To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

— Myślisz o tym samym, co ja? — Traf przerwał pozorne milczenie panujące w chacie. Napotkałem jego zaniepokojone spojrzenie. 154 — A o czym ty myślałeś? Odpowiedział z wahaniem: — O tym, że im wcześniej porozmawiasz ze swoimi przyjaciółmi z Koziej Twierdzy, tym prędzej będziemy wiedzieli, jak przygotować się do zimy. — Nie chciałbyś spędzić tutaj następnej zimy, prawda? — Nie. — Wrodzona uczciwość kazała mu to przyznać, ale zaraz potem złagodził te słowa, dodając: — Nie dlatego, że mi źle z tobą i Ślepunem. Po prostu... — Zastanawiał się przez chwilę. — Czy miałeś kiedyś wrażenie, że czas przepływa ci między palcami? Że życie przechodzi obok, a ty tkwisz w stojącej wodzie ze śniętymi rybami i spróchniałymi kijami? Ty możesz być śniętą rybą. Ja wolę być starym próchnem. Zignorowałem drwiny Ślepuna. — Zdaje mi się, że raz czy dwa miałem takie wrażenie. — Zerknąłem na nie dokończoną przez Szczerego mapę Królestwa Sześciu Księstw. — Wyruszę najszybciej jak będę mógł. — Ja mogę być gotowy już jutro rano. Wystarczy mi kilka godzin snu i... — Nie — przerwałem mu stanowczo. Nie chciałem mu powiedzieć, że ze starymi przyjaciółmi muszę porozmawiać w cztery oczy. Ruchem głowy wskazałem Ślepuna. — Trzeba tu dopilnować paru spraw podczas mojej nieobecności. Pozostawiam to tobie. Był to dla niego cios, ale trzeba przyznać, że przyjął go jak mężczyzna — wyprężył pierś i skinął głową. Leżący obok stołu Ślepun przetoczył się na grzbiet. Oto martwy wilk. Możecie go zakopać, bo nadaje się już tylko do wylegiwania na brudnym podwórzu i obserwowania kur, których nie wolno mu podusić. Idioto, to z powodu kur proszę chłopca, żeby tu został, a nie ze względu na ciebie. Ach tak? Jeśli zatem zbudzisz się rano i one wszystkie będą martwe, nie będzie już żadnego powodu, żebyśmy nie wyruszyli razem? Lepiej tego nie rób — ostrzegłem go. Wilk otworzył pysk i wywiesił jęzor. Chłopiec uśmiechnął się do niego czule. — Zawsze kiedy to robi, mam wrażenie, że się śmieje. Następnego ranka wstałem znacznie wcześniej niż chłopiec, wyjąłem moje najlepsze ubranie, stęchłe od długiego nieużywania, i rozwiesiłem je na podwórzu. Lniana koszula była pożółkła ze starości. Dawno temu dała mi ją w prezencie Wilga. Spojrzałem na koszulę ze smutkiem, myśląc, że jej wygląd rozzłości Ciernia i ubawi Błazna. No cóż, jak wielu innych rzeczy, nie mogłem tego uniknąć. Potem wyjąłem skrzynkę zrobioną przed wielu laty i schowaną pod dachem mojej pracowni. Przechowywałem w niej miecz Szczerego. Chociaż owinięty w naoliwione 155 szmaty, miecz poczerniał ze starości. Zapiąłem pas z pochwą i zanotowałem w myślach, że będę musiał zrobić w nim nową dziurkę, żeby wisiał luźniej na biodrach. Przetarłem naoliwioną szmatą miecz i zważyłem go w dłoni. Był ciężki, ale równie dobrze wyważony, jak dawniej. Zastanawiałem się, czy rozsądnie będzie go nosić. Z jednej strony czułbym się jak głupiec, gdyby ktoś poznał ten oręż i zaczął zadawać kłopotliwe pytania, ale z drugiej strony wyszedłbym na jeszcze większego idiotę, gdyby ktoś chciał poderżnąć mi gardło, a ja nie miałbym czym się bronić. Wybrałem kompromis: owinąłem rzemieniem wysadzaną drogimi kamieniami rękojeść. Pochwa była sfatygowana, więc jej wygląd pasował do mojej pozycji. Ponownie wydobyłem miecz i zrobiłem wypad, rozciągając odwykłe od tego mięśnie. Przyjąłem pozycję i wykonałem w powietrzu kilka cięć. Lepiej weź topór. Chociaż to Szczery dał mi ten miecz, uważał, podobnie jak i Brus, że mój styl walki raczej nadaje się do wymachiwania toporem niż takim eleganckim orężem. Wypróbowałem następne cięcie. Pamiętałem wszystko, czego nauczyła mnie Czernidło, lecz moje ciało z trudem wykonywało właściwe ruchy. Jakbyś rąbał drzewo. Wepchnąłem miecz do pochwy, odwróciłem się i spojrzałem na wilka. Ślepun siedział w drzwiach pracowni, owinąwszy ogon wokół łap. W jego czarnych ślepiach dostrzegłem błysk rozbawienia. Mam wrażenie, że jedna kura wyzionęła w nocy ducha. Biedaczka. Ale śmierć w końcu dopadnie każdego z nas. Łgał jak najęty, ale dałem mu satysfakcję: wepchnąłem miecz do pochwy i pospieszyłem to sprawdzić. Cała szóstka moich kur gdakała i grzebała w ziemi. Kogut siedział na słupku ogrodzenia i czujnie obserwował swoje żony. To dziwne. Przysiągłbym, że ta tłusta biała kura wczoraj źle wyglądała. Położę się tutaj w cieniu i będę miał na nią oko. Tak też zrobił, wyciągając się w cętkowanym cieniu brzóz i bacznie przyglądając się kurom. Wzruszyłem ramionami i wróciłem do chaty. Właśnie robiłem nową dziurkę w pasie, kiedy zbudził się Traf i zaspany podszedł do stołu, żeby zobaczyć, co robię. Jego wzrok padł na leżący w pochwie miecz. — Nigdy przedtem go nie widziałem. — Mam go od dawna. — Ale nigdy nie nosiłeś go, kiedy jechaliśmy na targ. Jeśli już miałeś jakąś broń, to tylko sztylet u pasa. — Podróż do Koziej Twierdzy to co innego niż wyprawa na targ. Kiedy ostatnio byłem w Koziej Twierdzy, wielu jej mieszkańców życzyło mi nagłej śmierci. Jeśli teraz napotkam któregoś z nich, a on mnie rozpozna, powinienem być gotowy do walki. 156 — W takim mieście jest znacznie więcej łobuzów i zbójów niż w targowym miasteczku. Skończyłem wiercić otwór i ponownie zapiąłem pas. Kiedy wyjąłem miecz, usłyszałem westchnienie zachwytu Trafa. Nawet z rękojeścią owiniętą rzemieniem miecz nie wyglądał na tandetną broń. Widać było, że to oręż wykuty przez mistrza. — Mogę spróbować? Skinąłem głową i Traf ostrożnie wziął miecz do ręki. Poprawił chwyt, zważył miecz w ręku, a potem niezdarnie usiłował przyjąć szermierczą pozycję. Nigdy nie uczyłem go walczyć. Miałem nadzieję, że takie umiejętności nie będą mu potrzebne. Teraz jednak zastanawiałem się, czy była to słuszna decyzja. Nie ucząc go, wcale nie chroniłem go przed ewentualnym atakiem napastnika. Tak samo jak nie chcąc uczyć Sumiennego Mocy. Odepchnąłem od siebie te myśl i w milczeniu patrzyłem, jak Traf tnie ostrzem powietrze. Niebawem się zmęczył. Umiejętność posługiwania się białą bronią wymaga bowiem nieustannych ćwiczeń. Odłożył miecz i spojrzał na mnie bez słowa. — Jutro o świcie wyruszę do Koziej Twierdzy