To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Świerkoski zaszedłszy do siebie zbudził Franka, kazał mu gotować herbatę i nie przebierając się poszedł do saloniku swojego. Porozpalał świece i wielką lampę stojącą w rogu na kolumnie, pod czerwonym niby krew abażurem. Usiadł na pluszowym, wykwintnym foteliku i zaczynał się rozkoszować komfortem, jaki go otaczał. Franek wkrótce postawił mu herbatę na małym złoconym stoliczku. Świerkoski ze skrytki, misternie ukrytej w biurku, wyjął dobre cygaro, zapalił, otoczył się kłębem wonnego dymu, popijał herbatę, przyglądał się salonowi i jakby się rozkoszował przedsmakiem przyszłości. - Hipciu! ożenisz się z Orłowską! Tak, z pewnością. - Jakiś zły uśmiech wykrzywił jego trójkątną twarz, aż mu białe, długie zęby błyskały spod wąsów i szczękały z zadowolenia. - Śliczna panna! Hi! hi! hi!... kochany robaczek, ślicznieńki, niewinnieńki! hi! hi! hi!... wydobywało mu się z zaciśniętego radością gardła niby bulgotanie indycze, a twarz mu promieniała dziką, zwierzęcą radością. - Hipciu, będziesz panem, umiej tylko czekać szeptał splatając na kolanach długie jak u szympansa ręce. Tak, ożeni się, rzuci służbę, wyprowadzi się do Warszawy, puści się w wielkie interesa, powygrywa na loterii i - miliony! miliony! miliony! - szeptał z upojeniem i przeciągał się ociężale z rozkoszy, dziwnie drażniącej. - Hipciu, ostrożnie! - ostrzegał sam siebie. - Ach, to ona miała kochanków! skąd ta Osiecka się dowiedziała? Grzesik się ucieszy, skoro się dowie o tym! a, chamie jeden, łajdaku, dobrze ci tak, masz już dosyć! - śmiał się cicho, chodząc po pokoju. Miał teraz w sobie, w tej trójkątnej, brązowej twarzy, w żółto płonących oczkach, coś wilczego; zataczał koła tak samo jak wilk, z wyciągniętą szyją, z wygiętym grzbietem, miał postawę węszącego żer, co dwa kroki podrzucał się nerwowo, przysiadał na krzesłach i fotelikach, gładził aksamity i jedwabie i szeptał: - Twoje, Hipciu! twoje! - Amis siedział przy drzwiach i niespokojnie śledził pana. - Amis! chodź, synku! - Pies rzucił się do niego. - Spokojnie, spokojnie, dobry piesek, dobry! - głaskał go, a pies lizał mu rękę i twarz. Świerkoski szybko wydobył z kieszeni rzemień i uderzył go z całej siły przez grzbiet. Amis zwinął się w kłębek i upadł na dywan. - Widzisz, synku, bez poufałości. XI Rano, po załatwieniu się z kamieniami, Świerkoski był już na stacji około jedenastej. Stasio był na służbie i Zaleski, który łaził po telegrafie w skwaszonym humorze i co chwila wyglądał przez szyby nie mogąc poradzić nudzie, wyszedł na peron i wkrótce już trenował się na rowerze. Świerkoski złożył się we dwoje i siedział na kanapce nieruchomo, tylko oczy ustawicznie biegały mu po podłodze, a Stasio, w przerwach pomiędzy jedną a drugą depeszą, pisał list: "Droga mamusiu! Koszyczek odebrałem, za co serdecznie dziękuję. Cielęcina była znakomita. Z resztek kazałem zrobić potrawkę dróżniczce z białym sosem i kaszką. Wczoraj byłem ze Świerkoskim u pani Osieckiej. Panna Zosia była taka ładna i taka jakaś życzliwa dla mnie, że z żalem odchodziłem do domu, ale musieliśmy wcześnie odejść, Świerkoski ma dostawę kamieni, więc rano wstawać musi. Graliśmy w warcaby i pili herbatę, do której podali ciastka z serem, ale się bałem jeść, bo ser na noc za ciężki do strawienia. Była tam siostrzenica Osieckiej, Tola, chora. A żeby mamusia wiedziała, jaka ta Zosia ładna i jaka dobra! Będę tam częściej chodził, bo mi się już nudzą przewracania oczu Zaleskiej, a Orłowscy przyjmują tylko Grzesikiewicza, wie mama, tego bogacza chama, co to pisałem o nim, że się z panną Orłowską żeni. Może mi mamusia kupi nowe szelki, tylko jedwabne, miękkie, bo te, co mam, tak mnie wczoraj uwierały w ramię, że porobiły mi się czerwone pasy, aż je wycierałem spirytusem