cię przekonać, bo jestem ekspertem. Ale nie chcę kłamać. Albo mogę ci ofiarować szansę na pozbycie się sztyletu... - Idź do diabła. Nauczyłem się żyć z tym sztyletem... - Wilkołaku, jeśli nie nauczyłeś się ode mnie niczego więcej, naucz się nigdy nie przeklinać w obecności maga! Troll maszerował prosto do wylotu alejki. - Pomożesz mi? - spytał Arana Czarodziej. - Chcę zdjąć mu pakunek z grzbietu. Razem dźwignęli ciężar i złożyli na ziemi. Aran sam sobie się dziwił. Czyżby rzucono na niego czar posłuszeństwa? Paka była bardzo ciężka. Musiał wytężyć wszystkie siły, chociaż Czarodziej wziął na siebie lwią część zadania. Troll obserwował ich pustymi brązowymi oczami. - Dobrze. Gdybym spróbował tego gdzie indziej w mieście, Pagór zaraz by się zorientował. Ale tym razem wiem, gdzie on jest. Jest w Domu Rozkoszy Adrienne i szuka mnie, głupiec! Przeszukał już budynek sądu. Nieważne. Czy znasz wioskę o nazwie Gath? - Nie. - Albo Shiskabil? - Nie. Czekaj..