To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
- Założyłem, że... - Tak, oczywiście. Poproszę o jeszcze jedną. Dziękuję, Jake. - Na miłość boską, dlaczego marnujemy czas, rozprawiając o tym, co Alicja pije! - Byłem tak poirytowany, że mało brakowało, a zacząłbym sobie wyrywać włosy z głowy. - Jake, co tu się dzieje? Skąd tu się wzięła policja? Było jakieś włamanie? - Nie. Chodzi o Sebastiana. Ma kłopoty. Policja twierdzi, że pobił jakąś kobietę na Upper West Side. Jednym haustem wychyliłem szkocką, złapałem za telefon i rzuciłem się do działania. - Middleton, połącz mnie z komisarzem policji - trzepnąłem w widełki i wcisnąłem następny gu- zik. - Schuyler, daj mi tu zaraz prawnika. - Odłożyłem słuchawkę, przełączyłem się na linię zewnętrz- ną i wykręciłem numer Sebastiana. - Halo? - odezwał się lakonicznie Sebastian. - Sebastianie, co się u diabła dzieje? Są u ciebie gliny? - Tak. To jakaś wariacka pomyłka. Dzwoniłem do adwokata. - Nie odzywaj się ani słowem, dopóki nie przyjdzie. Zaraz tam będę. Kiedy się rozłączyłem, telefon natychmiast zadzwonił. - Słucham? - Mam na linii komisarza policji, proszę pana. - Dawaj go tu. Halo? Tak, tu Korneliusz Van Zale. Jakim prawem prześladujecie mojego pa- sierba? Co? Nic pan o tym nie wie? Wobec tego czy nie sądzi pan, że byłoby lepiej, gdyby się pan do- wiedział? Mój pasierb nazywa się Sebastian Foxworth i pańscy ludzie nękają go w tej chwili na Wschodniej Trzydziestej Szóstej numer sto czternaście. Powtarzam: Wschodnia Trzydziesta Szósta jeden-jeden-cztery. Niech pan się skontaktuje z tym nadgorliwym kapitanem i powie mu, że w wy- padku nieuzasadnionego aresztowania natychmiast wytoczę mu proces. Odłożyłem słuchawkę. Nie zdążyłem jeszcze cofnąć ręki, gdy rozległ się kolejny dzwonek tele- fonu. Dzwonił mój osobisty adwokat. - Co się stało, Korneliuszu? - Ile kosztuje uciszenie sprawy o pobicie? Alicja pochyliła się, jakby miała za chwilę zemdleć. Jake odruchowo podskoczył do niej, zaraz jednak stanął jak krawiecki manekin, nie mogąc się zdecydować, co robić. - Na litość boską, Jake! - warknąłem, przerywając prawnikowi, który zasypywał mnie stekiem trudnych do powtórzenia bredni na temat łapówkarstwa. - Połóż Alicję na kozetce i zadzwoń po po- kojówkę! Tyle możesz chyba zrobić? Jake posłusznie uczynił wysiłek, żeby być użyteczny. Zakończyłem rozmowę z prawnikiem i wezwałem samochód. - Pojadę tam - powiedziałem do Alicji, całując ją lekko. - Nie martw się, wszystko załatwię, to żaden problem. Zadzwonię do ciebie jutro, Jake. I dzięki za pomoc. Pośpiesznie ruszyłem do mieszkania Sebastiana, żeby spełnić daną mu obietnicę. Sytuacja była paskudnie niezręczna, bo poszkodowana kobieta, prostytutka z West Side, miała portfel Sebastiana, w którym znajdowało się jego prawo jazdy ze starym adresem na Piątej Alei. Kie- dy jednak powąchała moich pieniędzy, okazała daleko posunięty rozsądek, policja zaś bez trudu dała się przekonać, że ofiarę pobił jej konkubent, kiedy nakrył ją z Sebastianem. Nikt nie chciał marnować czasu na dochodzenie w drobnej sprawie o napaść, kiedy w rejestrach policyjnych pełno jest nie wy- jaśnionych morderstw, gwałtów i podpaleń, które należy jak najprędzej rozwikłać. Zostawszy sam na sam z Sebastianem, oznajmiłem mu: - Teraz obaj powinniśmy skorzystać z okazji i trochę się przespać, ale rano chcę cię widzieć w moim gabinecie punktualnie o godzinie dziewiątej. Jeżeli spóźnisz się choć o sekundę, czuj się zwolniony. - Dobra - odparł. Zmierzyłem go wzrokiem. Milczałem, ale po pięciu sekundach przestał się opierać o ścianę, a po dziesięciu poczerwieniał i wymamrotał: - Tak jest. Obróciłem się na pięcie i wyszedłem z mieszkania. 3 Nazajutrz rano punktualnie o dziewiątej zapukał do moich drzwi. Wstałem od biurka i wprowa- dziłem go do drugiej części podwójnego pomieszczenia, w którym pracowałem. W czasach Paula po- kój wychodzący na patio miał wystrój biblioteki, a za łukowatym przejściem znajdował się elegancki salon, w którym codziennie po południu paru wybranych ludzi zbierało się, żeby wypić herbatę. Ze- rwałem z dziewiętnastowieczną tradycją. Główne pomieszczenie zmieniło się w surowo urządzony gabinet, tylny pokój zaś - jak wynikało z podsłuchanych szeptów młodszych pracowników stał się jas- kinią grozy. Tam właśnie wyrzucałem ludzi z pracy, przywoływałem ich do porządku, a także odby- wałem rozmowy z klientami, którzy sądzili, że ich cierpliwy bankier siedzi w branży wyłącznie po to, żeby ich trzymać za rączkę, podczas gdy ścieżki automatycznie brukują się złotem. - Usiądź, Sebastianie - powiedziałem do pasierba, którego twarz już okrywała niezdrowa bla- dość. Niezgrabnie usiadł na sofie, ja zaś stanąłem przy kominku, opierając dłoń na bladym marmuro- wym gzymsie. - No? - odezwałem się znienacka. Chłopak odchrząknął. Chrząknięcie odbiło się wibrującym echem od jasnopopielatego sufitu i nagich ścian. Dywan w pokoju był stalowoszary. Tuż za moim ramieniem mrugały szkarłatne cyfry zegara; życiodajna krew czasu sączyła się w nieskończoność. - Słucham cię, Sebastianie - odezwałem się ponownie, patrząc, jak usiłuje odzyskać panowanie nad sobą. - Dziękuję ci za to, że zatuszowałeś całą sprawę, Korneliuszu. Przykro mi, że cię w to wciągną- łem. Przepraszam, że sprawiłem ci kłopot. Jak na Sebastiana była to długa przemowa, ja jednak udałem, że tego nie zauważam. Cisza się przedłużała. Nawet nie drgnąłem, za to Sebastian zaczął się wiercić na sofie. - Wciąż czekam, Sebastianie. - Przepraszam bardzo, ale nie rozumiem... - Czekam na wyjaśnienia. - Aha. - Znów się przesunął, starając się przyjąć wygodniejszą pozycję, lecz - o czym doskonale wiedziałem - nowoczesna kanapka, której oparcie stanowiła tylko wąska tekowa poręcz, z góry wy- kluczała wszelkie nadzieje na wygodę. - Chcę wiedzieć - powiedziałem z kamienną twarzą - dlaczego inteligentny młody człowiek, sta- rannie wychowany w szczęśliwej rodzinie i obdarzony wszystkimi przywilejami, jakie może zapewnić bogactwo, zachowuje się w tak haniebny i niepojęty sposób. Milczał. Czułem, że zaczyna mnie ponosić. Przemaszerowałem spod kominka do okna tak gwał- townie, że aż podskoczył. - Czy nigdy nie wpadło ci do głowy - zapytałem - żeby umówić się z jakąś miłą dziewczyną, za- prosić ją na kolację albo zabrać do kina? - Nie