To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Mówił po hiszpańsku z lekkim kastylijskim seplenieniem, jakby się tam urAdził. Z kolei podczas tych rzadkich okazji, gdy od- zywał się do grupy po angielsku, w jego głosie pobrzmiewał obcy akcent. To połączenie oblicza i głosu od początku tworzyło zniewa- lającą tajemnicę. Poza tym ipc, co prezentował sobą doktor Wolde (wymawiał to nazwisko, jakby pisało się „WOL-day", ale wszyscy skracali je „WOLD"), nie wbudzało romantycznych myśli. Prawie nigdy się nie uśmiechał, nigdy nie zdobył się nawet na próbę flirtu, a te ciemne oczy spoczywały na studentach obu płci z równą obojętnością. Wy- glądał młodo, może na trzydziestkę, ale nosił się, jakby miał przy- najmniej czterdzieści. Był staromodnym murzyńskim wykładowcą, jakich według opisów matki spotykało się w latach 50. w Fisk. Gry i zabawy to nie dla nich. Dla nich liczyła się tylko praca. A ten ko- styczny władczy białas, profesorek prawa z „The Paper Man", tak udatnie sportretowany przez Housemana, wyglądał przy nich jak rozsypujące się starcze popychadło. W grupie doktora Woldego nie było mowy o obijaniu się. A jak się opuściło zajęcia, po powrocie wzywał cię przed katedrę i żądał wyjaśnień. Po hiszpańsku. Sam mówił szybko, dźwięcznymi kaskada- 32 CHODZĄCA DOSKONAŁOŚĆ mi słów, które omotywały cię, wzlatując i opadając. W ogóle nie przejmował się tym, że ledwo ledwo coś z tego rozumieli. Jessica uznała hiszpański za przedmiot nie wymagający wysiłku. W liceum nauczyła się koniugacji i miała nie najgorszy akcent, więc sądziła, że da sobie radę śpiewająco. Błąd. W połowie semestru miała tylko jedną troję - u doktora Wol- dego. Wyszła z jego gabinetu bliska łez, po kłótni o niską ocenę za wy- pracowanie, nad którym naprawdę przysiadła fałdów. Policzył za błędy znaki akcentowe, postawione pod innym kątem niż ten, który akurat jemu się podobał. Cholera, to był przedmiot do wyboru. Szła na dzien- nikarstwo, nie do służby dyplomatycznej. Na co jej to gówno? - My się tylko uczymy - upierała się, prawie krzycząc. -Jeśli się uczysz - odparł ze spokojem, po angielsku - to w czym kłopot? < Podczas epidemii grypy, która wykluczyła z zaję^ innych wykła- dowców przynajmniej na dzień lub dwa, doktor Wolde nie wziął cho- robowego. Grupa modliła się, żeby przynajmniej raz posiedział w do- mu. Nawet nie smarkał. Przestała dostrzegać jakiekolwiek piękno na jego twarzy. („Czy ten czarny brat od hiszpańskiego nie jest miluśki?" >- spytała ją pew- nego dnia koleżanka i Jessica spojrzała na nią, jakby dziewczynie w głowie się pomieszało). Przestało ją-obchodzić, sl|ąd ten sukinsyn się wziął; gdyby ją ktoś o to zapytał, powiedziałaby, że z najgorszych sennych koszmarów. Odkryła, że był jakimś ekspertem z wydziału muzyki i uczył hiszpańskiego dla „zabawy". Że też akurat na nią to trafiło. Uprzykrzył jej życie na pierwszym roku, chociaż wszyscy za- pewniali, że to najbardziej beztroski okres, panuje się nad całym to- kiem nauki, a do egzaminów końcowych są całe cztery semestry. Kiedy wszystkie jej przyjaciółki szalały na zabawach, ona do bla- dego świtu ćwiczyła hiszpański. Nagrywała się na taśmy i przesłuchi- wała je ze strachu przed reakcją doktora Woldego na jej ewentualne potknięcie na zajęciach. Miał taką minę dla studentów, którzy się mylili, tak unosił te swoje brwi, że Jessica była gotowa schować się pod ławkę. Z nim nie było żadnych układów. Jessica zawsze uważała się za perfekcjonistkę, a tu znalazł się ktoś, w czyjej obecności czuła się jak niedojda. Nie było jej to w smak. Ostatniego dnia zajęć doktor Wolde miał czelność zachęcić ich do zapisywania się do jego grupy języka hiszpańskiego, poziom dla średniozaawansowanych, drugi stopień. 33 3. UCHROŃ MNIE... UCHROŃ MNIE OD ZŁEGO - Kochany, daj se siana... - zamruczał siedzący blisko Jessiki in- ny student Murzyn, Renę. - Chybaś się naćpał. Jessica zdała egzamin u Woldego na cztery minus, paskudząc sobie kolumnę piątek i czwórek plus. Nie wiedziała, czy ma śpiewać z radości z dachu akademika, czy pociąć opony Woldemu. Przysięgła sobie, że ma dość hiszpańskiego na całe życie. Dopiero w tydzień później, paplając z chłopakiem, który sprze- dawał róże stającym na światłach przy South Dixie Highway, zdała so- bie sprawę, że mówi po hiszpańsku z całkowitą pewnością siebie. -Jesteś z Dominikany? - spytał po hiszpańsku chłopak, wskazu- jąc ciemną karnację jej przedramienia. "\ - No - odparła. - Pero, tuve un buen profesor. Miała dobrego nauczyciela. Tego samego dnia zapisała się na kurs hiszpańskiego dla śred- niozaawansowanych, drugi stopień. U człowieka z sennych koszma- rów - pomyślała z ironią, uśmiechając się do siebie. Jej życie zmreniło się na zawsze. - Mamuń przyjechała! - zawołała przez siatkę Kira i zatrzasnęła za sobą drzwi, gdyjessica"wysiadła z minivana. Podjazd był długi, wy- sypany żwirem i opadał do ogródka tak zarośniętego grubymi drze- wami, palmami, i krzewami o szerokich liściach, że jednopiętrowy dom był prawie niewidoczny od ulicy. Drewniana tabliczka na dębie tuż przy podjeździe informowała, że posesja ma numer 376 przy Te- questa Road. Był to fragment El Portal, wydzielona zachodnia część pulsującego życiem Biscayne Boulevard, która przycupnęła na brze- gu rzeki. Dawno zapadł zmierzch i Jessica usłyszała nad głową znajomy gwizd w koronach drzew. Na wpół ludzki, na wpół zwierzęcy, czasa- mi przypominał zawołanie wojenne. Kiedy goście pytali o wysoki, przenikliwy dźwięk, jak kiedyś Peter, wyjaśniała, że to wołanie ducha starej Indianki