To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Było w nim jakieś chłodne piękno, coś nietkniętego i nietykalnego. Ale czy cokolwiek albo ktokolwiek dotknął kiedy naprawdę jej samej - naprawdę przeniknął do niej i potrafił ją zbrukać? Na pewno nie. Dotknięcia muskały tylko jej twardą, zewnętrzną pokrywę. Wewnątrz była nienaruszona - równie czysta i jasna jak ten chłopak, Alek... czy tak ma na imię? Zachichotała... matka dwóch synów, a wygląda jak panienka. Gdyby ktoś ją zobaczył z tym blondasem - czy mógłby mieć jakiekolwiek wątpliwości? Pomyślała, jak by to było, gdyby stanęła obok niego w tłumie; niechby się wtedy sami przekonali. Co on by - Aron, tak miał na imię - co on by zrobił, gdyby się dowiedział? Jego brat wie. Ten cwany, mały skurwysyn - nie, to nie jest właściwe słowo, nie można go tak nazywać. Może być zanadto prawdziwe. Niektórzy w to wierzą. A przecież on nie jest żaden cholerny bękart - zrodzony został w uświęconym małżeństwie. Kate zaśmiała się głośno. Bawiła się wybornie. Ten cwany - ten ciemny - niepokoił ją. Był podobny do Karola. Kate miała dla Karola szacunek, a Karol pewnie byłby ją zabił, gdyby tylko mógł. Wspaniałe jest to lekarstwo - nie tylko przerwało bóle artretyczne, ale i przywróciło jej odwagę. Niedługo będzie mogła wszystko tu sprzedać i wyjechać do Nowego Jorku, tak jak sobie zawsze planowała. Wspomniała swój lęk przed Etel. Musiała być porządnie chora - biedne, tępe stare pudło! A może by tak zamordować ją dobrocią? Jeżeli Joe ją znajdzie, może by... no, może by zabrać Etel do Nowego Jorku? Trzymać ją blisko siebie? Przyszedł jej do głowy zabawny pomysł. To by dopiero było komiczne morderstwo - takie, którego nikt, w żadnych okolicznościach, nie mógłby rozwikłać ani nawet podejrzewać. Czekoladki - całe pudła czekoladek, michy lukru, boczek - kruchutki, tłusty boczek, porto, no i masło, wszystko ociekające masłem i bitą śmietaną; żadnych jarzyn ani owoców - i żadnych rozrywek. Siedź w domu, kochana. Ja ci ufam. Pilnuj tu wszystkiego. Jesteś zmęczona. Połóż się do łóżka. Pozwól, to ci naleję coś do picia. A tu mam nowe cukierki dla ciebie. Chciałabyś wziąć sobie pudełko do poduszki? No, jeżeli źle się czujesz, to dlaczego nie zażyjesz lekarstwa? Prawda, że dobre te pastylki? W ten sposób stare dziwczysko rozpukłoby się w sześć miesięcy. Albo może by tak solitera? Czy ktoś kiedy stosował solitery? Co to za jeden nie mógł donieść wody do ust sitem? Tantal? Usta Kate uśmiechały się słodko; ogarniała ją wesołość. Zanim odjedzie, mogłaby wydać przyjęcie dla swoich synów. Małe, skromne przyjątko, a potem cyrk dla jej kochaneczków - jej brylancików. Nagle przypomniała sobie piękną twarz Arona, tak bardzo podobną do jej twarzy, i poczuła dziwny ból w piersiach - stłumiony, omdlewający ból. Aron nie jest cwany. Nie umie się bronić. Ten jego ciemny brat może być niebezpieczny. Poczuła to na sobie. Kal ją pokonał. Zanim odjedzie, da mu nauczkę. Może by tak - no, przecież! - może by tak porcyjka syfa osadziła tego młodego człowieka? Nagle poczuła, że nie chce, by Aron dowiedział się o niej. Może mógłby odwiedzić ją w Nowym Jorku. Wtedy pomyślałby, że zawsze mieszkała w eleganckim małym domku na East Side. Zabrałaby go do teatru, na operę, i ludzie widzieliby ich razem, dziwiliby się ich urodzie i domyślali, że są albo bratem i siostrą, albo matką i synem. Nikt by nie miał wątpliwości. Mogliby pójść razem na pogrzeb Etel. Potrzeba by dla niej specjalnie dużej trumny i sześciu osiłków, żeby ją unieść. Kate tak rozbawiły te myśli, że nie usłyszała pukania Joego. Uchylił drzwi, zajrzał do pokoju i zobaczył jej wesołą, uśmiechniętą twarz. - Śniadanko - oznajmił i popchnął drzwi rogiem przykrytej serwetką tacy. Zamknął je za sobą kolanem. - Tam zanieść? - spytał wskazując brodą szary pokoik. - Nie, zjem tutaj. I jeszcze chcę jajko na miękko i kawałek cynamonowego sucharka. A jajko trzymaj cztery i pół minuty na ogniu. Tylko dopilnuj. Nie chcę, żeby było za lejkie. - Musi pani być lepiej? - A jakże - odparła. - To nowe lekarstwo jest wspaniałe. A ty wyglądasz, jakby cię pies wypluł. Źle się czujesz? - Nic mi nie jest - odrzekł i postawił tacę na stole przed dużym, głębokim fotelem. - Cztery i pół minuty? - Aha. A jeżeli gdzieś znajdziesz dobre, kruche jabłko, przynieś je też. - Nie jadła pani tyle, odkąd panią znam. Czekając w kuchni, aż kucharz ugotuje jajko, Joe zaniepokoił się. Może się skapowała? Trzeba będzie uważać. Ale przecież, do cholery, nie może mieć na niego zęba za to, czego on nie wie. To nie żadna zbrodnia. Wróciwszy do pokoju powiedział: - Jabłek nie ma. Ale kucharz mówi, że ta gruszka będzie dobra. - Nawet wolę - odrzekła Kate. Przyglądał się, jak obiera wierzch jajka i zanurza w nie łyżeczkę. - No i jakie? - Doskonałe! - odparła Kate. - Po prostu doskonałe. - Dobrze pani wygląda - powiedział. - Bo dobrze się czuję. A ty wyglądasz cholernie. Co ci jest? Joe ostrożnie napoczął temat. - Proszę pani, nie ma niktórego, co by tak był potrzebujący pięciu setek, jak ja. Poprawiła go żartobliwie: - Nie ma nikogo, kto by tak potrzebował... - Co proszę? - Mniejsza z tym. O co ci idzie? Nie mogłeś jej znaleźć, tak? No, ale jeżeliś się dobrze przyłożył do szukania, to dostaniesz te swoje pięć setek. A teraz opowiedz, co było. Wzięła solniczkę i wytrząsnęła kilka ziarenek soli do otwartej skorupki jajka. Joe przybrał twarz w wyraz sztucznej radości. - Dziękuję - powiedział. - Przycisnęło mnie. Potrzeba mi forsy