To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Jestem wyrazem odśrodkowiska, wyrazem zniszczenia i rozwiązania. Jestem szatańską Walpurgis-nocą w rozwoju, straszne Mene-Tekel, w którym kona mój czas w ostatnich spazmatycznych podrygach. W każde włókno nerwu wżarł się zarazek tego rozłamu mej duszy, w podwójny strumień rozdzielił każde moje wrażenie: bo każdy stan mej duszy bólem i rozkoszą zarazem. Wżerają się w siebie, chciałyby się przemóc, zgryźć się wzajemnie, ale uczucie bólu zwycięża. Zaledwie odczuwam delikatne podrażnienie rozkoszy, a już tętni i wali młotem ból, aż nagle rozgrywa się cała orgia, w której rozkosz obłędem się staje w jadowitych kąsaniach bólu, orgia dzikiego rżenia wściekłego ogiera i cichego, szydzącego uśmiechu potwornej hermy głowy Lucyfera, zlepionej z zwycięską twarzą Archanioła Michała . I ten piekielny rozłam, te wszystkie przewrotne instynkty wezmę sobie teraz ku pomocy. Wypędzę leniwą bestię mej chuci z jej nory, do biała rozpalonym żelazem mego pragnienia przypalę jej krzyże, wbiję jej ciernie mego bólu w stopy, że ryczyć i tańczyć się nauczy - tańczyć - na miły Bóg - tańczyć się nauczy! Obrazami, które moja zimna, wydoskonalona rozpusta porodziła, będę ją drażnił, smagał, siepał, aż znowu poczują, żem jest mąż z ziemi porodzony - ja - biedny męczennik Twego przepychu, ty biedny, młody mózgu. * Mój mózg posłałem na zielone pastwisko, na bezpłodne torfiska mej ziemi rodzinnej, a teraz jestem skupieniem, skojarzeniem się wszystkich sił ze sobą, ich równowagą i syntezą. Spoczywasz w mych ramionach - a jest noc. Całujemy się, że tchu nam braknie, że stapiamy się ze sobą i stajemy się jedną istotą. Wpijam me rozżarzone usta w Twoje piersi, aż serce me się rozpiera od szczęścia, tak mocno upragnionego, tak silnie utęsknionego. Przytulam Twe smagłe ciało krwiożerczej samicy tak silnie do mego, że czuję bicie Twego serca na mej piersi i mogę liczyć jego uderzenia, że strumień krwi, co się w Twym ciele rozszalał, moje własne ciało w pieniący szał smaga, a Twe drgania rozkoszy gorącymi wężami mnie przebiegają. Wgrzebuję się w Ciebie, czuję, jak się Twe wiotkie członki pienią w upojeniu krzyczącej lubieży i podrywają się w bolesnym erotyzmie rozkoszy. Silniej - głębiej - mocniej - och! mógłbym tylko pochwycić Twą duszę - wssać się w każdą szczelinę, myśli Twej pochwycić, Ciebie - Ciebie, nagą istotę odzianą nędznym łachmanem ciała - chwycić Cię teraz w rozszalałej farsie mego pragnienia, w dyszącym Hallelujah mej lubieży! A teraz stałem się ucieleśnieniem słowa, teraz jestem przepotężną chucią, co wszelkiemu rozwojowi początek dała i go w nieskończoność prowadzi, jestem węzłem przeszłości i tego, co przyjdzie, jestem pomostem do nieznanego Jutra, rękojmią nowej ewolucji i wiecznego powrotu. Teraz już nie uczuwam żadnej męki. Ssie Twoją duszę - wsysam ją w siebie i w tej spójności dusz i ciał, w tym stopieniu się mego bytu z Twoim, w tym wzajemnym przenikaniu się naszych uczuć, myśli i pragnień, w tej nadludzkiej, bezwzględnej, niebosięgłej wolności płciowej, co pragnie nowej przyszłości i nieśmiertelności, pochwyciłem drżącymi, dyszącymi palcami to, czegom dotychczas schwycić nie mógł. Ha, ha, ha, ha... Znikło, rozbiegło, rozprysło się! Jak żywe srebro rozpyliło się przy moim dotknięciu - a Ty tu przy mnie - tu leżysz w Twej boskiej nagości, w bezwstydzie Twego żamego pragnienia, a oczy moje patrzą na Cię jak na coś obcego, dalekiego, tysiące mil ode mnie odległego - i patrzę z strachem w przepaść Twoich oczu - przepaść, która może nawet nie jest powierzchnią