To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Drzewa, które tam odrosły po pożodze, były czarne i ponure, ich splątane korzenie wyciągały się w ciemność jak szpony, ktokolwiek wszedł między nie, błąkał się na oślep i ginął uduszony lub też, ścigany przez koszmarne zjawy, popa-dał w obłęd. Wreszcie położenie Barahira stało się tak rozpaczli-we, że jego żona, Emeldira o mężnym sercu (która wolała wal-czyć u boku męża i syna niż uciec), zgromadziła żyjące jeszcze kobiety i dzieci, rozdała broń tym chłopcom, którzy byli zdolni nią władać, i poprowadziła tę gromadę trudnymi górskimi ścież-kami na południo-zachód. Z ciężkimi stratami, po wielkich tru-dach dotarli do lasu Brethil; część uchodźców została tam, przy-jęta życzliwie przez Haladinów, reszta zaś skierowała się ku Ered Wethrin i przez góry do Dor-lominu, gdzie żył lud Galdora, syna Hadora. W tej grupie znajdowała się Riana, córka Belegunda, i Morwena, zwana Eledhwen, co znaczy Jasność Elfów - córka Baragunda. Żadna z kobiet nigdy już nie ujrzała mężczyzn poże-gnanych w Dorthonionie. Wszyscy zginęli, jeden po drugim, aż wreszcie Barahirowi zostało tylko dwunastu wojowników, a byli to: syn jego, Beren, bratankowie Baragund i Belegurid, synowie Bregolasa, i dziewięciu wiernych sług rodu Beora, których imio-na upamiętnili w pieśniach Noldorowie: Radhruin i Dairuin, Dagnir i Ragnor, Gildor i nieszczęsny Gorlim, Arthad i Urthel, i mło-dy Hathaldir. Wyjęci spod prawa, odarci z wszelkiej nadziei, two-rzyli oddział desperatów, nie mogli bowiem uciec i nie chcieli się poddać; domy ich były zburzone, żony i dzieci albo zginęły za-mordowane, albo wpadły w niewolę, albo zbiegły do innych kra-jów. Z Hithlumu nie nadchodziły ani wiadomości, ani posiłki. Ba-rahir i jego towarzysze, tropieni jak dzikie zwierzęta, wycofali się między jałowe góry ponad linię lasów i błąkali się wśród górskich stawów i kamienistych wrzosowisk tej okolicy, byle jak najdalej od szpiegów i złych czarów Morgotha. Wrzosy były ich posłaniem, a chmurne niebo dachem. Prawie przez dwa lata po Dagor Bragollach Noldorowie jesz-cze bronili zachodniej przełęczy nad źródłami Sirionu, bo moc Ulma była w tych wodach, a Minas Tirith oparła się orkom. Wreszcie jednak, po śmierci Fingolfina, do walki ze strażnikiem wieży na Tol Sirion, Orodrethem, stanął Sauron, najmożniejszy i najstraszliwszy ze sług Morgotha, zwany w języku sindarińskim Gorthaurem. Był już wtedy czarnoksiężnikiem rozporządzającym straszliwą władzą, panem cieni i upiorów, przewrotnym w swej mądrości, okrutnym w swej sile; zniekształcał wszystko, czego się tknął, wypaczał wszystko, czym rządził, a dowodził bandami wilkołaków; Sauron był mistrzem w zadawaniu tortur. Zdobył Minas Tirith szturmem, obezwładniwszy obrońców czarną chmurą strachu. Orodreth zmuszony był uciec do Nargothrondu. Sauron przemienił Minas Tirith w wieżą strażniczą Morgotha, w bastion zła i grozy; piękną wyspę Tol Sirion przeklął i prze-zwał Wyspą Wilkołaków, Tol-in-Gaurhoth. Żadna żywa istota nie mogła przemknąć obok wieży Saurona nie dostrzeżona przez jego szpiegów. Zachodnia przełęcz była w ręku Morgotha, groza wy-pełniła pola i lasy Beleriandu. Mogorth ścigał bezlitośnie swo-ich przeciwników aż za Hithlum, wyszukiwał ich kryjówki i zdo-bywał jedną po drugiej ich fortece. Rozzuchwaleni orkowie gra-sowali, gdzie chcieli, wzdłuż Sirionu na zachodzie i z biegiem Kelonu na wschodzie, i ze wszystkich stron otaczali Doriath, a tak pustoszyli kraj, że nawet zwierzęta i ptaki uciekały przed nimi, martwa cisza i zniszczenie rozchodziły się od północy coraz da-lej i szerzej. Wielu Noldorów i Sindarów ujęto i zawleczono do Angbandu, gdzie mieli jako niewolnicy służyć Morgothowi swoją wiedzą i umiejętnościami. Morgoth rozsyłał szpiegów, którzy złudną postacią i kłamliwą mową zwodzili elfów i ludzi, mamili fałszywymi obietnicami na-grody, chytrymi słowy podsycali strach i zazdrość wśród ludów, oskarżali królów i przywódców o chciwość i o wzajemne oszu-stwa. Ponieważ klątwa bratobójczej rzezi w Alqualonde ciążyła nad Noldorami, kłamstwa te znajdowały często wiarę, a z cza-sem, gdy ciemności się pogłębiały, stawały się w pewnym stop-nia prawdą; bo rozpacz i lęk zamroczyły serca i umysły elfów z Beleriandu. Lecz Noldorowie zawsze najbardziej lękali się zdra-dy ze strony współplemieńców obróconych w niewolników Ang-bandu; Morgoth bowiem niektórych jeńców używał do własnych celów, wypuszczał ich niby to na wolność, lecz trzymał na uwię-zi swojej woli tak, że po spełnieniu rozkazów wracali do niego. Jeśli więc któryś z jeńców naprawdę uciekł Morgothowi i wrócił między swoich, przyjmowali go tak nieufnie, że musiał tułać się samotnie, wykluczony z plemienia i zrozpaczony. Wobec ludzi Morgoth udawał litość i rym, którzy godzili się słuchać jego podszeptów, wmawiał, że wszystkie ich nieszczę-ścia wynikają z uległości wobec zbuntowanych Noldorów, lecz poddając się prawowitemu władcy Śródziemia cieszyliby się za-szczytami i otrzymaliby nagrodę za zasługi, byleby obrócili się przeciwko rebeliantom. Ale w Trzech Rodach bardzo nieliczni byli Edainowie, którzy chcieli tych kłamstw słuchać, nawet pod-dani w Angbandzie torturom