To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Poddaliśmy się i nie jesteśmy w stanie. -Ale... - Nie będziemy strzelać do waszych jednostek. Prędzej czy później to się musi skończyć. Ktoś zapewnił nam prawo bezpiecznego przelotu, więc będziemy nadal uciekać! - nawet nie podniosła głosu: po prostu wygłosiła oświadczenie. - Dobra - stwierdził tępo Johnny. - Mam grypę z wysoką gorączką. W takich sytuacjach miewa się halucynacje. Wszyscy tak mają. Kiedyś, jak miałem gorączkę, to menażeria z tapety zaczęła tańczyć. Z tobą jest to samo: jesteś wytworem mojej wyobraźni. -A co to zmienia? - Kapitan zrobiła dwa kroki i weszła w ścianę. Po sekundzie wystawiła z niej łeb i dodała: - Pamiętaj: tylko ty możesz uratować ludzkość. - Już ci powiedziałem, że to zrobiłem! - ScreeWee to nazwa, jaką w y nam nadaliście. Zastanowiłeś się kiedykolwiek, jak sami się określamy? Johnny zasnął, ale dla odmiany nic mu się nie śniło. Obudził się wczesnym popołudniem. Na niebie wisiała potężna kula nuklearnego ognia, podgrzana do temperatury milionów stopni. Czyli, mówiąc normalnie, świeciło słońce. W domu nikogo nie było, za to matka zostawiła mu tacę ze śniadaniem. A raczej z półproduktami do zrobienia sobie śniadania - świeżym pudełkiem snap-piflakes, miską, łyżeczką i kartką "mleko w lodówce". Na dole kartki był jeszcze jej telefon do pracy, który znał na pamięć, co i tak niczego nie zmieniało - używała telefonu tak, jak normalni ludzie używają plastra. Otworzył paczkę i pogrzebał w środku - obcy był w higienicznej, papierowej torebce. I tym razem był żółty. A przy pewnej dozie dobrej woli można nawet powiedzieć, że był podobny do Kapitan. Ponieważ Johnny'emu jakoś przeszła ochota na jedzenie (a zwłaszcza na płatki), pokręcił się po domu. W telewizji nie było niczego zasługującego choćby na cień uwagi - wszędzie głupawe seriale albo siedzące na sofach ględzące ze sobą baby. Na ulicy -jak się spodziewał - nie było wypalonych półmilowych śladów po silnikach hamujących. W końcu, rad nie rad, wrócił do siebie. I przyjrzał się komputerowi. Ludzie siedzieli teraz albo w pracy, albo w szkole, czyli nie powinno być w ogóle graczy... figa, zapomniał o Australii i Ameryce - tam też grali pasjami, a mieli inny czas. Poza tym był ważniejszy problem: jak się ginie we śnie, to człowiek się budzi i wszystko jest okay. A jak się zginie, nie śpiąc? Kapitan postąpiła głupio, zakazując strzelania -może by nie wygrali, ale na pewno ponosiliby mniejsze straty, a tak to gdzieś tam odbywała się regularna rzeź. Ocknął się z zamyślenia, gdy na ekranie monitora pojawiły się znane napisy - musiał włączyć komputer odruchowo, czyli na autopilocie. Napisy wędrowały w górę ekranu, a ponieważ znał je na pamięć, nawet nie próbował ich czytać. W oko wpadł mu najsłynniejszy - ostatni: TYLKO TY MOŻESZ URATOWAĆ LUDZKOŚĆ Jeśli Nie Ty, To Kto? Zamrugał gwałtownie, niezbyt pewien, czy go wzrok nie oszukał co do dopisku, ale napisy zniknęły, a na ekranie pojawiły się stare znajome - gwiazdy. Nie dotknął ani klawiatury, ani joysticka, niepewny, gdzie właściwie powinien lecieć. W końcu zdecydował, że najlepiej będzie lecieć prosto przed siebie. I długo. Spojrzał na zegarek - dochodziła czwarta. Zaraz ludzie zaczną wracać do domów i oglądać kretyńskie seriale, takie jak Słoneczny patrol, Dallas, Skrzydła, Air Wól f czy Drużyna A. Bigmac, ten środkowy, naturalnie będzie oglądał z podziwem, Wobbler zignoruje wszystkie, walcząc z blokadą jakiegoś programu i pozbawiając przy okazji jakiegoś programistę części dochodów z tytułu praw autorskich, a Yo-łess pewnie zabierze się do lekcji. Yo-less zawsze odrabiał lekcje zaraz po powrocie do domu i dopóki tego nie zrobił, nie zwracał na nic uwagi. A Johnny podjął decyzję, ignorując seriale - trzeba skończyć to, co się zaczęło. Obojętnie jak, ale skończyć! Poszedł do łazienki po termometr - było to elektroniczne cudeńko (zakup mamy), który nie dość, że mierzył temperaturę i bipał, to miał jeszcze zegarek. Termometr pochodził z katalogu, w którym wszystko miało zegarki - nawet parasol do golfa, z którego można było zrobić stołek. I wszystkie, naturalnie, elektroniczne. Wsadził sobie termometr w usta i odczekał przepisowe dwadzieścia sekund. Okazało się, że ma 16:04°. Nic dziwnego, że było mu zimno. Wrócił do łóżka, nie wypluwając termometru, i spojrzał na monitor. Wciąż tylko gwiazdy. Jeśli Yo-less nie dostał chętki na A+, to chłopaki pewnie pałętają się po mieście, czekając, aż się wreszcie skończy kolejny dzień... Pozezował na termometr - 16:07°. A na ekranie nadal nic... 6. Który krokodyl chciał kurczaka?! Johnny obudził się w znajomej kabinie. Prawdę mówiąc, zaczynał się tu już zadomawiać. Rozejrzał się dokoła, zastanawiając się, czy teraz jest tu naprawdę, czy tak naprawdę to ma grypę i leży w łóżku. Zaczynało mu się to wszystko już z lekka mącić. Z mętliku wyrwało go bipanie radaru. Scree-Wee co prawda wciąż nie było widać, za to za nim leciały trzy jednostki znacznie większe niż jego własna. Zresztą "leciały" to niewłaściwe słowo - bardziej pasowałoby określenie "posuwały się z wolna". Zdecydowanie wyglądały na transportowce. Duże transportowce. Włączył komunikator i na ekranie ukazała się znajoma, pucołowata gęba w okularach. -Wobbler?! - Johnny?! - Co ty robisz w mojej głowie?! Wobbler rozejrzał się zaskoczony. - Słuchaj, tu do tablicy kontrolnej jest przynitowa-na plakietka. Tam pisze, że to jest lekki tankowiec trzeciej klasy. U ciebie w głowie to zawsze tak wesoło? - Nie wiem - wyznał Johnny, przyglądając się z namysłem przełącznikowi "Konferencja", usytuowanemu pod ekranem łączności. Nigdy dotąd go nie używał (właściwie nigdy go do- tąd nie zauważył), ale coś mu mówiło, że dobrze wie, do czego on służy. Gdy go wcisnął, okazało się, że miał rację - ekran podzielił się na cztery części, z których lewą górną zajęła głowa Wobblera, prawą górną jego własna, a prawą dolną podobizna Yo-lessa. Ostatni kwadrat pozostał pusty. - Bigmac! - Johnny ponownie nacisnął guzik. Bigmac pojawił się na ekranie, ocierając musztardę z brody. - Sprawdzałeś ładunek, żarłoku? - upewnił się Johnny. - Same hamburgery z frytkami