To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Zamki oba, górny i niższy, dla królów i książąt wyporządzono, także dom biskupi i inne większe. Reszta, a mianowicie poczty panów szukać sobie musiały gospód w miasteczku u Żydów i Karaimów i po wsiach okolicznych. Obowiązek dawania gospód, powszechny w tym czasie po miasteczkach, dawał urzędnikom prawo wyrzucenia gospodarzy z ich domów, a w owym wieku wojen dla ludzi półwojskowych, zawsze z szablą u boku i na koniu żyjących, niewiele było potrzeba: tylko dachu dla zabezpieczenia od słoty i wichru, ogniska, żeby się ogrzać i szaty osuszyć, ławy na posłanie lub trochy siana. Wszyscy przyrzekli zjechać na styczeń do Łucka. Posłowie do Jagiełły z listami zapraszającymi pod pozorem wołoskiej i krzyżackiej sprawy takąż od niego przynieśli odpowiedź. Spodziewał się jeszcze Witold, prócz cesarza, Jagiełły i książąt z Rusi, króla duńskiego, mistrzów pruskiego i inflanckiego, posłów Jana Paleologa. Siwy i stary już w obliczu ich wszystkich Witold miał sprawę swoją wnieść, bronić jej i, jak sądził, zwyciężyć, bo kiedyż się los oparł jego potężnej woli i nieugiętej stałości? Znany charakter Witolda, jego potęga, czyniły ten zjazd niezmiernie dla wszystkich zajmującym jako początek walki mającej się zawiązać słowami, a mieczem może rozstrzygnąć. Łatwo było miarkować, że [nie] odstąpi swego przedsięwzięcia, które żeby do skutku doprowadzić, tak z daleka i rozważnie się przybierał; łatwo także miarkować było, iż Jagiełło a bardziej senat i Polacy nigdy się na odłączenie Litwy nie zgodzą. Im wątpliwszy zatem, tym mocniej i niecierpliwiej oczekiwany był wypadek tego zjazdu. Uważano go za stanowczą chwilę, w której się miało nowe królestwo urodzić, unia dwóch państw rozerwać, wiodąc za sobą zapewne zmianę urządzeń i polityki. Krzyżacy i cesarz, jakkolwiek husytów, Turków i Saracenów do wojowania mający, gotowi byli Litwie pomagać na Polskę, straszniejszą dla nich niż Litwa. Wszystko rokować się zdawało niechybną wojnę, którą tym pewniejszą i straszniejszą czynił charakter Witolda, dobrze już północnej Europie znajomy. Litwa, o ile domyślać się można, życzyła sobie Witolda królem; gwałtowne jej połączenie z Polską, jakkolwiek bez wstrząśnienia przeszło, chociaż przyjęła narzucone sobie prawa, zwyczaje, rząd tego narodu, jęczała jednak skrycie. Nienawiść sąsiadów, wykarmiona w poprzednich najazdach i wojnach, daleko jeszcze była od zapomnienia. Wprawdzie Litwa dała króla Polsce, lecz z królem oddała siebie, a połączeniu temu poświęciła wiarę swoją, bogów, zwyczaje, które do reszty Jagiełło w Litwie, sam Witold na Żmudzi zgładzili, śladu dawnej wiary nie zostawując; poświęciła nienawiść swoją i podać musiała Polsce dłoń polską krwią zbroczoną. Spółcześni Witoldowi Litwini, którzy jeszcze Litwę bałchochwalską, lecz samoistną znali, ze zgrozą widzieli przewrócony porządek, a kraj sąsiedni, z dawna nieprzyjazny, połączony tak przeważnie i dający prawa. Mała więc liczba przedniejszych Litwinów, która myśleć umiała (bo dla reszty stan kraju polityczny był obojętny), stała ze strony Witolda. Jego hołdownicy książęta ruskie i litewskie, chętnie by go byli królem widzieli, a chętniej jeszcze spodziewali się i wyglądali wojny, która wyniknąć mogła; ona im bowiem nastręczyć miała porę oderwania się także. Najstraszniejsi zamiarom Witolda byli panowie polscy, przemożni słabością charakteru Jagiełły. Ci najlepiej widzieli, co by za koniec był odłączenia się Litwy przez danie korony Witoldowi; wiedzieli, że szło o rozbrat z Polską, prowadzący z sobą wojny i niepokoje; wiedzieli, że cesarz, Krzyżacy, Ruś podadzą ręce Witoldowi do rozszarpania Polski. 100 Spodziewał się z ich strony Witold najsilniejszego oporu, na ich ujęcie najwięcej się sposobił, nie przypuszczając nigdy, aby im miał ustąpić i swego nie dopiąć. Wdanie się cesarza poważne, własna natarczywość Witolda, miały słabego podbić Jagiełłę: wszak niedawno jeszcze rzucone przez w. księcia słowo o żonie mało jej życia nie pozbawiło. Lecz panowie Rady? Panowie radni, którzy niańcząc Jagiełłę, mieli go do Łucka prowadzić i tu za niego wojować? Tuszył sobie Witold, wiedząc już, jakie mu trudności stawić będą panowie senatorowie polscy, że jego prośby, podarki, pochlebne obietnice wymogą na nich zezwolenie; że jedni groźbą, drudzy złotem się nakłonią, a reszta milczeć będzie i – nie pomagając – nie przeszkadzać. Charakter tylko Zbigniewa Oleśnickiego niepomału go zastraszał. Na niego to najsilniejszych i wszystkich trzeba było sposobów, aby podbić człowieka, którego położenie czyniło niedostępnym przekupstwu i groźbie, a charakter prośbom i pochlebstwu. Gotował się Witold wspaniałością ich oćmić, grzecznością ułagodzić, podarkami ująć, a przyjaznych sobie Polaków użyć za pośredników. Spodziewał się pomocy od niechętnych królowi przeciwników prymasa i Oleśnickiego, znających się z dawnymi jego towarzyszami wypraw i przyjaciółmi Kobyleńskimi, Skrzyńskimi, Szamotulskimi, Kadłubskimi, Prekorą i innymi, na których dziaałć mógł przez przywiązanie do swej osoby Polaków – Małdrzyka i Cebulkę. Pierwszych dni stycznia, niecierpliwie oczekiwani, zjeżdżać się zaczęli nagle i tłumnie. Zamek i miasto pomieścić ich nie mogło, liczne dwory królów i książąt, mnóstwo panów i szlachty, o kilka mil od Łucka po folwarkach, wsiach i miasteczkach, w niedostatku gospód, rozpołożyli się. Dwór cesarza Zygmunta, cesarzowej Barbary (którzy najpóźniej, bo 22 stycznia dopiero przybyli), prócz książąt Rzeszy niemieckiej, grafów, panów węgierskich, Kroatów, Czechów, Rakuzan, pań i paniąt, odznaczał się wielką liczbą sług, pachołków, zbrojnych straży i dworzan. Jagiełło wiózł z sobą żonę Zofię i synów