To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Nie wszystko zrozumiałem, ale tak można te zwierzenia streścić: "Wiesz, ale miałam przeprawę. Powiedziałam, że biłam rodzeństwo i wyraźnie dodałam: "Yamara vyapjuye ubusa", a ojciec wpierał we minie, że dziecko zmarło i że to grzech ciężki. Długo musiałam tłumaczyć, że wcale nie ciężki, bo tylko chciałam skarcić. Wreszcie go zapewniłam, że dziecko czuje się dobrze i dopiero się uspokoił". Odchodząc, długo jeszcze powtarzały, wyraźnie ubawione sytuacją: "yapfuye, yapfuye - zmarło, zmarło..." Ojciec misjonarz rzeczywiście się uspokoił, tym bardziej że zasłyszana rozmowa jeszcze bardziej go upewniła, że dziecko bite dla skarcenia, przez siostrzyczkę woale nie zmarło. Pozostała jednak zagadka: co chciała powiedzieć powtarzając: "yapfuye ubusa"? Miałem ze sobą słownik, ale nawet na myśl mi nie przyszło szukać w nim wyjaśnienia, bo przecież "wszystkie słowa znam". Po kolacji wybrałem się na miły spacer, bo wieczór rzeczywiście był uroczy. Chciałem także odmówić cząstkę różańca. Po powrocie jakoś nie chciało się jeszcze spać, więc przy małej naftowej lampce przeglądałem komentarz do Ewangelii wg św. Marka. Pech czy szczęście, natrafiłem na zdanie, w którym autor tłumaczy, że Chrystus nigdy nie czynił cudów vyapjuye ubusa. Nie bardzo rozumiałem, więc sięgam po słownik, tym bardziej że jest to przecież wyrażenie mojej penitentki. Tu się dopiero wyjaśniło. "Gupfa - umierać", "yapfuye - zmarł". Jest jednak specjalne wyrażenie: "Gupfa ubusa - czynić coś bez powodu". Podano też użyty przez penitentkę zwrot "vyapfuye ubusa - to i tak bezużyteczne, to się na nic nie zdało", albo: "to było bez powodu, bez słusznej racji". Rzeczywiście moja parana miała rację. Nie mówiła przecież yapfuye, tylko vyapfuye ubusa, czyli że biła rodzeństwo bez dostatecznej przyczyny, albo że to i tak było bezużyteczne. Chodziło zatem tylko o maleńkie "v" przed "yapfuye". Tego właśnie "v" nie uchwyciło moje ucho. Zresztą gdyby uchwyciło, to pewnie i tak bym nie zrozumiał, nie zrozumiałbym całego zwrotu "vyapfuye ubusa". Ale się rozgadałem. I pomyśleć, że jeszcze ten szkic listu muszę przestukać na maszynie po powrocie do Bururi. Czy zresztą mając przy świętach dosyć zajęć, będziecie mieli tyle cierpliwości, by ten list czytać? Zatem pośpiesznie kończę. Dziecię Boże niech się Wam jawi jako Zbawiciel świata, niech Wam pozwoli korzystać w pełni z owoców swego przyjścia na świat, niech przepełnia Wasze serca łaską swej miłości, byście mogli świadczyć o niej wśród swego otoczenia i "aż po krańce ziemi", przeżywając radość betlejemskich pasterzy, wielbiących i wysławiających Boga, by "wszyscy się dziwili..." O to módlcie się przy Żłóbku dla mnie i moich Współtowarzyszy, o których pamięci przed Panem szczerze Was zapewniam. Po powrocie do Bururi list przestukałem na maszynie. Widzę, że tego niemało. Ale może starczy Wam "cierpliwości do rzucenia okiem na ten dodatek. Muszę przecież choć kilka zdań skreślić o naszej obecnej sytuacji. Rok temu marzyło się nam, że na Święta 1972 r. będziemy już razem, że będzie polska Wigilia, polska pasterka i polskie kolędy pod choinką. Tymczasem tak się sytuacja układa, że w tym roku będziemy na Święta rozproszeni jeszcze bardziej niż w ubiegłym. Bardzo jeszcze potrzebni jesteśmy na poszczególnych misjach, zresztą to dobre dla naszych duszpasterskich doświadczeń. Dopiero po Wielkanocy obejmujemy dwie placówki misyjne. Nie będzie zatem polskiej Wigilii, choinki, polskich kolęd. Będzie jednak Boże Narodzenie i radość, że u stóp Żłóbka mamy złożyć jeszcze jedną więcej ofiarę, ofiarę z naszych rodzinnych polskich zwyczajów. Wprawdzie nie będzie to taka pełna ofiara, bo po Świętach na trzy dni zbieramy się w Mpindze, by wspólnie kolędować Bożemu Dzieciątku. Na pewno będziemy wtedy szczególnie pamiętali o Was, Kochani, którzy sercem jesteście z nami. Z innych wieści to już pewnie wiecie, że o. Leonard odjechał do Rzymu, a o. Edmund powrócił do Polski. Jeszcze raz bardzo serdecznie naszą wyprawę misyjną polecam Waszym gorącym modlitwom. [...] Z uśmiechem poprzez misjonarską brodę, całym sercem oddany w Panu br. Teofil k. b. ROK 1973 15. Klerycy i przyszłość misji . Bururi, 27 stycznia 1973 r. Drodzy Bracia Klerycy! Bardzo bym chciał odpisać osobno Br. Bronisławowi, Br. Nazariuszowi, Br. Henrykowi z Poznania i Br. Piotrowi oraz Janowi z Nowicjatu, ale wciąż brakuje czasu, więc skreślę kilka słów do wszystkich Braci Kleryków, jako że wiele z listów było pisanych w imieniu wszystkich. Bardzo więc serdecznie dziękuję za dobre życzenia, za serdeczności, za dowody pamięci. Jeżeli każdy znak pamięci nadchodzący z kraju bardzo sobie cenimy, to przecież szczególnie drogie są znaki dochodzące od Was. To prawda, że mamy tu dosyć swoich trosk, ale przecież często wspominamy nasze Studentaty i Nowicjat. Przyznajemy szczerze, że właśnie z Wami łączą się nasze nadzieje na przyszłość. Jeżeli marzą nam się wielkie plany, to tylko dlatego, że spodziewamy się, iż wielu z Was usłyszy głos wezwania Pana do pracy misyjnej. To prawda, że w kraju także jest wiele pracy, ale u nas jest bez porównania większa potrzeba kapłanów, bo w wielu okolicach ludzie muszą czekać na pojawienie się księdza kilka miesięcy. Obecnie wiele parafii zostaje bez kapłana. Tak się nam marzy, by każdy z młodych kapłanów naszej Prowincji mógł z pięć lat poświęcić pracy misyjnej. Nie tylko zobaczyłby małpy i inne stwory, nie tylko zobaczyłby w jakiej jeszcze nędzy żyją ludzie na świecie, ale kontakt z innym światem, z misjonarzami z całego świata, poszerzyłby jego horyzonty i uczynił go bardziej kapłanem powszechnego Kościoła. Zmusiłoby to także do solidniejszego przyswojenia sobie francuskiego'. To prawda, że wielu może myśleć, iż na kilka lat nie opłaci się przyswajać sobie kirundi, ale osobiście sądzę, że poznanie tego języka to także wielkie wzbogacenie człowieka. Jeżeli my "staruszkowie" już jakoś go sobie przyswoiliśmy, to dla młodych nie byłaby to taka wielka trudność... Ale to marzenia! Spełnienie ich w jakimś sensie będzie zależeć od Was, dlatego też nasze myśli i serca często zwracają się ku Wam. Nic zresztą w tym dziwnego, kilku z nas było przecież związanych z życiem Studentatu jako mistrzowie czy profesorzy, a młodsi jeszcze bardzo świeżo w pamięci przechowują swoje studenckie chwile. Jeżeli mówię, że spełnienie naszych marzeń zależy od Was, to mówię w tym także sensie, że kiedy przygotujecie swoje serca przez solidną pracę nad sobą, to Pam chętnie posłuży się Wami jako świadkami swojej Miłości