To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Był zdumiewająco przystojny, wręcz śliczny. Liczył dwadzieścia dwa lata, ponad sześć stóp wzrostu i z pewnością był obiektem kobiecych westchnień. Na Courtney wywarł tak wielkie wrażenie, że nie zauważyła nawet towarzyszących mu dwóch mężczyzn. Co więcej, ona również wydała się Chłoptasiowi niebywale atrakcyjna. — T a y l o r twierdził, że jesteś b a r d z o ładna, k o c h a -nie, ale nie oddał ci całej sprawiedliwości. Najwyraźniej od dawna nie miał kobiety - pomyślała Courtney, która stała przed nim w wymiętej sukni do jazdy konnej i w białej, pogniecionej jedwabnej bluzce. Potargane włosy spływały jej do pasa, a ponadto od dnia, kiedy Chandosa ukąsił wąż, nie brała kąpieli. — Pojedziesz ze mną - oświadczył Chłoptaś i zbliżył się, by odebrać dziewczynę łowcy nagród. - Chłoptasiu... - Evans, ona pojedzie ze mną - warknął. W Chłoptasiu było coś więcej niż tylko ładna buzia. Jim Evans wyczuł niebezpieczeństwo i puścił ramię Courtney. 183 Zaczęła się zastanawiać, kto tu naprawdę jest szefem, lecz w tej samej chwili Evans polecił wszystkim wsiąść na konie. Choć najwyraźniej on przewodził grupie, żądanie Chłoptasia spełnił bez słowa. Reavis budził lęk. Z tego, jak łatwo ustąpił mu Evans, Courtney wywnioskowała, że nie znosił najmniejszego sprzeciwu. Jeśli nawet nie był rewolwerowcem, to z całą pewnością uwielbiał zabijać dla samego zabijania. Posadzono ją na koniu Chłoptasia, a on wskoczył za nią na siodło. I wtedy Courtney spostrzegła Meksykanina. Obrzucił ją poważnym, mrocznym spojrzeniem, jakie dobrze pamiętała. Spojrzenie to doprowadzało ją do furii. — Romero, czy nigdy nie uczysz się na własnych błędach? - zapytała zjadliwie. Meksykanin roześmiał się bezczelnie. — Jesteś wciąż pełna ognia, bella. Ależ si, uczę się. -Zerknął na Jima, który dosiadał właśnie konia. - Nie słyszeliśmy żadnych wystrzałów, seńor. Co z Chan-dosem? — Nic — odparł Jim. - O niczym nie wie. Znalazłem ją nad rzeką. — A więc Chandos nie wie, że wpadła w nasze ręce? - odezwał się mężczyzna o bardzo długiej twarzy i jeszcze dłuższych, rudych wąsach, - To dobrze! Będzie na nią czekać, ale ona nie wróci! - Roześmiał się. - Mieszańcy nie są zbyt rozgarnięci. Ciekawe, ile czasu minie, zanim zorientuje się, że odeszła. — Mylisz się - o d p a r ł cicho R o m e r o . — Mój amigo i ja popełniliśmy ogromny błąd, nie doceniając Chandosa. Nie zasnę spokojnie, dopóki on nie będzie martwy. 184 Może ty tego nie rozumiesz, lecz ja dobrze wiem, o czym mówię. Courtney chciała zaprotestować, ale zdała sobie sprawę, że nie jest w stanie powstrzymać Meksykanina. Chandos za mocno nastąpił mu na odcisk. Jej perswazje mogłyby go tylko bardziej rozdrażnić. Szybko przemyślała sprawę. — Dzięki, Romero. Już się bałam, by Chandos nie pomyślał, że utopiłam się w rzece. Nie szukałby mnie wtedy. — Czy ona mówi poważnie? - zdziwił się mężczyzna o pociągłej twarzy, po czym zwrócił się do Court-ney: - Chcesz, aby mieszaniec zginął? — Nie bądź śmieszny - odparła wyniośle. - Chandos nie zginie. Jest zbyt chytry na to, by ktoś zaskoczył go we śnie. Ale jeśli nie spotka się z którymś z was, skąd będzie wiedział, co się ze mną stało? — Kochanie, nie przepadasz za Romerem, prawda? — zarechotał Chłoptaś, po czym zwrócił się do kompanów: — Zapomnijcie o sprawie. Jeśli nawet mieszaniec ruszy naszym tropem, ja się nim zajmę. Najwyraźniej nikt, nawet Romero, nie wątpił, że poradzi sobie z Chandosem, gdyż jeźdźcy bez słowa spięli konie ostrogami i ruszyli w drogę. Courtney odetchnęła z ulgą. Chandos był bezpieczny. Ale ona nie. Gdy sforsowali rzekę, Chłoptaś zaczął się do niej dobierać. Jedną dłoń położył tak niepokojąco blisko jej piersi, że Courtney gniewnie na niego krzyknęła. Kiedy jednak wsunął palce za jej dekolt, dziewczynę ogarnęła dzika furia. Odepchnęła natarczywą dłoń, lecz Chłoptaś wykręcił jej ręce tak boleśnie, że Courtney stanęły w oczach łzy. 185 - Nie drażnij mnie, kochanie - szepnął z wściekłością. - Oboje wiemy, że oddawałaś się temu mieszańcowi. Nie bądź taka święta. Nie wypuszczając z rąk cugli, przesunął dłonią po jej brzuchu i piersiach. Koń szarpnął, potrząsnął łbem, a Courtney zacisnęła powieki. Ból w wykręconych do tyłu ramionach stawał się nie do zniesienia. - Kochanie, pomyśl tylko, jakie masz szczęście, że przypadłaś mi do gustu - mruknął Chłoptaś. - Pozostałych będę trzymać od ciebie z daleka... ale tylko tak długo, jak długo będziesz okazywała mi za to wdzięczność