To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
- Joe? Aleja myślałam, że on pojedzie z tobą! - Chętnie bym go zabrał - rzekł Larry - ale w obecnej chwili nie sądzę, by był z tego zadowolony. A jak się tobie wydaje? Nadine przez dłuższą chwilę przyglądała się z namysłem Joe. - Nie, chyba nie - odparła i westchnęła. - Kto wie, czy zechce nawet jechać ze mną. To może go wystraszyć. - Jeśli pojedzie z tobą, będziesz za niego odpowiedzialna. A ja za was oboje. Nie chcę zobaczyć, jak rozbijacie się na jakimś zakręcie. - Czy to właśnie ci się przytrafiło, Larry? Byłeś z kimś? - Byłem - odparł Larry. - I to ja miałem wypadek. Ale ta kobieta, z którą byłem, wtedy już nie żyła. - Rozbiła się na motorze? - Oblicze Nadine było prawie nieruchome. - Nie. Powiedziałbym, że to, co się stało, było w siedemdziesięciu procentach wypadkiem, a w trzydziestu samobójstwem. Widać nie potrafiłem dać jej tego, czego pragnęła. Przyjaźni, zrozumienia, wsparcia. - Był mocno zdenerwowany, w skroniach mu łupało, gardło zaciskało się, do oczu napływały łzy. - Nazywała się Rita. Rita Blakemoor. Nie chciałbym, aby was spotkało coś złego. To tyle. Nie chcę, by tobie albo Joe coś się stało. - Dlaczego nie powiedziałeś mi tego wcześniej? - Bo to boli. Bardzo boli. Nawet gdy o tym mówię - rzekł bez ogródek. - To potwornie boli. - Była to prawda, choć nie cała. Były jeszcze sny. Zastanawiał się, czy i Nadine miewała nękające ją koszmary. Zeszłej nocy, kiedy przebudził się na chwilę, widział jak kobieta porusza się nerwowo przez sen, mamrocząc coś niezrozumiale. Dziś jednak nie wspomniała o tym ani słowem. A Joe? Czy miewał koszmary? Cóż, nie wiedział jak to było w przypadku tamtych dwojga, ale nieulękły inspektor Underwood ze Scotland Yardu bał się tych snów, gdyby zaś Nadine miała podczas jazdy wypadek, upiorne koszmary mogłyby powrócić. - W takim razie wyruszymy jutro z rana - zadecydowała. - A jeszcze dziś nauczysz mnie, jak się prowadzi motocykl. Najpierw musieli zatankować dwa wybrane przez siebie motocykle. W salonie był dystrybutor, ale nie działał, bo nie było prądu. Przy płycie prowadzącej do podziemnego zbiornika Larry natknął się na jeszcze jeden papierek po batonie i wy dedukował, że niedawno musiała ona zostać podniesiona przez pomysłowego i zawziętego Harolda Laudera. Zakochany czy nie, miłośnik kiepskich batonów czy nie, zaskarbił sobie niejako na wyrost sporo szacunku u Larry’ego. Ten facet zaczął mu się podobać. Już go sobie nawet wyobrażał. Prawdopodobnie był po trzydziestce, być może farmer, wysoki, opalony, chudy, niezbyt oczytany, ale sprytny i myślący. Uśmiechnął się. Tworzenie w myślach obrazu kogoś, kogo nigdy nie spotkałeś zdawało się bezsensowne, gdyż osoba ta zwykle i tak wyglądała całkiem inaczej. Wszyscy znają tę historię o ważącym trzysta funtów dyskdżokeju o wysokim, piskliwym głosie. Podczas gdy Nadine przyrządzała kolację na zimno, Larry rozejrzał się trochę po zapleczu salonu. Przy wielkim blaszanym koszu na śmieci natknął się na łom, wokół którego nawinięty był kawałek gumowej rurki. “Znów cię znalazłem, Haroldzie! Spójrzcie na to, sierżancie Briggs. Aby uruchomić maszyny nasz człowiek ściągnął z podziemnego zbiornika paliwo przez tę tutaj gumową rurkę. Dziwię się, że nie zabrał jej ze sobą”. “Może odciął sobie kawałek, a resztę zostawił, inspektorze. Raczy pan wybaczyć, ale to przecież śmietnik”. “Na Jowisza, sierżancie, macie rację. Podam was do awansu”. Zabrał łom, rurkę i podszedł do klapy w podłodze. - Joe, mógłbyś tu przyjść na chwilę i pomóc mi? Chłopiec uniósł wzrok, przerywając na chwilę jedzenie krakersów z serem, po czym spojrzał nieufnie na Larry’ego. - Idź, nie bój się - rzekła Nadine. Joe podszedł, powłócząc nogami. Nie wyglądał na zachwyconego. Larry wsunął koniec łomu do otworu płyty. - Naprzyj na ten pręt całym ciężarem, zobaczymy czy uda się nam podnieść tę klapę - powiedział. Przez chwilę wydawało mu się, że chłopiec nie zrozumiał albo nie chciał wykonać polecenia. Wreszcie jednak zacisnął dłonie na drugim końcu łomu i pchnął mocno. Ramiona miał chude ale umięśnione w taki sposób, jak widuje się to często u robotników z biednych rodzin. Płyta przekrzywiła się lekko, ale nie na tyle, by Larry mógł wsunąć pod nią palce. - Całym ciężarem - rzucił krótko. Dzikie, skośne oczy lustrowały go chłodno przez chwilę, po czym Joe położył się na łomie, odrywając stopy od podłoża i wkładając w pchnięcie cały swój ciężar. Płyta podniosła się nieco wyżej, tak że Larry’emu udało się wcisnąć pod nią palce. Walczył właśnie o zapewnienie palcom dobrego uchwytu na spodzie ciężkiej płyty, kiedy przyszło mu na myśl, że jeśli chłopiec wciąż nie darzył go sympatią, nadarzała się idealna okazja, by mu to okazać. Wystarczyłoby, że puści łom, a wtedy płyta, opadając, pozbawi go gładko wszystkich palców u obu rąk, za wyjątkiem kciuków. Larry zorientował się, że Nadine pomyślała o tym samym. Oglądała jeden z motocykli, ale teraz odwróciła się i patrzyła na nich spięta, czujna i gotowa. Przeniosła wzrok z Larry’ego, klęczącego na jednym kolanie, na Joe, który napierając na łom, obserwował Underwooda. Oczy o barwie morskiej wody pozostawały nieodgadnione. A Larry wciąż nie mógł uchwycić płyty jak należy. - Pomóc ci? - spytała Nadine tonem z pozoru spokojnym, lecz wyczuwało się w nim niespokojną nutę. Strużka potu ściekła mu do oka, zamrugał powieką. Chwyt był wciąż niepewny. Czuł zapach benzyny. - Chyba damy radę - powiedział Larry, patrząc wprost na nią. W chwilę potem jego palce odnalazły płytkie zagłębienie w płycie, od spodu. Naparł z całej siły i płyta uniosła się do góry, by z głuchym brzękiem wylądować na betonie. Larry usłyszał głośne westchnienie Nadine i brzęk łomu, spadającego na chodnik