To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Napiąłem i rozluźniłem pośladki. Upewniwszy się, że mam pełną władzę nad mięśniami, wyciągnąłem ręce i delikatnie zsunąłem kask. Patrzyłem przez chwilę w biały sufit i przestawiałem percepcję na szarą rzeczywistość. Byłem krok od depresji. Po Telepadromie zwykły świat wydawał się płaski i głupi. Nina nie była już taka piękna. Siedziała na skraju łoża. Na brzuchu fałdowały jej się wielkie, nieapetyczne zwały tłuszczu. Ależ ona ma nadwagę, pomyślałem, chyba ze dwadzieścia kilo. Uśmiechnęła się do mnie. Wcale mi się nie podobała. Nie wiedziałem, co powiedzieć. - No i jak, odpowiada ci nasz świat? - spytała z nadzieją w głosie. - Bardzo - chrząknąłem - interesujący. - Nie masz... ochoty powtórzyć doznań? - naśladowała głosem holoreklamy. W pytaniu wyczułem przemyconą zachętę. Nie chciałem się z nią spotykać. Coś było bardzo nie w porządku. Jeszcze przed chwilą tuliłem ją w ramionach i całowałem, a teraz nie mogłem na nią patrzeć! - Ee, tak, oczywiście, będę musiał kontynuować badania... - plątałem się w zeznaniach i coraz bardziej czerwieniłem. Chciałbym wytrzeć z pamięci wyraz zawodu na jej twarzy, kiedy przebierała się lekko przygarbiona i ze wzrokiem utkwionym w lśniącej podłodze wzywała szefa. - Widzę, że panią też w końcu dopadło? - Fyodorowicz nie na darmo był dyrektorem. - Z panem również nie najlepiej? - zdziwił się. - No cóż, jest pan tylko człowiekiem - skonstatował. - Ma pan coś? - Na razie nic - odparłem. - Potrzebuję kilku dni. I oprogramowania. Spojrzał gdzieś ponad moją głową. - Ale nfech pan pamięta, że czas jest bardzo ważny. No i - przeszył mnie katowskim wzrokiem - jeśli stwierdzi pan, że sprawa pana przerasta, niech pan nie omieszka o tym poinformować. Nie mamy czasu na amatorszczyznę. Dotknął mnie do żywego. Wracałem do domu i próbowałem przeanalizować dziwną przypadłość. Zmęczenie powodowało, że tylko wpatrywałem się w szybę. Padał deszcz. Warsaw City ginęło za parawanem mgły i chmur. Powietrzna taksówka wlokła się w korku. Wiał silny wiatr i lekko kołysało. Kiedy w końcu pneumobil zad oków ał na właściwym piętrze, wiedziałem, że jedyne, co mogę zrobić, to porządnie się wyspać. Nie dane mi jednak było wstąpić do słodkiego królestwa Morfeusza. Mimo sporej dawki whisky, podwójnego tuszu i uspokajającej melodii sączącej się z głośników, poczucie winy i wstydu gryzło duszę zatrutymi zębami. Rzucałem się w łóżku, nie mogąc znaleźć wygodnej pozycji. W końcu wyłączyłem masaż i usiadłem. Przebrałem się w szlafrok, nalałem jeszcze jedną szklankę przeklętego płynu i stanąłem w oknie. Trzysta czterdzieste drugie piętro to cholernie wysoko. Deszcz ustał, pozostawiając po sobie umyte powietrze. Patrzyłem na rozświetlone miasto przez miodowy pryzmat alkoholu. Stockomville ledwie zauważalnie drżał zawieszony na swoich gargantuicznych linach. Myśli goniły się niczym świetliste węże: jedne za drugimi, jedne za drugimi w sinusoidalnym tańcu, jałowym i podobnym do transu, który - miałem nadzieję - w końcu pozwoli mi zasnąć. Około czwartej nad ranem udało mi się na tyle zdystansować od wydarzeń dnia, że zacząłem myśleć. Myśleć jak gamedec. I wtedy stało się. Olśnienie uderzyło niczym meteoryt w kredową skałę. Nagle wszystko ukazało się w perspektywie przejrzystej niczym zmyte deszczem powietrze nad Warsaw City. O spaniu nie było mowy. Odświeżyłem się, ogoliłem, zanotowałem odkrycia w podręcznym notesie i przygotowałem się do drogi. Dyrektor Fyodorowicz przyjął mnie z ledwie zauważalnym grymasem nadziei na pokerowej twarzy. Dzielnie milczał do chwili, gdy zamknął starannie drzwi. - Zdaje się, że chce się pan podzielić jakimiś odkryciami? - usiadł za biurkiem. - Najpierw zadam kilka pytań, które, mam nadzieję, potwierdzą moją hipotezę. - Proszę bardzo - znów złożył palce w wieżyczkę. Pewnie dowiedział się na jakimś szkoleniu, że ten gest oznacza pozytywne nastawienie do rozmówcy. Dobrze wiedziałem, jakie jest jego nastawienie. - Pierwsze pytanie - zajrzałem do notatnika. - Czy pani Nina Rostovsky przebywała w Telepadromie, oprócz, oczywiście, wczorajszego dnia, w towarzystwie innej osoby? Opuszki palców tworzących wieżyczkę lekko zbielały. Philip zacisnął wargi. Czyżby był na siebie zły, że nie zwrócił uwagi na taki szczegół? - Nie było takiej potrzeby. Nina jest specjalistką od jakości oprogramowania. Testowała urządzenia, enpeców i koordynację świata. - A telepatia? - Tym zajmował się team techniczny... Zaraz sprawdzę. - Dotknął konsolowego sensora. - Joanno, sprawdź, czy Nina testowała kaski. - Tak jest, panie dyrektorze. - odezwała się wisząca w powietrzu głowa sekretarki. - Nie. Robili to Chang, Johnson, Kowa... - Dobrze, dziękuję - przerwał. - Tylko o to mi chodziło. Może się powtarzam, ale to naprawdę nie był miły typ. - Teraz drugie pytanie - rzut oka w notatki. - Czy alfatesterzy wchodzili pojedynczo? - Ależ skąd! - obruszył się