To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Według danych resortu bezpieczeństwa w kwietniu działało w kraju dwieście siedemdziesiąt różnych oddziałów zbrojnego podziemia. Czy w tych warunkach nie odwlecze się amnestia? Pracujący w Ministerstwie Sprawiedliwości Piotr nic o przygotowaniach do niej nie słyszał, chociaż o innych kwestiach związanych z końcem wojny już myślano. - To się może odwlec aż do utworzenia rządu jedności - powiedział Zapała. - Byłoby to wtedy bardziej efektowne politycznie. KOniec rozbicia, zmazujemy grzechy. - W sprawie rządu jedności nic się na razie nie dzieje - odrzekła Sylwia. - Wiem. Tym gorzej dla Wiktora. - Myślę, że zaszył się już na Ziemiach Odzyskanych - pocieszył ich Piotr. - Tam niezły matecznik, nie wpadnie. - Zmieńmy temat - zaproponowała Sylwia. - Amnestia tak czy owak musi być. Mimo że nie zniesiono jeszcze formalnie obowiązku zaciemniania, z czystym sumieniem zignorowali go i nie opuścili zasłon w oknach. Ten przepis był zresztą jałowy już od dwóch miesięcy. Po raz ostatni samolot z czarnym krzyżem pokazał się nad Warszawą siódmego marca. Od tego czasu Niemcy mieli dla swoich lotników bardziej naglące zadania niż nękanie polskich miast. W ten pierwszy wieczór pokoju Warszawa poszła spać późno. W istocie nie był to jeszcze zupełny pokój - walki ustały tylko w Europie. Zachodni sojusznicy pozostawali nadal w stanie wojny z Japonią. Zgodnie z umową jałtańską w ciągu trzech miesięcy po pokonaniu Niemiec miał się do walki z Japonią przyłączyć Związek Radziecki. Ale Polski to już nie dotyczyło. XXXIX Po wymarszu z Berlina pierwsza dywizja nie weszła już do frontowych walk. Ścierała się jedynie z zawieruszonymi na tyłach niemieckimi oddziałami. Starcia kończyły się przeważnie szybko, bo Niemcy nie mieli już ochoty wojować. Wędrowali lasami na zachód, by poddać się Anglikom lub Amerykanom. Gdy jednak nie udawało się to, kapitulowali wobec Rosjan i Polaków. Koniec wojny zastał dywizję na postoju w okolicach Klosterfelde. Rankiem dziewiątego maja Roman Ledwoń usłyszał strzelaninę, która stopniowo zaczęła się rozprzestrzeniać i przybierać na sile. Podejrzewał z początku, że jakaś przedzierająca się jednostka niemiecka zaatakowała okoliczne oddziały. Wnet jednak wybiegł od dowódcy batalionu porucznik Zychowicz. Był aż rumiany z podniecenia. - Ludzie! - zawołał. - Niemcy skapitulowali! Koniec wojny! Wiadomość rozeszła się jak grzmot, w batalionie zakipiało. Pierwszą reakcją ludzi było właśnie strzelanie. Każdy, kto tylko miał jakąkolwiek broń, chwytał za nią i słał kule w górę. Nawet artylerzyści od działek przeciwlotniczych nie oparli się euforii i bili pociskami w niebo. Pękały tu i ówdzie granaty, co już mogło być niebezpieczne. Jakoż istotnie, nie obeszło się w tej szalonej godzinie bez rannych. Ale nie było siły, mogącej powstrzymać żołnierzy od wystrzelania się na wiwat. Ludzie krzyczeli, śmiali się, obejmowali, niektórzy ze wzruszenia płakali. Szeregowcy potrząsali rękami oficerów, całowali się z nimi nawet. Do woli i bezkarnie obściskiwano pułkowe kobiety. Opróżnione zostały do sucha wszystkie manierki z wódką. Grały skocznie harmonie, śpiewały tworzące się wokół nich chóry. Było znowu tak, jak przed tygodniem koło Bramy Brandenburskiej w Berlinie - a nawet weselej, bo bez cienia obawy o następne dni. Wszyscy wiedzieli już na pewno, że zdusili wroga, przeżyli i zakosztują owocu swego zwycięstwa: pokoju. Nikt więcej od hitlerowskiej kuli nie padnie, na froncie ani gdzie indziej. Roman zasmucił się na nowo, że nie ma Grażyny