To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Pierwszej nocy doszliśmy od „Donzella" do Tybru tunelem zaznaczonym literą A. W jego sklepieniu odkryliśmy właz, przez który przedostaliśmy się do korytarza prowadzącego do ruin stadionu Domicjana pod Piazza Navona. Korytarz ten Melani oznaczył literą B. Z Piazza Navona, niskim przejściem, w którym musieliśmy się mocno pochylać, doszliśmy do odcinka C. Tu, po prawej stronie, zaczynało się długie odgałęzienie (zaznaczone literą E), w którym śledziliśmy Stilone Priasa i dotarliśmy do sal ozdobionych freskami, znajdujących się prawdopodobnie pod Palazzo della Cancelleria. Stamtąd przedostaliśmy się do łuku degli Acetari. W lewo od punktu C odchodzi odcinek D. PALAZZO DELLA CANCELLERIA - Wiemy, gdzie zaczynają się tunele B, C i D - rzekł opat - ale nie mamy pojęcia, gdzie się kończą. Dobrze byłoby je zbadać, zanim przyjdzie nam kogoś ścigać. Tunel B stanowi odgałęzienie, do którego dociera się przez właz. Prowadzi prawdopodobnie w stronę Tybru, ale nie mamy pewności. Drugi tunel ciągnie się od Piazza Navona. Od niego odbija tunel D. Proponuję zacząć od niego. Posuwaliśmy się ostrożnie do przodu, aż znaleźliśmy się w miejscu, gdzie poprzedniej nocy stałem z Ugoniem, a opat z Ciacconiem ścigali Stilone Priasa. Atto porównał naszą pozycję z mapką. - Gfrrrlulbh - zagruchał Ciacconio, wskazując jakiś przedmiot leżący na ziemi. Opat Melani nakazał nam pozostać na miejscu, sam zaś podszedł bliżej. Po chwili przywołał nas gestem. Na ziemi leżała gliniana ampułka, z której wyciekła strużka krwi (już zakrzepłej). - To żaden cud! - wysapał opat. Minęło trochę czasu, zanim Atto zdołał przekonać łowców relikwii, że ampułka nie jest jedyną rzeczą, której szukają. Ciacconio zaczął biegać w kółko, bełkocząc coś pod nosem. Ugonio usiłował wyrwać ampułkę Melaniemu, który oganiał się od niego jak od natrętnej muchy. W końcu poszukiwacze relikwii uspokoili się i mogliśmy zastanowić się nad znaleziskiem. Nie była to z pewnością krew męczennika. Tunel D, w którym znaleźliśmy ampułkę, nie stanowił fragmentu katakumb, grobowca czy innego miejsca kultu - przypomniał opat Melani. Krew zakrzepła całkiem niedawno, trochę jej nawet wyciekło z ampułki. Należała zatem do żywego człowieka lub zmarłego kilka godzin temu, na pewno nie do męczennika sprzed kilku stuleci. Atto zawinął ampułkę w chusteczkę i wsunął ją do kieszeni kaftana, zacierając nogą ślady krwi na ziemi. Postanowiliśmy kontynuować poszukiwania, z nadzieją, że znajdziemy wyjaśnienie zagadki. Melani milczał, ale łatwo było odgadnąć jego myśli. Kolejny raz znaleźliśmy przedmiot nieznanego pochodzenia. Kolejny raz pojawiła się krew. Odniosłem wrażenie, że tunel skręca w lewo i łagodnie się wznosi. - To dziwne - skomentował opat Melani. - Nie spodziewałem się tego. Natrafiliśmy na kręte schody z kamiennymi stopniami. Poszukiwacze relikwii nie mieli ochoty wchodzić na górę. Byli w złym humorze, ponieważ najpierw opat zabrał im stronę z Biblii, a teraz sprzątnął sprzed nosa ampułkę. - W porządku, zostaniecie tu i poczekacie na nasz powrót - zgodził się niechętnie Melani. Kiedy wchodziliśmy po schodach, zapytałem Melaniego, dlaczego zdziwił się, że tunel D skręca w lewo. - Jeśli uważnie przyjrzysz się mapce, przekonasz się, że wróciliśmy do punktu wyjścia, czyli w okolice gospody. Weszliśmy powoli na górę. Nagle usłyszałem tępy odgłos i jęk opata, który uderzył głową o właz. Pomogłem mu podnieść drewnianą klapę, zamykającą otwór nad nami. Po chwili znaleźliśmy się w wilgotnym pomieszczeniu wypełnionym nieprzyjemnym zapachem moczu i zwierząt. Byliśmy w wozowni. Stał w niej dwukołowy powóz z podnoszoną płócienną budą, zabezpieczoną woskiem, u drzwiczek zamocowane były ozdobne gałki. Od środka był pomalowany na różowo, na siedzeniach leżały poduszki. Nieco dalej stała druga, większa kareta czterokołowa, z pokryciem ze skóry, a obok niej - dwa stare, zaniedbane konie, nieco podenerwowane naszą obecnością. Przyświecając sobie lampą, zajrzałem do wnętrza karety. Dostrzegłem duży krucyfiks, wiszący nad tylnym siedzeniem. Z drewnianego krzyża zwieszała się niewielka żelazna klatka ze szklaną kulką wypełnioną bliżej nieokreśloną brunatną masą. Atto również podszedł do karety i zajrzał do środka. - To chyba jakaś relikwia - powiedział, podnosząc lampę. - Ale nie traćmy czasu! Wszędzie wokół stały wiadra (o mały włos potknąłbym się o jedno z nich) do mycia pojazdów, grzebienie, zgrzebła i szczotki. Nacisnąłem ostrożnie klamkę w drzwiach, prowadzących prawdopodobnie do wnętrza domu, ale były zamknięte. Rozczarowany, odwróciłem się do Melaniego, który zastanawiał się, co dalej czynić. Nie mogliśmy wyłamać zamka, bo ktoś mógłby nas usłyszeć, a wtedy oskarżono by nas podwójnie: o ucieczkę z gospody i o próbę włamania. Ledwie pomyślałem, że na szczęście do tej pory na nikogo się nie natknęliśmy, gdy na ramieniu opata spostrzegłem brudną rękę z długimi paznokciami. Powstrzymałem się, żeby nie krzyknąć, i w popłochu rozglądałem się za jakimś kijem, wiadrem - czymkolwiek nadającym się do obrony, gdy zorientowałem się, że to Ugonio. Atto, blady ze strachu, doznał zawrotu głowy i musiał na chwilę usiąść. - Ty idioto! Śmiertelnie mnie przestraszyłeś! Mówiłem ci, żebyś został na dole! - Ciacconio wyczuwszy czyjąś obecność. Czekawszy na instrukcje. - W porządku! Już wracamy, ale... co tam masz? Ugonio wyciągnął przed siebie ramiona z taką miną, jakby nie wiedział, o co Melaniemu chodzi. W prawej dłoni ściskał krucyfiks z relikwią, który przed chwilą widzieliśmy we wnętrzu karety. - W tej chwili odłóż to na miejsce! - nakazał Melani. - Nikt nie może się dowiedzieć, że tu byliśmy. - Idź do Ciacconia i powiedz, że już wracamy. Tutaj i tak nic nie zdziałamy - dodałem, wskazując ręką drzwi. Ugonio niechętnie odniósł krucyfiks do karety, po czym podszedł do drzwi i przyłożył oko do dziurki od klucza. - Nie trać czasu, głupcze! Nie widzisz, że drzwi są zamknięte, a za nimi jest ciemno? - skarcił go Atto. - Te drzwi można otworzyć - rzekł zupełnie niezmieszany Ugonio, po czym jakimś cudownym sposobem wydobył spomiędzy fałd brudnego płaszcza wielkie żelazne koło, do którego doczepione były dziesiątki, a nawet setki kluczy przeróżnych kształtów i długości. Osłupieliśmy ze zdziwienia, tymczasem szpony Ugonia zacisnęły się na starym, na wpół zardzewiałym kluczu. - Teraz Ugonio otworzy zamek, a nie będąc wiejskim konowałem, spełni obowiązek i przyniesie chrześcijaninowi radość - powiedział ze śmiechem, obracając klucz w zamku. W jednej chwili mechanizm ustąpił