To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
- Przyjechałam tu, aby powiedzieć panu tak: mój brat Dan i ja nie byliśmy tak zawzięci, jak reszta rodziny. Chcieliśmy spokoju. Ale mieszkańcy znad wschodniej odnogi Ute posłużyli się Dobem Hydem, który ma własne plany i nie cofa się przed niczym. Sultan i Ketchum to głupcy, skoro mu zaufali. Będziemy więc walczyć, bo jesteśmy do tego zmuszeni. - Spodziewałem się tego. - NIeraz potrafi pan być okrutny - powiedziała z wyrzutem. - Nie oczekuję pochwał. Zresztą może wcale na nie nie zasłużyłem. Stała w milczeniu, patrząc mu w twarz. - Był czas, że oceniałam pana zupełnie inaczej - szepnęła. - Wczoraj, na tym wzgórzu, wydawało mi się, że wiem, jaki pan jest. Bez słowa skinął głową. On również pamiętał ten wieczór: było tak, jakby trafił w nich piorun, owiewając swym palącym powiewem. Myślał teraz o tym i wiedział zarazem, że zyskał wtedy szansę, która rozwiała się tak szybko, jak się zjawiła, i że nie może liczyć na jej powrót w przyszłości. Przeszkodzi temu pamięć o gwałcie, przemocy i śmierci. Ciszę przerwała Katherine. - Żegnaj, Jim - powiedziała. Odwróciła się i wyszła. Natychmiast zjawił się z powrotem Broderick. Dyszał ciężko. - Charley Chavis przekazał właśnie Soderowi wiadomość, którą udało mi się zdobyć: ktoś widział niedawno Bena Maffitta. Jechał do Dobe'a Hyde'a. - A może Chavis chciał, żeby pan to usłyszał? - zapytał Kelland. Broderick nie spuszczał z niego oka. - Nie ja to usłyszałem. Mój przyjaciel powiadomił mnie o tym. Mam w tym mieście własną linię telegraficzną, Kelland. Kelland odszedł bez słowa, udał się do restauracji i zasiadł do stołu. Po posiłku pospieszył do stajni, osiodłał gniadego i odjechał. Najpierw pozwolił koniowi wybiegać się, a potem ruszył wolno wzdłuż porośniętego wierzbami brzegu rzeki. W oddali bielały ściany domu Ketchuma. Od gór wiał chłodny, popołudniowy wiatr. Brunatna ziemia lśniła w blasku słońca. Tu i ówdzie pasło się bydło. Kiedy dotarł przed ranczo Sultana, ujrzał Edith, która dosiadała właśnie konia. Pomachała do niego ręką, zaczekał więc, aż podjedzie bliżej. - Słyszał pan już o strzelaninie? - zapytała. - TAk. - Buff też tam był - powiedziała otwarcie, on zaś pomyślał sobie, że podoba mu się jej szczerość. - Ale nie użył broni. Cała ta sprawa popsuła mu krew. Chciałabym, żeby pan o tym wiedział. Nie usprawiedliwiam go, lecz może pan być pewien, że nikt z Sultanów nie pojedzie już nigdy z Dobem. - Cieszę się, że to słyszę. Zdjął przed nią kapelusz i wyruszył dalej. Wkrótce skręcił w głąb kanionu, opuścił go z drugiej strony, przejechał przez położony w górze las świerkowy i jeszcze na długo przed zmrokiem dotarł na wiszący nad domem Hyde'a występ skalny, gdzie przykucnął na piętach. Czekał. * * * Kotlina w Pocket Land leżała dwa tysiące stóp nad poziomem Reservation, a mroźny powiew nadchodzącej zimy spędził ludzi Maffitta do kuchni. Większość siedziała przy stole, rozgrywając łagodną partię pokera. Od czasu do czasu podnosił się ze swego miejsca Brick Brand i podchodził do pieca, rozniecając ogień. Maffitt nie grał, przypatrywał się tylko innym. Wreszcie od strony doliny nadjechał Mały Peters. - No, to taniec rozpoczęty - zawołał jeszcze od progu. - Ring jest zastrzelony, wszystkie okna w chacie porozbijane, a oni wrócili do siebie. Pod koniec zjawił się Dan Barr i załatwił Oldroyda. Nikt nie zwracał już uwagi na karty. - Skąd się o tym dowiedziałeś? - zapytał Maffitt. - Wstąpiłem do Barrów. Mały Peters dyszał ciężko, miał zaczerwieniony nos. Podszedł do pieca i zaczął rozcierać sobie nad nim ręce. - Pete powiedział, żebyś do niego przyjechał. Chce z tobą porozmawiać. Maffitt rozparł się niedbale na krześle, oparł rękę na stole i zaczął wybijać palcami wolny, miarowy rytm. Jego ludzie siedzieli w skupieniu, bez słowa, zastanawiając się, jaką korzyść może im przynieść ta zmiana sytuacji