To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

- Słowa Bomanza zabrzmiały jak przepowiednia. - Tego właśnie oczekuję. - Uśmiech Tokara zdenerwował Bomanza. Wyobrażam sobie - pomyślał. Stancil otworzył drzwi sklepu, napierając na nie plecami, gdyż ręce zajęte miał stertą broni. - Nasza kopalnia zaczyna się wyczerpywać, tato. To już wszystko, co wykopałem ostatniej nocy. Bomanz skręcał końcówki miedzianych drutów, wystających z ramy podtrzymującej szkielet konia. - Więc pozwólmy zająć się nią Men fu. I tak nie ma tu już miejsca. Rzeczywiście, sklep niemal pękał w szwach i Bomanz przez wiele lat nie musiałby kopać, a i tak żyłby w dostatku. - Dobrze wygląda - stwierdził Stancil, przeciskając się obok konia. - Będziesz musiał pokazać mi, jak posadzić na nim króla, to zajmę się tym, gdy wrócę. - Mogę to zrobić sam. - Myślałem, że postanowiłeś zostać. - Może. Nie wiem. Kiedy zaczniemy pisać tę rozprawę? - Pracuję nad tym. Robię notatki. Gdy tylko zbiorę wszystkie materiały, to tak - pstryknął palcami - ją napiszę. Nie martw się. Mam mnóstwo czasu - powiedział i wyszedł. Jasmine przyniosła herbatę. - Wydawało mi się, że słyszałam Stance'a. Bomanz skinął głową w stronę drzwi. - Jest na zewnątrz. Jasmine szukała wolnego miejsca, na którym mogłaby postawić dzbanek i filiżanki. - Będziecie musieli trochę uporządkować tę rupieciarnię. - Cały czas to sobie powtarzam. Wrócił Stancil. - Jest tu wystarczająco dużo odpadków, żeby złożyć całą zbroję. Pod warunkiem, że nikt nie będzie próbował jej założyć. - Herbaty? - zapytała matka. - Jasne. Tato, przechodziłem obok kwatery głównej. Przyjechał ten nowy Monitor. - Już? - Spodoba ci się. Przywiózł karetę i trzy wozy pełne ciuchów dla swojej pani. I cały pluton służących. - Co? Ha! Umrze, kiedy Upiaszczony pokaże mu jego kwaterę. Monitor mieszkał w celi odpowiedniejszej dla mnicha niż dla najpotężniejszego człowieka w prowincji. - Zasłużył sobie na nią. - Znasz go? - Ze słyszenia. Uprzejmi ludzie nazywają go Szakalem. Gdybym wiedział, że to on... Co mógłbym zrobić? Nic. Jest szczęśliwy, że rodzina wysłała go tutaj. Gdyby dłużej został w mieście, na pewno ktoś by go zabił. - Niezbyt popularny, co? - Przekonasz się, jeśli tu zostaniesz. Wracajmy, tato. - Mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia, Stance. - Ile czasu ci to zabierze? - Kilka dni, może trochę więcej. Wiesz, że muszę zdobyć to imię. - Tato, możemy spróbować teraz, póki nowy Monitor zajęty jest własnymi sprawami. - Żadnych eksperymentów, Stance. Chcę to załatwić na zimno. Nie będę ryzykował z Dziesiątym. Stance miał ochotę dyskutować z ojcem, ale w końcu dał za wygraną. Wypił herbatę i znów wyszedł. - Tokar powinien już być z powrotem- powiedział, kiedy wrócił. - Może przyjedzie więcej niż dwoma wozami. Bomanz zachichotał. - Masz na myśli, że przywiezie więcej niż dwa wozy czy że przywiezie siostrę? - Tak, to miałem na myśli. - Jak chcesz zdążyć napisać tę rozprawę? - Zawsze znajdzie się wolna chwila. Bomanz przetarł zakurzoną szmatką klejnot na czole królewskiego konia. - Na dziś wystarczy, koniku. Idziemy pokopać. - Zakołysz nim i sprawdź, czy druty dobrze trzymają - poradził Stancil. - Nie musisz mnie pouczać - oburzył się Bomanz. Tego popołudnia Upiaszczony przyszedł do wykopu i przyłapał Bomanza na drzemce. - A to co? - zawołał. - Śpisz w pracy? Bomanz usiadł. - Znasz mnie. Właśnie udało mi się wyrwać z domu. Słyszałem, że przyjechał ten nowy. Upiaszczony splunął. - Nie wspominaj o nim. - Aż tak źle? - Gorzej niż przypuszczałem. Uwierz mi, Bo. Dzisiejszy dzień zostanie zapisany jako koniec ery. Ci głupcy jeszcze będą tego żałować. - Zdecydowałeś już, co będziesz robił? - Zajmę się rybołówstwem. I to jak najdalej stąd. Zostanę tu jeszcze jeden dzień, by go powstrzymać, a potem wyruszam na południe. - Zawsze chciałem osiąść na stare lata w jednym z Miast Klejnotów. Nigdy nie widziałem morza. Czy właśnie tam się wybierasz? - Nie musisz mówić tego z taką przeklętą radością. Ty i twoi przyjaciele, Zmartwychwstali, wygraliście, lecz odejdę, wiedząc, że nie pobiliście mnie na moim terenie. - Nie walczyliśmy ze sobą aż tak długo. Nie ma powodu do nadrabiania straconego czasu. - Tak. Tak. To było niepotrzebne. Przepraszam, to wina frustracji. Wszystko wymknęło mi się spod kontroli i jestem bezsilny. - Nie może być aż tak źle. - Może. Mam swoje źródła, Bo. Nie jestem zwariowanym samotnikiem. W Wiośle są dobrze poinformowani mężczyźni, którzy boją się tego samego co ja. Mówią, że Zmartwychwstali zamierzają coś uczynić. Sam zobaczysz, jeśli nie wyjedziesz. - Pewnie tak. Stancil zna tego chłopaka, ale nie mogę wyjechać, dopóki nie skończymy kopać. Upiaszczony spojrzał na niego, mrużąc oczy. - Bo, zanim odejdę, powinienem dopilnować, żebyś uporządkował to miejsce. Wygląda na to, że wkrótce wybuchnie tu piekło. Bomanz nie był wybrednym pracownikiem. Na sto stóp wokół jego wykopu ziemia była zaśmiecona kośćmi, bezużytecznymi szczątkami starej odzieży i rozmaitymi gratami, których widok budził grozę, lecz Bomanz zdawał się tego nie zauważać. - Po co się martwisz? Nie minie nawet rok, a z powrotem ziemia porośnie gąszczem. Tak czy inaczej, nie chcę, żeby Men fu pracował ciężej, niż musi. - Jesteś niemożliwy, Bo. - Staram się. - Rozejrzyj się dokoła. - Dobrze - zgodził się Bomanz, zastanawiając się, co źle zrobił, po co przyszedł Upiaszczony i czego nie znalazł. W końcu wzruszył ramionami, wyciągnął się na trawie i zamknął oczy. Jego sen nigdy nie był tak wyraźny ani tak udany. Podszedł do wabiącej go kobiety i ujął jej dłoń, a ona poprowadziła go chłodną, obsadzoną zielonymi drzewami ścieżką. Przez listowie przedostawały się cienkie smugi światła słonecznego, w których tańczył złocisty kurz. Kobieta mówiła coś i mimo że nie mógł rozróżnić słów, był zadowolony. Złoto zmieniło się w srebro, a srebro w wielkie, tępe ostrze przecinające nocne niebo i zaciemniające przy tym bledsze gwiazdy. Kometa zbliżała się coraz bardziej... aż wreszcie ukazała się Bomanzowi twarz kobiety. Krzyczała na niego ze złością, ale nie słyszał... Kometa zniknęła, a jej miejsce na zasypanym diamentami niebie zajął księżyc w pełni. Wielki cień przemknął przez Mleczną Drogę. Głowa - zauważył Bomanz. Głowa ciemności. Głowa wilka pożerającego księżyc... Po chwili również i ona zniknęła. Znów był z kobietą i spacerował leśną ścieżką w prześwitujących promieniach słońca. Obiecywała mu coś... Obudził się. Jasmine potrząsała nim energicznie