To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

- Pomóż mi znaleźć odwagę i wskaż mi, co mam uczynić, Kamieniu... - I oto kret był przed nim, z twarzą zalaną łzami samotności, w udręce tej ostatecznej kary, ponad nim zaś wpatrywały się w Tryfana pełne tryumfu sadystyczne oczy dwóch rozkrzyczanych gwardzistów. Tryfan ruszył do przodu, wyciągnął łapę z rozczapierzonymi pazurami i udając, że uderza nimi nieszczęśnika, powiedział cicho, lecz wyraźnie, tak aby jedynie ów kret mógł go słyszeć: - Kamień z tobą, krecie, teraz możesz usłyszeć jego Ciszę, twoja jest teraz jego Cisza, słuchaj jej, krecie, słuchaj... Biedak znieruchomiał na moment, spojrzał na Tryfana i dostrzegł w je- go oczach wiarę w Kamień i głęboką miłość. Pojął, że nie tylko on należy do Kamienia i kiedy ruszył dalej, osłupiali gwardziści usłyszeli, jak krzy- czy, głosem, który nagle nabrał siły: - Należę do Kamienia! Potem, kiedy znaczyły go kolejne krety, zdawał się nie czuć bólu. Sławił Kamień silnym głosem i oto sama jego obecność stała się nagle obelgą dla wszystkich obecnych, ich śpiew bowiem stał się gniewny i teraz wołali: - Zabić go! Powiesić! Niech umrze! Całe zamieszanie powoli oddaliło się od Tryfana i powróciło w tę stronę komnaty, gdzie czekały radczynie. Wszystko wskazywało na to, że kret, w obliczu śmierci, która go czekała, ma w sobie coraz więcej odwagi i już nie czuje ciosów. Teraz Tryfan drżał i dygotał, jakby to on przyjmował na siebie razy przeznaczone dla tamtego kreta. Tak też wydawało się Wrzecianowi, który patrząc z bocznego korytarza, zobaczył, jak Tryfan się cofa, a jego pysk otwiera się, aby wydać pełen bólu krzyk, chociaż gdyby nawet krzyknął, z pewnością nikt by go nie usłyszał, bo hałas był teraz ogromny i wszystkie oczy skierowane były w stronę kreta, którego los właśnie się dopełniał. - Zabić go, aby Słowo pokazało mu w śmierci swą łaskę, której nie potrafił zaakceptować w życiu - powiedziała Radczyni Kostrzewa. Po czym, kiedy jeden gwardzista go trzymał, a drugi cofnął swą ogro- mną łapę i wyprężywszy ostre pazury, zatopił je w pyszczku oraz oczach bezimiennego kreta, cały rytuał zamienił się w krew i ostateczną grozę. Grikowie ryknęli z aprobatą, a kret wyprężył się w ostatnim porywie życia i skonał. Z tyłu Tryfan, niezauważony przez nikogo, głośno krzyknął. Jego sierść lśniła od ciemnego potu. Oddychał szybko, a oczy miał pełne łez. Wrzecian i Krostawiec podbiegli spiesznie do niego i wyprowadzili go z komnaty, zanim ktoś z obecnych zdołałby zobaczyć, w jak złym jest stanie. Gdy prowadzili go korytarzem, usłyszeli przeraźliwy wrzask, morder- czy, zły i okrutny. To krety za ich plecami patrzyły, jak umiera bezimienny wyznawca Kamienia. W tryumfalnej ciszy, która potem nastąpiła, rozległ się szept Kostrzewy: - Litościwe jest Słowo! Za trzema biegnącymi kretami wraz z tym głosem podążał jeszcze jeden kret, wytworna samica, która obserwowała ich ponuro. - Idź za nimi - szepnęła do gwardzisty, który śledził tę trójkę przez cały czas. - Tak jest, Sideem Śliskość - odparł tamten. - I bacz pilnie na tego kreta - syknęła zimno, wskazując pazurem Tryfana, który zgarbiony i niemal bezradny dawał się prowadzić Krostaw- cowi i Wrzecianowi. ROZDZIAŁ DZIESIĄTY KIEDY WRZECIAN I KROSTAWIEC prowadzili Tryfana w stronę kwater przeznaczonych dla gości systemu Koźlandii, kreta z Duncton opanowało przygnębienie jeszcze większe niż tam, w komnacie komunalnej. Był roz- trzęsiony, obolały, futerko miał zlane potem, pazury osłabłe. Krostawca cała ta sytuacja przerażała, jakby on sam był za wszystko odpowiedzialny i miał teraz ponieść karę. Zdał sobie też sprawę, iż w ślad za nimi idzie gwardzista, wiec był przekonany, że zostanie zabity. Także i Wrzecian czuł zmieszanie, bo choć pojmował, iż stan Tryfana jest wynikiem zła, którego świadkami byli w tamtej komnacie oraz zetknięcia się z owym kretem, nie wiedział, jak uspokoić przyjaciela, który zdawał się nie słyszeć niczego, co do niego mówiono, tylko jakby zagubił się w cierpieniu. Tak roztrzęsieni dotarli do nor przeznaczonych dla odwiedzających, gdzie Wrzecian wyszukał natychmiast suche i wygodne miejsce, w którym Tryfan mógł odpocząć. Zaprowadził go tam, zmusił łagodnie do położenia się i siedział przy nim, patrząc, jak skrybokret drzemie niespokojnie. Dopiero wtedy mógł rzucić dokoła okiem i dokładniej obejrzeć komu- nalną norę, w której się znajdowali. Była cuchnąca i brudna, a w prze- ciwległym kącie kolejne dwa krety kuliły się bojaźliwie pod strażą gwar- dzistów. Jeden stał przy wejściu, którym weszli do tego pomieszczenia, a drugi pilnował czegoś, co wyglądało na wyjście na powierzchnię. Stojący bliżej gwardzista podszedł i zamienił kilka słów z Krostawcem, który wyjaśnił im, kim są, i powiedział, że ten "Kuklik" jest chory. Potem przewodnik pożegnał się szybko z Wrzecianem, spojrzał niespokojnie na leżącego Tryfana i odszedł, mruknąwszy jeszcze tylko pod nosem, iż ma nadzieję, że znowu się kiedyś spotkają. Gwardzista odnosił się do Wrzeciana dość przyjaźnie. - Musicie tu posiedzieć dzień albo dwa, nim zabierze się was do Radczyni Kostrzewy, która przydzieli wam zadanie. To nie najzdrowsze miejsce