To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Dzieci pojechały do ciotki Eleonory i miały u niej przenocować. Ciotka uważała, że jeśli mały Dag ma kiedyś zostać właścicielem Borgland, powinien się do tej ziemi przyzwyczaić od maleństwa. Adelajda nie była pewna, czy mówiła to z przekonaniem, czy też zabierała dzieci do Borgland trochę dla własnej przyjemności. Gdy patrzyła na nich, tyle dobroci malowało się w jej oczach! Odnosiła się do nich z anielską cierpliwością. Adelajda cała zamieniła się w słuch. Zjedli przedtem wspólnie kolację, nie wymawiając ani jednego słowa. Nie było już w Dagu ani krzty dawnej nieśmiałości czy niepewności. Z postawy i spojrzenia biła siła i duma, którą zapewne miał w sobie i stary Dag w owych czasach, kiedy był wyniosły i bezlitosny. Którejś nocy długo siedział w kancelarii, a następnego dnia pojechał w kierunku południowym i wrócił dopiero późnym wieczorem. Od tej pory nie przemówił do niej ani słowa; z daleka tylko słyszała, jak ostro i surowo przemawiał do czeladzi, nawet do Syvera. Do dzieci odnosił się tak srogo, że wylęknione trzymały się z dala od niego. Jeszcze jedna rzecz zwróciła poprzedniego wieczoru jej uwagę: nie słyszała jego przejścia przez sień ani zamknięcia drzwi wejściowych, co powinien uczynić, gdyby się udał na noc do oficyny. Nie zastanowiła się nad tym specjalnie, położyła się i zasnęła. Tym razem jednak nasłuchiwała. Pozostał przy stole w jadalni, oparłszy brodę na ręku, jakby miał zamiar długo tam jeszcze siedzieć. Jak zazwyczaj drzwi pomiędzy jadalnią a sienią były otwarte, tak że z łatwością usłyszy, gdy się podniesie... Długo stała w nie domkniętych drzwiach, zanim usłyszała odgłos odsuwanego krzesła. Kroki oddaliły się w kierunku sypialni ojca Daga. Słychać było szarpnięcie klamką, otwarcie drzwi, zamknięcie, a potem zasunięcie rygla od wewnątrz. Co on tam robi i po co się zamyka? Adelajda z wolna otworzyła drzwi prowadzące z jej pokoju na korytarz, w końcu doszła do schodów i słuchała. Prawda! Dojść do piwnicy, gdzie stoi kufer z papierami wartościowymi i dokumentami, można tylko przez sypialnię ojca Daga. Czyżby miał zamiar tam się udać? Czyżby nabrał tych samych cech charakteru, które według własnego jego wyznania posiadał ojciec, gdy był w sile wieku? Miałby się stać chciwy na pieniądze? Nie, nie słychać ani szmerów z piwnicy, ani kroków na schodach tam prowadzących. Ale co to? Czy to łóżko trzeszczy? Czyżby się kładł do łóżka ojca Daga? Pobiegła do swego pokoju i zamknęła drzwi za sobą bez hałasu. W piecu palił się ogień, zapaliła przy nim świecę i postawiła ją na komodzie. Tak jej się tu dziś wydawało dziwnie smutno i pusto. Uchylone drzwi do komory Daga były jakby furtką na drogę prowadzącą w ciemną noc, w wieczność... Im dłużej się zastanawiała nad przeniesieniem się Daga do sypialni ojca, tym jej się to zdawało bardziej zrozumiałe. Ojciec prawie rok już nie żył, a w tym pokoju i w tym łóżku spał na pewno i dziadek Daga. Teraz zamieszkał tam wnuk. Ale wraz z ojcem Dagiem w swoim czasie sprowadziła się tam również matka Daga, Teresa... Zdawało jej się, że ginie gdzieś całe dotychczasowe piękno jej ukochanego pokoju... Ktokolwiek przypuszczał, że „młody" jest nieobliczalny i że nie bardzo pilnuje terminów, ten się grubo omylił, z chwilą gdy Dag zaczął jeździć po osiedlach. Po jego objeździe ruszono hurmem jak dawniej do dworu, ażeby się obliczyć i zapłacić. Wieczorem przed upływem terminu zjawił się również Per Langmo. Adelajda, gdy ktoś przychodził, zamieniała się cała w słuch. Ale przeważnie słyszała tylko powitanie. Potem przechodzili wszyscy do kancelarii i zamykali drzwi za sobą. Per nie zdołał zebrać całej sumy i już w sieni prosił zaraz o prolongatę. - A, ty wszarzu! - usłyszała odpowiedź Daga. Tak się wylękła tych brzydkich słów, że aż odskoczyła od drzwi. Potem przeszli do kancelarii i nic już nie słyszała aż do chwili, gdy Per znów przechodził przez sień. Przyrzekł, że resztę pieniędzy przyniesie w przyszłym tygodniu, ale Dag mu przerwał: - Możesz przynieść w następnym terminie, za pół roku. - Głos jego nie brzmiał już tak ostro i surowo jak przedtem, ale był stanowczy. W jasną, słoneczną niedzielę w lutym Adelajda stała w swoim pokoju przy drzwiach balkonowych i przyglądała się osiedlu. Na poręczy balkonu ucztowały wróble i trznadle, szperając w snopku, który dla nich kazała wynieść, a sikorki szarpały i dziobały kawałek łoju powieszony przez nią samą na sznurku. Potrzeba jej było trochę rozrywki i towarzystwa. Była dziś na dość dalekim spacerze, ale przygnał ją z powrotem mroźny wicher, nie był to zwykły przedwio-senny powiew, ale zawodzący, przenikający do kości zimowy wiatr. Pewnie w górach jest mroźna zawieja, a to są już tylko krótkie jej uderzenia, przepuszczone przez sito lasów, ale pomimo to przejmowały do szpiku kości