To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
- Taak - westchnęła Mewa. - Tutaj odzienia nie znajdziemy. Wszystko zamarzło. - Do domu stąd daleko? - Do domu zewsząd blisko. Za półtorej godziny pojawi się punkt, z którego można wyskoczyć w znajome miejsca. Pewnie tak właśnie zrobimy... Tam ocean nie jest pusty, będą wyspy. Znajdziemy wyspę, na której można od dychać, i poczekamy dwa tygodnie. - Za półtorej godziny ja tu nogi wyciągnę! – zawołał Wład. I jednocześnie poczuł, jak Mewa przenika go magicznym spojrzeniem, próbując zrozumieć, co się właściwie dzieje. W końcu krzyknęła, jakby ją sparzył trzydziesto- stopniowy mróz. - Prędkość! Wład, kochany, wytrzymaj jeszcze pół minuty! - Nie ma sprawy... - wysyczał Wład, kierując igłę kutra we wskazanym przez Mewę kierunku. - Jazda! Statek przebił zasłonę, wiatr błyskawicznie ucichł, z klimatyzatora dmuchnęła fala ciepła. Ale Wład wiedział, że mają do dyspozycji jedynie te metry sześcienne powietrza, które zdążyli zaczerpnąć, lecąc nad tundrą. Wiedziała o tym również Mewa. - Za chwilę znowu wynurzymy się przy Nowej Ziemi! - krzyknęła. - Mam nadzieję, że tam będzie cieplej, chociaż z góry ciężko się rozeznać... - Nie tłumacz się, tylko pokaż drogę! Tym razem trafili w miejsce, gdzie akurat było lato, chociaż nocny wiatr wydawał się skostniałemu ciału przejmujący i nieprzyjemny. Na szczęście po minucie Wład już się przyzwyczaił i posłusznie wykonywał manewry, których żądała Mewa. Nic nie mówił, nie komentował jej działań, tylko co chwila spoglądał na zegarek. Czas biegł bardzo szybko, z niedługiej nocy Małego Księżyca upłynęła już godzina. - Bagna! - krzyknęła Mewa. - Ryzykujemy? - Czym ryzykujemy? - Odzienia może tu nie być, przecież nie występują na każdym bagnie. - Ile mamy czasu? - Myślę, że pół godziny możemy poświęcić. Jeśli znowu nie wpakujemy się w zimę, wszystko będzie dobrze. Statek wylądował na brzegu bagna, Wład i Mewa wyskoczyli na zewnątrz. Wład zbyt dobrze pamiętał, jak w czasie poprzedniego polowania na odzienie przechwyciła ich Wajsza i teraz czuł się nieswojo. Poza tym, co innego siedzieć nago na mostku, a co innego paradować w stroju Adama pod gołym niebem! Ale Mewa zachowywała się naturalnie. Nic dziwnego - pierwsze odzienie młode czarownice zdobywają w wieku dwunastu lat. Mewa denerwowała się czym innym. Wiedziała, że mają mało czasu i jeśli nie zdążą przywołać odzienia, drugiego tygodnia w masce nie przesiedzi. A gdy zanęca się odzienie, nie wolno denerwować się i śpieszyć - mieszkaniec bagna nie spieszy się nigdy i nie rozumie czegoś takiego jak pośpiech. Pół godziny już prawie dobiegło końca, a z trzęsawiska nikt się nie wyłonił, chociaż Mewa wiedziała, że odzienia tu są. „No to chociaż nie dla mnie" - błagał Wład. - „Chociaż dla niej! Przecież ona jest w gorącej strefie! Ona nie może bez odzienia, dostanie choroby popromiennej, a radio-fagów mam tyle, co kot napłakał..." - Czas - powiedziała z smutkiem Mewa, która czekała na zdobycz w drugim końcu wysepki. - Pora się wynosić. To nic, jakoś dolecimy do wyspy, na której można oddychać, posiedzimy dwa tygodnie i znowu spróbujemy. Teraz nie ma się już dokąd spieszyć. - Dobrze - zgodził się Wład. I w tej samej chwili zauważył odzienie - na brzeg wypełzł strzępek wielkości dwóch dłoni. Zwierzątko wyraźnie nie wiedziało, dokąd ma iść, przybyło na rozpaczliwe wezwanie, ale nie mogło zrozumieć, kogo właściwie ratować, skoro ten, kto je przywołał, martwił się o nie o siebie, lecz o kogoś innego. Co biedne stworzonko może zrobić w takiej sytuacji? - Wład! - krzyknęła Mewa. Dała już spokój polowaniu i teraz spieszyła się, żeby podnieść Włada na wysokość luku. Czasu naprawdę było coraz mniej i Wład zrobił coś, czego absolutnie nie wolno robić z odzieniami: chwycił je mocno i bez zastanowienia wrzucił do otwartego luku. Mewa była po tamtej stronie statku, więc nic nie zauważyła, zaś odzienie, które pożałowało już swego współczucia, wczepiło się bezczelnemu człowiekowi w dłoń. Nim Wład je strząsnął, rękę sparzył ogień. Gdy by planował utrzymać stworka w ręku, musiałby szybko zrezygnować. W następnej sekundzie Mewa równie bezceremonialnie wrzuciła do luku Włada. Wszyscy się spieszyli, wszyscy nie mieli czasu. Mewa i Wład zajęli swoje miejsca i statek wzbił się w powietrze. Nabierając prędkości, kuter tracił nabraną niedawno wodę, a przecież bez odzienia brak wody już wkrótce stanie się poważnym problemem... Kosmos raził oczy światłami odległych galaktyk, potem znowu na kilka minut ześliznęli się do Nowej Ziemi, gdzie właśnie wstawał nowy dzień i za chwilę miał rozpalić się wschód słońca. Zmęczony Mały Księżyc zsuwał się ku horyzontowi, bezpiecznego czasu zostało mniej niż kwadrans. Smok-odszczepieniec przeleciał po zakazanym niebie i niemal w ostatnich minutach nocy zanurzył się w oceanie. Wyłonili się w samym środku gęstej gromady gwiazd. Po martwej przestrzeni, gdzie dryfowali całkiem niedawno, widok niezliczonych gwiazd robił wrażenie. - Podoba ci się? - spytała Mewa. - Bardzo! - Ale to nie jest ten archipelag... no, zapomniałam, jak go nazywałeś... aha, to nie jest ta galaktyka, w której się spotkaliśmy