To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Twierdził, że być może czyjaś interwencja zawsze chroniła nas przed konfliktem. Nieustanna "interwencja", jak to określał bujając się w fotelu. - Świat, który zbudowali - rzekł Vickers - nie jest lepszy. Został zbudowany na morzu krwi i nieszczęścia, pochłonął zbyt wiele ofiar. W toku historii trudno byłoby znaleźć rok całkowicie wolny od przemocy... zorganizowanej, oficjalnej przemocy... - Wiem, o co ci chodzi - zgodził się Crawford. - Uważasz, że powinna nastąpić jakaś reorganizacja. - Coś w tym rodzaju. - Dobrze, zastanówmy się więc, co by nam to dało - zachęcał Crawford. - Nie mogę. Nie mam odpowiednich danych i nie jestem żadnym autorytetem w polityce. Nigdy nawet nie kontaktowałem się ani nie zostałem odwiedzony przez tych mutantów... jeśli rzeczywiście są mutantami. - Maszyny mówią, że są. Analizator stwierdził, że ty też jesteś mutantem. - Jesteś pewien? - spytał Vickers. - Nie ufasz mi - pokiwał głową Crawford. - Myślisz, że jestem jakimś renegatem. Wydaje ci się, że widzę przed sobą niechybną porażkę, więc przybiegłem machając białą flagą i oznajmiam gotowość do przyjęcia nowego porządku. Myślisz, że chcę zawrzeć mój osobisty pokój i odwrócić się tyłkiem do wszystkich pozostałych. Może mutanci zatrzymają mnie jako swoją maskotkę albo zwierzątko. - Jeśli to, co mówisz, jest prawdą, to i tak nie macie już szans, niezależnie od tego, co zrobisz. - Niezupełnie - nie zgodził się Crawford. - Możemy odeprzeć atak. Możemy wzniecić zawieruchę. - W jaki sposób? Pamiętaj, Crawford, że macie tylko maczugi. - Ale jesteśmy w desperacji. - To wszystko? Maczugi i desperacja? - Mamy jeszcze tajną broń. - I pozostali chcą jej użyć. Crawford skinął głową. - Ale to na nic się nie zda. Dlatego przyszedłem do ciebie. - Skontaktuję się z tobą. Masz to u mnie jak w banku. To wszystko, co mogę zrobić. Jeśli stwierdzę, że miałeś rację, odezwę się do ciebie. Crawford dźwignął się z krzesła. - Im szybciej, tym lepiej. Nie pozostało zbyt wiele czasu. Nie będę w stanie ich długo powstrzymywać. - Boisz się - zauważył Vickers. - Jesteś najbardziej przerażonym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek widziałem. Bałeś się pierwszego dnia, kiedy cię zobaczyłem i boisz się nadal. - Boję się od momentu, kiedy to wszystko się zaczęło. I z każdym dniem jest coraz gorzej. - Dwóch przestraszonych ludzi - rzekł Vickers. - Dwóch dziesięciolatków błąkających się w ciemnościach. - Ty też się boisz? - Pewnie, nie widzisz, jak się trzęsę? - Nie, nie widzę. Wydaje mi się, że jesteś najbardziej zimnokrwistym człowiekiem, jakiego znam. - Jeszcze coś - przerwał mu Vickers. - Powiedziałeś, że poza mną istnieje jeszcze jeden mutant, którego udało wam się wytropić. - Zgadza się. - Możesz mi powiedzieć, kto to jest? - Nie - rzekł twardo Crawford. - Tak właśnie myślałem. Dywan na chwilę przysłoniła lekka mgła, a potem na podłodze pojawił się lśniący kolorami, powoli wirujący bąk. Oniemiali przyglądali się, jak zabawka zatrzymała się i przewróciła na bok. - Przecież go nie było - rzekł zaskoczony Crawford. - Ale wrócił - szepnął Vickers. Crawford zamknął za sobą drzwi, a Vickers stał w zimnym, jasno oświetlonym pokoju z nieruchomym bąkiem na podłodze i słuchał kroków Crawforda rozbrzmiewających na korytarzu. 25 KIEDY KROKI UCICHŁY, Vickers podszedł do telefonu, podniósł słuchawkę, podał numer i czekał na połączenie. Słyszał, jak operatorzy na linii łączą go w kolejnych centralach. Ich ciche, ledwo słyszalne głosy przejawiały wyraźną nonszalancję. Będzie jej musiał wszystko szybko przekazać. Nie mógł tracić czasu, bo przecież go słuchali. Będzie musiał szybko mówić i upewnić się, że Ann zrozumiała, co ma zrobić. Musi wyjść z domu, zanim dotrą do jej mieszkania. Powie: Zrobisz coś dla mnie, Ann? Zrobisz coś bez pytania dlaczego? Powie: Pamiętasz to miejsce, w którym pytałaś o piec? Tam się spotkamy. Potem powie: Wyjdź z mieszkania. Wyjdź i ukryj się. Nie wychodź. Szybko. Nie za godzinę, nie za pięć minut, nie za minutę: Odłóż słuchawkę i ruszaj. Będzie musiał się spieszyć. Nie może przecież powiedzieć: Ann, jesteś mutantką. Natychmiast przecież spyta go, co to znaczy i skąd o tym wie, podczas gdy podsłuchujący ją ludzie będą już biec w kierunku jej domu. Będzie musiała mu uwierzyć. Ale czy uwierzy? Vickers aż się spocił na samą myśl, że Ann może zechcieć się pokłócić, nie zgodzi się nigdzie iść, zanim Vickers nie powie jej, o co mu chodzi. Czuł, jak pot ścieka mu po żebrach. Telefon dzwonił. Vickers starał się przypomnieć sobie, jak wyglądało jej mieszkanie i gdzie znajdował się telefon. Wyobrażał sobie, jak Ann przechodzi przez pokój, żeby podnieść słuchawkę. Miał nadzieję, że za chwilę usłyszy jej głos. Telefon dzwonił. Dzwonił cały czas. Ann nie odpowiadała. W końcu telefonistka powiedziała: - Numer nie zgłasza się, sir. - W takim razie proszę mnie połączyć z tym numerem. Tu podał numer biura dziewczyny. Znowu czekał wsłuchując się w sygnał. - Numer nie zgłasza się, sir - powtórzyła telefonistka. - Dziękuję - rzekł Vickers. - Czy mam spróbować jeszcze raz? - Nie, dziękuję. Musiał teraz się zastanowić. Starał się zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. Wcześniej łatwo mu było odnaleźć pociechę w myśli, że to tylko sprawka jego wyobraźni, że zarówno on jak i cały świat na wpół zwariowali, ale wszystko wróci do normy, jeśli tylko zachowa się odpowiedni dystans, niezależnie od tego, co by się działo. Teraz jednak już w to nie wierzył. Musiał wreszcie przyjąć do wiadomości to, co podejrzewał już wcześniej, zmuszony był uznać za prawdziwą historię, którą przedstawił mu Crawford, siedząc z tym swoim wielkim brzuszyskiem na jego krześle, z tą swoją kamienną twarzą i monotonnym głosem, za pomocą którego formułował zdania, nie wkładając w nie żadnych emocji. Musi uwierzyć w mutację, w podzielony i walczący świat