To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
- Dwóch ludzi z zespołu Orange musiałem zostawić. Kuhl był niewzruszony. - Strat należało się spodziewać - powiedział beznamiętnie. Po czym uniósł rękę i jeep ruszył. W ślad za nim zrobiły to pozostałe, utrzymując zwarty szyk. Pierwszą myślą Eda Grahama, gdy dostrzegł jeepy z kabiny swego helikoptera, było wspomnienie wielu lat, które spędził jako pilot Departamentu Policji w Los Angeles. Potem przyszła druga myśl - jak szybko zmieniają się czasy. Jeszcze nie tak dawno z Los Angeles kojarzył mu się napis HOLLYWOOD i Teatr Chiński, a nie widok dwudziestu uzbrojonych w automaty facetów w kilku terenówkach. Dopiero trzecia myśl była sensowna: jeśli nie przestanie wspominać i nie zacznie działać, znajdzie się w poważnych kłopotach. Takich jakie widział właśnie w dole. - Jezu, ale gówniana sytuacja! - ocenił drugi pilot, przekrzykując warkot silnika. - Lepiej wezwijmy pomoc i oświetlmy naszych gości. Ed skinął głową. Mitch Winter był najlepszym drugim pilotem, z jakim latał: myśleli i działali podobnie, co ułatwiało współpracę. Zmniejszył pułap, słuchając, jak Mitch przekazuje informacje pozostałym pilotom i centrali. Sto stóp pod nimi jeepy zatrzymały się, a ich kierowcy i pasażerowie zadarli głowy i przyglądali się skyhawkowi. Ed spojrzał przez okno, szybko wyrównał lot i włączył szperacz pokładowy Starburst SX-5. W tym samym czasie Mitch przełączył nadawanie na głośniki. Promień światła o mocy piętnastu milionów świec omiótł, a następnie przyszpilił mężczyzn w wozach, zmieniając noc w środek słonecznego dnia. Ed spojrzał na drugiego pilota. - Jak widać, są twoi - skomentował. Mitch skinął głową i uniósł mikrofon. - Pozostańcie na miejscach i... ...rzućcie broń! Kuhl osłonił dłonią oczy i spojrzał w tył na kolumnę skąpaną w blasku reflektora. Żądanie, które zagrzmiało z głośników helikoptera, było wyraźne. Zamierzał odpowiedzieć na nie w ten sam sposób. - Otworzyć ogień! - krzyknął. - Ahora! Czterej członkowie zespołu Yellow dotarli na odległość kilku jardów od budynku, przeskakując niczym zjawy z jednego ukrycia do drugiego. Rozpoznanie potwierdziło wcześniejsze przypuszczenia, że główny cel jest zbyt silnie strzeżony, by atak się powiódł, ale byli na to przygotowani, a ochrona kolejnego celu z listy była nieporównywalnie słabsza. Gdy przystanęli za warsztatem, by sprawdzić broń, od zachodniej bramy dotarł do nich terkot broni automatycznej. Po chwili zagłuszyły go silniki samochodów i helikopterów koncentrujących się w tamtym rejonie. Zupełnie jakby był to umówiony znak, ruszyli ku swemu celowi. Słysząc kule grzechoczące o kadłub, Graham zwiększył prędkość i pchnął drążek, by jak najprędzej nabrać wysokości. Borowy pancerz kabiny dosłownie ocalił mu tyłek, ale nie zamierzał bardziej ryzykować, niż musiał, zwłaszcza że nie mógł odpowiedzieć ogniem. To ograniczenie zawdzięczał uporowi władz brazylijskich, które nie zgadzały się, by jakiekolwiek samoloty czy helikoptery Miecza posiadały uzbrojenie pozwalające na przeprowadzenie ataku. Był cholernie wdzięczny temu, kto za to odpowiadał, podobnie jak reszta pilotów. Nim wznoszący się gwałtownie skyhawk wykonał zwrot, Graham przyjrzał się dokładnie broni, której używali napastnicy. Ani karabiny, ani połączone z nimi przewodami hełmy nie przypominały niczego, z czym się dotąd zetknął. - Pokręcę się tu, dopóki nie sfilmujesz tych lunatyków, Mitch - zdecydował, wskazując głową ekran umieszczony na konsoli. - Nie chcę, żeby naszych zaskoczyło ich uzbrojenie. Mitch bez słowa sięgnął do przełączników wideo, a tymczasem Graham dokończył ciasną ósemkę i skierował przód helikoptera ku konwojowi, tak by umocowana pod nim kamera miała jak najlepsze pole widzenia. Nagle część strzelców wyskoczyła z samochodów i rozbiegła się po terenie w poszukiwaniu osłony. Nie było o nią trudno, gdyż do budowy nowych budynków zgromadzono tu dźwigi, buldożery, koparki, ubijaki i inne ciężkie urządzenia. Maszyny były duże i nieruchome, a już same ich rozmiary pozwalały doskonale się ukryć. Graham krążył wokół konwoju, nieustannie zmieniając kurs i wysokość. Za maszynami budowlanymi widać było pajęczynę dróg biegnących ku centralnej części zakładów, a gdy spojrzał na północ, dostrzegł wraki dwóch samochodów płonące na głównej drodze prowadzącej na parking. W ich pobliżu stała karetka i inne wozy. Kilku strażników przeczesywało drogę z wykrywaczami min, pozostali próbowali ugasić wraki, choć wątpił, by mogli kogoś uratować. A potem zauważył to, co wywołało rozśrodkowanie napastników: z prawej i z lewej pomocniczymi drogami zbliżały się, błyskając kogutami dwa oddziały szybkiego reagowania po trzy samochody każdy. Obie grupy osłaniał helikopter. Były naprawdę blisko - w ciągu kilkunastu sekund znajdą się przy konwoju. - Wysyłamy już obraz? - spytał, spoglądając na Mitcha. Ten skinął głową i wskazał na monitor wbudowany w tablicę przyrządów. Widać było na nim zrobione w podczerwieni dokładne ujęcie jeepa i jego pasażerów. - Piękny obrazek - przyznał Graham. - Teraz pozostaje tylko mieć nadzieję, że chłopaki na dole zobaczą go równie wyraźnie jak my. Obraz na monitorach zbliżających się helikopterów i samochodów był równie czysty i wyraźny jak na ekranie, na którym oglądali go Graham i Mitch. Informacje uzyskane dzięki przekazowi z ich maszyny były wręcz nieocenione - nadjeżdżające odwody straży znały dokładną liczbę przeciwników, zajmowane przez nich pozycje i posiadane uzbrojenie. To ostatnie zwłaszcza godne było uwagi. Przybywające posiłki także nie były standardowo uzbrojone, choć na pierwszy rzut oka członkowie Miecza mieli zwyczajne karabiny szturmowe M16 kaliber 5,56 mm. W praktyce, dzięki systemowi zmiennej prędkości wylotowej zwanemu w skrócie WRS, broń ta mogła strzelać zarówno amunicją obezwładniającą, jak i ostrą. Pozwalała na to obrotowa osłona odkrywająca lub zakrywająca otworki w lufie. Żołnierz regulował w ten sposób prędkość gazów wylotowych, a tym samym prędkość początkową pocisku