To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
- Japończycy uważają na każdy drobny szczególik. Nie może być żadnej, nawet najmniejszej gafy. Rozumiesz, Glas?! - Rozumiem, szefie ... - odpowiedziałem pewny siebie. I mogłem tak powiedzieć. O wszystko zadbałem. I o to nawet, że namówiłem studentkę, uczącą się japońskiego, aby przy konsulu przemieniła się w uległą gejszę. To takie do towarzystwa niewiasty w Japonii. Czemu więc nie miała być taka w Polsce na uroczystości. - Żadna gafa. Mur! - upewniał się Kunk. - Mur, beton - zapewniłem pryncypała. Kunk uśmiechnął się. To lubił. W ogóle miał zalety i wady. Wady zawsze przeważają u ludzi stojących społecznie wyżej. Tak każdy z niższego szczebla, patrzący w górę, uważa. Byłem jego sekretarzem technicznym. Tak określono w angażu. Nie kojarzyło się to nikomu z funkcją sekretarki, które Kunk zmieniał każdego roku z wiosną. Sekretarza technicznego nie zmienia się tak prędko. Nie tylko sprawa przynależności do rodzaju męskiego miała tutaj wpływ. Po prostu sekretarz taki znał firmę i on wszystko przygotowywał. Był krwią swego szefa w firmie. Uśmiech Kunka oznaczał, że lęk o wynik bankietu przechodzi już w stan zadowolenia. - Mur-beton - powtórzyłem do siebie. Kunk poprawiał muszkę, wyprężał się, wciągał brzuch. Miał swoje lata. Tym częściej zmieniał sekretarki. Rozejrzałem się po sali. Wszystko zapięte na przysłowiowy guzik. Tylko ten ból w oczach budził nieznany dotąd niepokój. Sczególnie ćmił w lewym oku. I chwilami nieokreślone uczucie, że drzemie gdzieś w bliskości, może tuż obok albo i jest już w człowieku jakaś przesłona, co może przesłonić salę, oczekujących w skupieniu ludzi, okna, wszystko. Skąd takie uczucie? Dlaczego? Po co? Przecież uśmiechają się wszyscy i Kunk się uśmiecha. Nie znałem nigdy takiego bólu. Trzeba iść do okulisty. Kłucie gdzieś w głębi źrenicy przemijało. Ot, zwykłe przemęczenie, przejdzie. Przeżyć ten bankiet, odpocząć. Łatwo powiedzieć... Realizacja umowy pociągnie kolejność spraw w nie mniejszym tempie. Wyjazdy fachowców i pseudofachowców, tych nie będzie brakowało. I twardy pieniądz przesłoni oczy, tą realność własną świata. Presja na Kunka będzie narastać to od jednego, to od drugiego albo i drugiej. Kto jest jego sekretarką? A, Lusia, wygląda na sprytną. Tym gorzej i dla Kunka, i dla mnie. Pcha się niejeden na konrakt, a nie umie nie tylko rysunku technicznego odczytać, ale i własnego nazwiska. Oczywiście, będzie pchał się taki owaki przez Lusię. I Kunka też trzeba będzie pilotować. Jest dobry na błysk, na pierwsze uderzenie. Trochę jest w nim i z Papkina od Fredry. Taki na pif, paf, ale to nie jest tylko jego wada. Może nas wszystkich i tak już jest od stuleci. Barykady szybko budujemy, ale utrzymać je, a jeszcze przejść do ataku, to już trudniej. Ale ten snop światła od reflektorów bije po oczach, istny ogień. Daję znak dłonią - przygaś, przygaś. Obsługujący rozumie opacznie. Dodaje kilka luksów, światło jarzy. Nie mogę podejść bliżej. Tłumek przy wejściu zafalował. Nie była to meksykańska fala, ale miła dla oka. Ożywienie budziło następną falę. Konsul czy wicekonsul japoński jest już blisko. Wiodący delegację japońską człowiek był niskiego wzrostu. Tuż za nim posuwał się kocim krokiem słusznego wzrostu mężczyzna. O, ma ochronę... Musi być szychą. Za ochroniarzem szło kilku, ale nie większych od konsula. Czy to jest konsul we własnej osobie? Teraz jest moja chwila, uczyniłem krok do przodu. Zawirowało w mózgu, coś wpadło do głowy, jakby gorący kamień albo zarzewie z ogniska. Przeminęło. Jeszcze jeden krok, muszę to spełnić... Muszę wszystko wykonać zgodnie z harmonogramem przeze mnie zresztą ustalonym. Kunk jest w pobliżu, konsul też... W głowie smaga ogień, jeszcze pół kroku... Może poprosić kogoś, kto jest bliżej?! Ogień rozpala się we wszystkich przestrzeniach mózgu... Ale czemu na oczy nakłada się noc? ...Hałas, niebywały hałas rozległ się w sali. Z rąk moich, szczyt niezdarności w oczach każdego, wypadł kryształ, piękny rubinowy wazon, duma zaopatrzeniowców. Pysznili się zdobyczą cały dzień. Teraz w drobniuteńkim kryształowym piasku rozsypuje się pod nogi, po suto zastawione stoły. Przerażone pracownice popiskują w obawie przed odpryskiem na nylonowe pończoszki. To była chwila. Uśmiechał się konsul. Miał w sobie coś z wodza. Wódz nie okazuje tego, co mu się snuje po głowie i we wnętrzu. Dobry wódz jest z natury w takiej sytuacji kamieniem. Kunk, przerażony, złapał się za głowę. Nastrój uroczysty znikł. I jak tu toczyć dysputy na temat korzystnych wzajemnie operacji handlowych. Ten kryształ miał być przepustką do owocnych obrad. Tak przynajmniej nam się wydawało, mnie także... Wraz z niebywałym hukiem w mojej głowie wszystko powróciło do normalności. Tylko rozsypany w miazgę gruz kryształowy na podłodze świadczył o wydarzeniu... Konsul usztywnił swoje stanowisko, poprosił o opinie biegłych