To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
- Później ze skruchą zwróciła się do mężczyzny: - Wybacz, proszę. - Kra! S a m niegrzeczny! - wrzasnął ptak Samowi prosto w ucho. Jankes z trudem brnął przez pole ryżowe, po jakimś czasie wyszedł na wąski brzeg i dotarł do drogi. - Zejdź ze mnie - burknął. Zsunęła się z jego barków i gwałtownie wciągnęła powietrze, gdy stąpnęła na ziemię zwichniętą nogą. - Nic ci nie jest? - chwyci! ją za rękę. 278 279 Dziewczyna pokręciła głową. - Poczekaj lulaj, to może Irochę p o t r w a ć - oświadczył i pomógł jej usiąść. Ptak cały czas siedział jej na rameniu. Zanim Sam zdążył dojść do poletka. Eulalia karmiła już Medusę orzeszkami. Sam miał szczerą nadzieję, że ptak się udławi albo przynajmniej zamilknie na dłuższy czas. Podszedł do wozu, w y j ą ł dyszel z wody i założył na ramiona uprząż. Następnie wziął trzy głębokie oddechy i zaparł się ze wszystkich sił - wóz ledwie się poruszył. W t y m momencie jednemu z b a w o ł ó w zachciało się p r z e k r ę c i e1 w wodzie na grzbiet, i to w jego stronę. Mężczyzna ledwie uskoczył na bok. Zwierzę ryknęło, zanurzyło głowę i uniosło ją gwałtownie oblewając Sama błotnistą wodą. - Cholerny, nieznośny potwór - mruknął i wytarł mokrą twarz. Chociaż starał się pociągnąć wóz, ten ani drgnął. Godzinę później wyładował przeszło połowę zapasów i ustawił je na skraju pola przy drodze. Dzięki temu w ó z zrobił się na tyle lekki, że mógł go wreszcie wyciągnąć. G d y odkładał dyszel na ziemię, czuł pieczenie w płucach, ból w plecach i dotkliwe skurcze mięśni. Usiadł ciężko, oparł się o wóz i napił się wody z manierki, Lollie leżała na stercie kocy. Wyglądało na to, że jest jej w miarę wygodnie. Podniosła głowę i łakomym wzrokiem spojrzała na pojemnik z wodą. - Spragniona? - Aha. - Czemu nie powiedziałaś tego wcześniej? - podał dziewczynie manierkę. - Byłeś zajęty. - Może też jesteś głodna? Dziewczyna kiwnęła głową. - Właściwie możemy zatrzymać się tu na nocleg. Rozpalę ognisko. - Sam zebrał trochę drewna i w y j ą ł z kieszeni pudełko zapałek. Naturalnie zamokły. Zaklął pod nosem i podszedł do bagaży, a b y poszukać suchych. Zajęło mu to dobre pięć m i n u t 280 z powodu porozrzucanych po całej plandece łupinek od orzechów. - Do diabła, skąd się tu wziął ten śmietnik? - Medusa była głodna. Sam rzucił garść łupin na drewno i zapalił zapałkę. Parę minut później ognisko już płonęło i Jankes wyjął z wozu garnek i dwie puszki z fasolą. Wyciągnął nóż i błyskawicznie otworzył puszki, a potem odwrócił się, a b y postawić garnek na ogniu. Nieoczekiwanie wpadł na bawołu. Zwierzę wyszło właśnie z błotnistego pola i stanęło tuż za nim, a teraz zaczęło ostrząsać się jak mokry pies, robiąc przy tym Samowi prysznic wodny. Sam zaklął szpetnie pod nosem. Drugi bawół także wynurzył się z wody; wyglądało na to, że był znowu gotowy do drogi. - Za jakie grzechy mnie to spotyka? - mężczyzna skierował wzrok ku niebiosom. W tym momencie niebo przecięły błyskawice i rozległy się grzmoty. Wielkimi strugami lunął deszcz. Sam? - O co znowu chodzi? - Nie mogę oddychać. - To ciekawe. - Mówię poważnie. - Co, u licha, robisz? - Unoszę tę ciężką plandekę, przez którą się duszę. - Do cholery! Opuść ją, wpuszczasz tu wodę! - Potrzebuję powietrza! - A ja snu. - Chnr! Chrr-rrr-rrr. - Nie wiedziałem, że ptaki chrapią - jęknął mężczyzna. Lollie pociągnęła nosem. - Płaczesz? - Tak. - Znowu chłipnęła. 281 - Dlaczego? - Bo nie mogę oddychać. Sam zaklął cicho. Znowu pociągnęła nosem i poczuła, jak Sam szpera pod plandeką. Coś nagle głośno uderzyło w bok wozu. - Jasny gwint! - Co się siało? - Nic - warknął na nią raz jeszcze. - Potrafisz być opryskliwy. - Chrrr! Chn-rrr-rrr. - Czy to ptaszysko przynajmniej w nocy nie potrafi się zamknąć? - Cicho, ona śpi. Nie obudź jej. - A niby dlaczego? Nie myślałem, że to w ogóle możliwe, ale jest mniej dokuczliwa, gdy nie śpi. - Ona wie, że jej nie lubisz - odparła Lollie i w tej samej chwili ciężka plandeka się uniosła. - Och, jest icraz dużo lepiej. Co takiego zrobiłeś? - Użyłem twoich kuli jako masztów. - Położył się ponownie. - Czy w takim razie możesz łaskawie pójść spać? - Dobrze - szepnęła. Leżała w milczeniu i wsłuchiwała się w głośne uderzenia kropli deszczu o płótno. Pada już od wielu godzin. Na początku deszcz lał jak z cebra. Ognisko natychmiast zgasło, a S a m wsadził Lollie do wozu i zaczął pospiesznie wrzucać do niego zapasy. Musiała uważać na wpadające puszki i co cięższe pakunki. Potem wskoczył do środka i przykrył ich plandeką. Siedzieli tak pod ciężką i zatęchłą płachtą chroniącą ich przed deszczem i jedli z i m n ą fasolę prosto z puszek. Teraz oddech Jankesa stał się cichy i wyrównany. Dziewczyna wahała się przez minutę, po czym odezwała się: - Sam? - Co! - Ja... hmm... ja... - Czy możesz wreszcie wykrztusić, o co ci chodzi? - Potrzebuje czegoś. - Czego? - Odrobiny prywatności. - Cóż, ja również. Ale jesteś tu uwiązana wraz z ptakiem i ze mną, będziesz więc to musiała jakoś przeżyć. - Nie to miałam na myśli. Nastąpiła chwila ciszy. - Potrzebuję... no wiesz. Matka natura wzywa. - Mówiłem, abyś nie piła tyle wody - mruknął Sam po dłuższej przerwie. - Chciało mi się pić. Ta fasola była strasznie słona. - Więc nic krępuj się. Jeśli wzywa cię malka natura, to złóż jej wizytę, tylko nie odchodź zbył daleko. - Odwrócił się do niej plecami, jakby miał zamiar ponownie zasnąć. - Sam? - Boże, chyba zwariuję. - Potrzebny mi papier. Mężczyzna mamrotał coś pod nosem, ale usłyszała, jak szpera w zapasach. Zaraz leż doszedł ją szelest papieru. - Och, dobrze, znalazłeś kawałek! - Nie, nie znalazłem