To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
- Może pewnej drobnej informacji. - Jakiej? - Na przykład takiej, o co tu chodzi. - Ma pan zamiar napisać książkę - powiedział Case. - Tak - przyznał Sutton - Myślę o tym. - I chce pan ją sprzedać. - Chcę ją wydać. - Książka - zauważył Case - jest towarem. Jest produktem mózgu i mięśni. Ma wartość rynkową. - Przypuszczam - stwierdził Asher - że jesteście panowie przedstawicielami tego rynku. - Jesteśmy wydawcami - oznajmił Case. - I szukamy książki. - Bestsellera - dodał Pringle. Case wyprostował nogi i poprawił się w fotelu. 121 - Sprawa jest zupełnie prosta - orzekł. - Chodzi o zwykłą umowę handlową. Chcemy, aby zabrał się pan do roboty i ustalił swoją cenę. - Niech pan wyznaczy wysoką - nalegał Pringle. - Zapłacimy. - Żadna cena nie przychodzi mi do głowy - oświadczył Sutton. - Zastanawialiśmy się już - wyjaśnił mu Case - ile może zażądać pan, a ile my moglibyśmy zaproponować. Uznaliśmy, że planeta mogłaby pana zainteresować. - Podnieśliśmy cenę do tuzina planet - rzekł Pringle - ale chyba propozycja nie ma sensu. Po co komu tuzin planet? - Można je wynajmować - wyjaśnił Sutton. - Czy to znaczy - zapytał Case - że byłby pan zainteresowany tuzinem planet? - Nie - odparł Sutton. - Odpowiedziałem tylko panu Pringle^owi, co człowiek może zrobić z tuzinem planet... Pringle pochylił się tak gwałtownie, że omal nie upadł. - Proszę posłuchać - oświadczył. - Nie mówimy tu o jednej z tych zacofanych planet gdzieś w jakimś zapomnianym kącie. Oferujemy panu przygotowany świat, wolny od wszelkich niebezpiecznych i obrzydliwych form życia, z umiarkowanym klimatem i przyjaznymi krajowcami, a także ze wszystkimi przyjętymi udogodnieniami i ulepszeniami. - A także pieniądze - dodał Case - aby mógł pan korzystać z tych przyjemności do końca życia. - Dokładnie w centrum Galaktyki - uzupełnił Pringle. - Nie będzie się pan musiał wstydzić swojego adresu. - Nie interesuje mnie wasza oferta - odrzekł Sutton. Cierpliwość Case''a się wyczerpała. - Dobry Boże, człowieku, czego pan chce?! - Informacji. Case westchnął. - A więc dobrze. Damy panu informację. - Po co wam jest potrzebna moja książka? - Pańską książką są zainteresowane trzy grupy - wyjaśnił Case. - Jedna z nich chce pana zabić, aby zapobiec 122 jej napisaniu. I co ważniejsze, najprawdopodobniej zrobi to, jeżeli nie przyłączy się pan do nas. - A, trzecia grupa? - Oni, tak jak my, również chcą, żeby napisał pan swoją książkę, ale nie zapłacą za nią ani grosza. Dołożą wszelkich starań, aby ułatwić panu pracę, będą próbowali chronić pana przed zabójcami, lecz nie zapłacą nic. - Jeżeli więc dobrze zrozumiałem - wtrącił Sutton - pomożecie mi, panowie, napisać tę książkę. Będziecie organizowali spotkania i tak dalej? - Oczywiście - zapewnił Case. - Jesteśmy w tym zainteresowani. Chcemy, aby wszystko zostało wykonane jak najlepiej. - W końcu - powiedział Pringle - zależy nam na pańskim dziele tak samo jak panu. - Bardzo mi przykro - oświadczył Sutton - ale moja książka nie jest na sprzedaż. - Podniesiemy nieco wysokość zaliczki - zaproponował Pringle. - Mimo wszystko - nie. - Czy to pańskie ostatnie słowo? - zapytał Case. - Czy wszystko pan rozważył? Sutton kiwnął głową. Case westchnął. - W takim razie - oznajmił - obawiam się, że będziemy musieli pana zabić. Wyjął z kieszeni pistolet. 25 Psychodetektor cykał bez przerwy - szybko, to znów wolno, od czasu do czasu opuszczając takt, niczym jakiś oszalały, cierpiący na czkawkę metronom. W pokoju rozlegał się tylko ten dźwięk i Adams miał wrażenie, że słucha bicia serca, oddechu, łomotania krwi w tętnicy. Skrzywił się, widząc stos teczek z dokumentami, które 123 przed chwilą jednym wściekłym gestem zmiótł z biurka na podłogę. Nie było w nich nic... zupełnie nic. Wszyscy byli idealni, każdy sprawdzony. Świadectwa urodzenia, cenzurki szkolne, opinie, sprawdziany lojalności, badania psychologiczne - wyniki takie, jak powinny. Nie istniał w nich ani jeden haczyk. Na tym polegał cały problem... We wszystkich teczkach personelu nie było ani jednego haczyka. Żadnego punktu zaczepienia, nic, co wzbudzałoby jakiekolwiek podejrzenia. Biali i czyści jak lilie. A mimo to ktoś tutaj zatrudniony skradł akta Suttona. Ostrzegł go także o śmiertelnej pułapce zastawionej przy "Herbie Oriona". Ktoś, kto wiedział o tej pułapce, był w pogotowiu i czekał, aby usunąć Ashera poza zasięg zagrożenia. Szpiedzy, orzekł Adams. Uniósł dłoń, zacisnął pięść i wyrżnął w blat biurka z taką siłą, że zabolały go kostki palców. Bo tylko ktoś z wewnątrz mógł skraść akta Suttona. Nikt inny, tylko ktoś z wewnątrz mógł wiedzieć o decyzji zlikwidowania go oraz o trzech ludziach wyznaczonych do wykonania zadania. Uśmiechnął się posępnie. Detektor zachichotał z niego. Terr-up, terr-up, klik, klik, terr-up. Były to oddech i bicie serca Suttona... toczące się gdzieś jego życie. Dopóki Sutton będzie żył, bez względu na to, gdzie się znajdował i co robił, detektor będzie wciąż cykał i postukiwał. Terr-up, terr-up, terr-up... Detektor wskazywał pas asteroid, a więc dosyć ogólną lokalizację, ale można ją było skonkretyzować. Już się tym zajmowały statki z detektorami na pokładach. Prędzej czy później... za kilka godzin, dni czy tygodni znajdą Suttona. Terr-up... Wojna, powiedział mężczyzna w masce