To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Czym prędzej zaczęła mówić, mając na uwadze głównie to, aby nie dopuścić Zanniego do głosu i nie pozwolić mu powiedzieć czegoś, co mogłoby zdemaskować jej historyjkę. - Cześć. Przepraszam za najście. Przysyła mnie Jola, Dżoly Ef Ha - wyrzuciła z siebie szybko zasadniczą informację. - Przyniosłam ci obiad. Pan jest twoim sąsiadem z bloku obok, był tak miły i przyszedł ze mną, bo czułam się trochę głupio, mając wejść do mieszkania kogoś, kogo nie znam. Dzwoniliśmy, ale nie otwierałeś. Zresztą Jola uprzedzała, że tak będzie. Nie gniewasz się? Od chwili, gdy wymieniła swoją ksywkę, Zanni wpatrywał się w nią z dziwnym wyrazem twarzy. Jednak nie patrzył jej w oczy, tylko gdzieś niżej i bardziej w bok... Podążając za jego spojrzeniem, Jola zauważyła charakterystyczne ułożenie palców swojej prawej dłoni i o mało nie parsknęła śmiechem, uświadamiając sobie, że sięga do nieistniejącego pulpitu kolorów, aby przyciemnić trochę te nieznośnie jasne oczy Zanniego. Następnemu spojrzeniu, które wymienili, towarzyszył porozumiewawczy uśmiech dwojga bliskich znajomych. - Nie gniewasz się? - powtórzyła Jola ponaglająco. - Nie. Po Jolce wszystkiego można się spodziewać - odpowiedział wreszcie Zanni. Jola odetchnęła z ulgą, głównie na użytek staruszka. - No widzi panienka, nie było się czego bać - powiedział ten z satysfakcją. - To ja już pójdę. Jola odprowadziła go do drzwi, wylewnie dziękując. Kiedy wróciła, Zanni wydobywał się ze swojego fotela. - Joly Ef Ha... - powiedział wolno. - Nie wiem, od czego mam zacząć. Opieprzyć cię, że włamałaś się do mojego mieszkania? Kurde, dobrze, że w zeszłym tygodniu posprzątałem. Spytać, jak to zrobiłaś? Zaproponować ci herbatę? - Włamałam się tak, jak było widać. I tak powinieneś się cieszyć, że nie sprowadziłam straży pożarnej, która właziłaby tu przez okno - pouczyła go Jola. Zanni parsknął śmiechem. - O, tak. Wierzę, że nie miałabyś z tym żadnych problemów - powiedział. - Jesteś piękna, Jolu z piekła rodem - dodał z uśmiechem, przeciągając głoski. - Tak samo niewiarygodnie piękna, jak ta twoja postać ze srebrnych punkcików. Gdybyś mi powiedziała, że wzorowałaś ją na sobie, nigdy bym nie uwierzył. Nikt by nie uwierzył, że taka piękna dziewczyna siedzi w sieci i to w raw-shellu. Czego tam szukasz? - Tego samego, co wszyscy - powiedziała Jola miękko. I dorzuciła sieciowy idiom-zaklęcie. - Innych ludzi. Zanni nic nie odpowiedział. Zamiast tego wskazał Joli kanapę. Podziękowała skinieniem. Siadając, wyjęła z torebki sfałszowaną kartę i podała ją Zanniemu. - Sorry, winnetou - powiedziała; przepraszająco, choć na sieci to byłby szyderczy tekst. - Gdybyś wychodził kiedykolwiek z tego Cthulu, nie zrobiłabym tego. No ale nie wychodzisz, a ja nie mogłam czekać. Masz u mnie dług i właśnie teraz przyszedł czas, żebyś go uregulował. Zanni skinął głową. Wziął kartę, obejrzał ją dokładnie i schował do kieszeni. Wciąż stał na środku pokoju; Jola wiedziała, że po kilkunastu godzinach spędzonych w fotelu ta pozycja stanowi dla niego miłą odmianę. - Powiedz mi, jak mam dopaść jakiegoś świętego franciszka. - Świętego franciszka? - powtórzył z niedowierzaniem Zanni. Ukucnął, aby zajrzeć Joli w oczy. - Joluś... Powiedz najpierw po cholerę ci on? - Zanni, kotku... - odpowiedziała, wytrzymując jego przeszywające spojrzenie bez zmrużenia oczu. - Czy ja pytałam, po cholerę ci była ta postać, nad którą męczyłam się przez trzy bite dni? - True. Nie pytałaś - potwierdził przeciągle. - Ale święty franciszek... - pokręcił głową. Cała jego sylwetka mówiła "no way". - Po pierwsze: czy myślisz, że zadawałabym sobie tyle roboty z dotarciem tu, żeby spytać cię o link do jakiejś witryny hakerskiej czy o inną bzdurę, którą sama mogłabym znaleźć w ciągu pół godziny? Po drugie: czego się spodziewałeś, mówiąc mi, że kiedykolwiek, gdziekolwiek, czegokolwiek będę chciała, dostanę? Pamiętasz, jak ci zależało wtedy na tej postaci? Byłam cholernie zajęta, ale zalałeś mnie listami polecającymi od ludzi, których nigdy bym nie podejrzewała o znajomość z tobą i przysięgłeś, że będę mogła na ciebie liczyć. W tych listach było napisane, że jesteś poważnym człowiekiem, że można ci zaufać, że zawsze dotrzymujesz słowa i inne rzeczy... Zanni. Przecież wiesz, że jeśli mi odmówisz, odeślę te wszystkie listy do nadawców, z dopiskiem "gówno prawda". Tego chcesz? Zastanów się. W sieci jesteś wart dokładnie tyle, ile twoja reputacja. Dzisiaj jest kiedykolwiek, gdziekolwiek, a ja chcę namiary na świętego franciszka. To jak? Przez długą chwilę Zanni milczał, zaciskając mocno szczęki. Jola wiedziała, że rozważa jej przemowę, tak, jakby była listem, który dostał przez sieć; że waży argumenty, które warto wysunąć i te, które są z góry skazane na niepowodzenie. Wreszcie westchnął z rezygnacją. - Lucek - powiedział cicho lecz dobitnie. - Lucek? - powtórzyła Jola z niedowierzaniem. - Czekaj! Który Lucek?! Lucyfer?! Lucyfer at hell cyberspace jest świętym franciszkiem? - Tak - lakonicznie odpowiedział Zanni. - Znam jeszcze paru, ale ty ich raczej nie znasz. Lucka masz pod ręką, na tym samym serwerze... I chyba łatwo się z nim dogadasz - ostatniemu zdaniu towarzyszyło szybkie, wyzywające spojrzenie, natychmiast stłumione, niemniej wystarczające, aby Jola domyśliła się, że Zanni nie wierzy w możliwość dogadania się z Luckiem. Widocznie kiedyś próbował dostać od niego coś, czego Lucek nie chciał mu dać. - Dzięki - powiedziała, podnosząc się z kanapy. - To ja już pójdę. Przyniosłam ci obiad, zjedz go, bo się zmarnuje. Trojaki są mi niepotrzebne. Do zobaczenia na sieci - dodała, kierując się w stronę drzwi. - Zaczekaj... - dobiegł ją niezdecydowany szept. Odwróciła się do Zanniego, pytająco podnosząc brwi. - Dlaczego? - spytał. - Co dlaczego? - Nie udawaj. Powiedziałem ci, co chciałaś, ale o taką rzecz... Taka osoba jak ty może pytać o taką rzecz tylko z jednego powodu