To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
- Możesz zajść wysoko, możesz być kimś, możesz coś zdziałać. Dlaczego tak sobie marnujesz życie, Santiago? - Ja tu zostanę, tato - Santiago pocałował ojca i odsunął się. - Zobaczymy się w niedzielę, przyjdę koło dwunastej. Wielkimi susami zbiegł na plażę, skręcił ścieżką ku Malecón, a kiedy zaczął podchodzić po zboczu, usłyszał warkot motoru: zobaczył, jak samochód odjeżdża w stronę Agua Dulce, podskakuje na wybojach, znika w chmurze pyłu. Nigdy się z tym nie pogodził, Zavalita. Myśli: gdybyś żył, tato, czego byś nie wymyślił, żeby mnie z powrotem ściągnąć do domu. - No widzisz, czytałeś, ani słowa o tej jakiejś Quecie powiedział Garlitos. - I do tego jeszcze pogodziłeś się z ojcem i pogodzisz z matką. Ale cię będą witać, Zavalita. Ze śmiechem, z żartami i z płaczem, myśli. To wcale nie było takie trudne, lody zostały przełamane, jak tylko stanął w drzwiach i usłyszał krzyk Teté: już jest, już przyszedł, mamo! Dopiero co podlewali ogród, myśli, trawnik był wilgotny, studzienka pusta. Mój kochany, mój niedobry, syneczku, i ramiona matki wokół twojej szyi, Zavalita. Obejmowała go, szlochała, całowała go, a stary i Chispas, i Teté patrzyli na to z uśmiechem, służące kręciły się w pobliżu, jak długo jeszcze, synku? Kiedy skończysz z tymi głupstwami? Sumienie cię nie gryzło, że matka się nacierpiała przez ciebie, syneczku? Ale on był gdzie indziej: nie, tato, to nie były łgarstwa. - Widziałem, jak głupio się poczuł Becerrita, kiedy wszedłeś do redakcji - powiedział Garlitos. - Zamurowało go na twój widok. Coś nieprawdopodobnego. - Nie ma nic nowego, tylko to, co pieprzyła ta kurwa, lepiej o tym zapomnieć - burknął Becerrita, desperacko grzebiąc w papierach. - Niech pan czymś zapcha tę kolumnę, Zavalita. Śledztwo w toku, trafiono na nowy ślad. Cokolwiek, na jedną kolumnę. - Okazał się człowiekiem, to najwspanialsze w całej sprawie, Zavalita - powiedział Garlitos. - Odkryć, że Becerrita ma serce. Schudłeś, masz podkrążone oczy, weszli do salonu, kto ci pierze bieliznę, usiadł pomiędzy Teté i se?ora Zoila, dobrze dają jeść w tym pensjonacie? Tak, mamo, i w oczach starego ani cienia zażenowania, chodzisz na wykłady? żadnego poczucia winy, nawet głos mu nie zadrżał. Uśmiechał się, żartował, szczęśliwy, pełen nadziei, pewnie myślał wróci, wszystko się ułoży, i zaraz Teté a teraz nam powiedz prawdę, ty oszuście, nie wierzę, żebyś nie miał dziewczyny. Ależ to prawda, Teté. - Wiesz, że Ambrosio odszedł? - powiedział Chispas. - Zupełnie nagle, z dnia na dzień. - Periquito łapie od ciebie marynarkę, Arispe gryzie się w język, kiedy z tobą rozmawia, Hernández patrzy na ciebie kpiąco? - powiedział Garlitos. - Chciałbyś, żeby tak było, masochisto. - Oni mają większe kłopoty, nie będą tracić czasu na to, żeby ci współczuć. A poza tym dlaczego mieliby ci współczuć. Tobie? No i czemu, do nagłej krwi? Nie ma powodu. - Wyjechał w swoje strony, chce sobie kupić samochód i mówi, że będzie taksówkarzem - uśmiechnął się don Fermín. - Biedny Murzyn. Oby mu się poszczęściło. - O tak, tego to byś chciał - roześmiał się Garlitos. - Żeby cała redakcja o tobie mówiła, żeby plotkowali, żeby trzaskali dziobami. Ale oni albo nie wiedzą, albo tak się spietrali, że zamknęli gęby na kłódkę. Obciąłeś się, Zavalita. - Teraz tatuś się zabrał do prowadzenia, nie chce innego szofera - roześmiała się Teté. - Żebyś go tylko zobaczył za kółkiem. Można dostać szału. Dziesięć na godzinę i przy każdym skrzyżowaniu hamuje. - Wszyscy tacy serdeczni dla ciebie, że aż się chce rzygać od tych uśmiechów i tych uprzejmości? - powiedział Garlitos. - Chciałbyś. W rzeczywistości nic nie wiedzą albo mają to gdzieś, Zavalita. - Nieprawda, z domu do biura jadę szybciej niż Chispas śmiał się don Fermín. - A poza tym to oszczędność, no i stwierdziłem, że nawet lubię prowadzić. Cóż, człowiek głupieje na starość. Psiakrew, jak pięknie wygląda to chupe. - Wspaniałe, mamo, jasne, że chcę jeszcze, a czy ona ci daje krewetki? tak, mamo. Komediant, makiawel, cynik? Tak, mamo, przyniesie bieliznę do prania. Facet o tylu obliczach, że trudno byłoby powiedzieć, które jest prawdziwe? Tak, mamo, będzie przychodził w każdą niedzielę na obiad. Jeszcze jedna ofiara czy jeszcze jedno zwierzę, które zębami i pazurami rozszarpuje inne, chroniąc własną skórę? Jeszcze jeden peruwiański burżuj? Tak, mamo, co dzień będzie dzwonił, żeby powiedzieć, jak się czuje i czy mu czegoś nie trzeba. W domu pośród rodziny dobry ojciec, w interesach pozbawiony skrupułów, w polityce oportunista, ani gorszy, ani lepszy niż inni? Tak, mamo, zrobi dyplom, będzie adwokatem