To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Włosy ściągnęła w kok, co nadało jej elegancki klasyczny wygląd. Betty, która na premierę przyleciała ze Stanem własnym odrzutowcem, w uwydatniającej jej talię osy koronkowej minisukience na spodzie z pomarszczonej tafty uosabiała teksańską sekutnicę. Do kompletu włożyła czerwone koronkowe pończochy i wszystkie swoje rubiny. - Jak Boga kocham, w życiu nie słyszałam takiego okropnego języka! - mruknęła, gdy po przedstawieniu wchodziły z Katherine do szatni. - No wiesz, tu nie ma cenzury - odparła Katherine. - Mnie się to podobało, a tobie? - Wolałabym jakiś musical Webbera. „Cats” albo „Duch w operze”. To są przynajmniej przedstawienia. A to? To było zwykłe świństwo! Po teatrze poszli wszyscy na bankiet. Na widok Katherine w towarzystwie Jean-Claudea Valmera paparazzi dosłownie oszaleli. Wejście do River Room znajdowało się od strony Tamizy. Tam, na wąskim chodniku, tłoczyli się reporterzy i fotografowie. - Czy to twój nowy narzeczony, Kitty? - krzyknął jeden z nich i podstawił jej pod nos magnetofon, blokując wejście. - Powiedz, jak się nazywa? - Jesteśmy tylko znajomymi - odparła i równocześnie poczuła na swoim łokciu dłoń Jean-Claudea. Uśmie chnąwszy się nieznacznie, spróbowała odsunąć z drogi natarczywego pismaka. - Hej, kolego! Ty i Trująca Brzoskwinia? Co jest grane, stary? Wyglądacie, jakbyście się mieli ku sobie. Powiedz, stary, co się dzieje? Jean-Claude potrząsnął głową i zacisnął palce na łokciu Katherine. W końcu jakoś udało mu się wprowadzić ją do hallu bez większych strat. - Brawo! - Katherine była pod silnym wrażeniem. - Świetnie sobie z nimi poradziłeś. - Nienawidzę dziennikarzy - odparł z gwałtownością, która ją zaskoczyła. - To szumowiny. Jak na zamówienie pewien reporter o nazwisku Tamlin, któremu udało się wepchnąć do środka, wypowiedział cicho pod adresem Katherine jakąś nieprzyzwoitą uwagę. Jean-Claude odwrócił się, chwycił za jego okropną muszkę i przyciągnął go do siebie. - Słyszałem, coś powiedział. – Głos Jean-Claudea był matowy, ale jego oczy pałały. - Zapamiętaj, jeśli jeszcze kiedykolwiek coś takiego wyjdzie z twoich ust, gorzko tego pożałujesz. - Uśmiechnął się i tak gwałtownie go pchnął, że tamten z trudem złapał równowagę. - Dołączymy do reszty? - spytał ją, jak gdyby nic się nie stało. - Chodźmy. - Katherine odwzajemniła jego uśmiech. Musiała przyznać, że fakt, iż ktoś gotów był stoczyć bitwę w obronie jej dobrego imienia, nawet taką niegroźną, sprawił jej przyjemność. Jean-Claude w hallu wyglądał na spokojnego, ale gdy prowadził Katherine do sali balowej, wprost kipiał gniewem. „Widać dziennikarze nieźle zaszli mu za skórę, kiedy był sławny. Ciekawe, czym?” - zastanawiała się. Tańczyli, flirtowali, śmiali się przy kolacji, która była nawet dość jadalna, ale Katherine za bardzo się wstawiła, żeby to docenić. Później, kiedy wracały z Betty z toalety, musiały przejść obok stolika dla dziennikarzy. Mijając Franka Tamlina usłyszały, jak powiedział: - Ta Katherine Bennet to stara baba, a talentu ma tyle co moja ciotka. Katherine zrobiła się czerwona. - A to cham - szepnęła do Betty. - Jak mógł coś takiego powiedzieć? - Kawał skurwysyna! - skomentowała Betty. - Kto? - zainteresował się Jean-Claude. - Nie znasz go - odparła prędko Katherine, nie chcąc kolejnej awantury. - Wiesz, Kitty, tam skąd ja pochodzę, żaden dżentelmen nie odezwałby się w ten sposób o damie. Uważam, że tym dziennikarzom trzeba by dać ostrą nauczkę - powiedziała Betty. - No, dobrze już, Betty, uspokój się. Naprawdę, Jean -Claude, nie ma o czym mówić. Betty jednak nie dało się już zatrzymać. Gdy uraczyła siedzących przy stole opowieścią o tym, co przed chwilą usłyszała, Francuz przybrał nieokreślony wyraz twarzy. Uśmiechnął się do Betty, a nachyliwszy się do Kitty, spytał: - Dolać ci wina, cherie? - Wolałabym zatańczyć - szepnęła. Jean-Claude natychmiast poderwał się na nogi. Pozostali na parkiecie przez kilka tańców, ocierając się o połowę teatralnego Londynu. Potem Jean-Claude odprowadził Kitty do stolika. - Przeproszę cię teraz na chwilę, cherie - powiedział, po czym skierował się do przyglądającego się im z uśmiechem Franka Tamlina. Jednym prędkim ruchem wyciągnął spod niego krzesło. - Mówiłem ci, żebyś się odczepił od panny Bennet - syknął, pochylając się nad leżącym na podłodze dziennikarzem. - Zrobiłeś to już drugi raz tego wieczora. Radzę ci, przyjacielu, żeby się to nie powtórzyło. - Ale facet westchnęła z podziwem Betty. - Prawdziwy mężczyzna. Takich już dziś nie produkują, moja droga. - Faktycznie - przyznała Katherine. Jean-Claude spokojnym krokiem wrócił do ich stolika. Gdy usiadł, szepnął: - Przepraszam, cherie, ale ktoś musiał dać nauczkę tej świni. Mam nadzieję, że nie przekroczyłem granicy. - Nie. - Katherine czuła się jak nastolatka. - Zachowałeś się bez zarzutu, Jean-Claude. Gdy bankiet dobiegał końca, Betty i Stan wymyślili, żeby wybrać się na jednego do Annabels