To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

— Jest bardziej aniżeli fantastyczny! — dodał pan Cphardeia spojrzawszy z wyrzutem na doktora, jak gdyby karcąc go za to, że niedostatecznie ocenia znaczenie swego własnego wynalazku. Cphardeia znał się na interesach. Z niektórymi wynalazcami rozpoczynał od tego, że pomniejszał znaczenie osiągniętych przez nich wyników. Tę metodę nazywał „numerem jeden” lub „metodą psychicznego szoku”. Na prowincjonalnego lekarza, doktora Popffa, postanowił działać metodą „numer dwa”, czyli entuzjastycznymi pochwałami, które miały w naiwnym uczonym wywołać wrażenie szczerego zachwytu i ułatwić dalsze pertraktacje. — Przyznam się, drogi doktorze, że to, co zobaczyłem, jest czymś w rodzaju snu. Tak, to piękny sen! — zawołał pan Cphardeia. Doktor Popff nie protestował. Nie wiedział jeszcze, do czego zmierza jego nieoczekiwany gość, było mu jednak przyjemnie słyszeć pochwały o jego eliksirze. — Niestety jednak — dodał pan Cphardeia westchnąwszy — żyjemy w okropnych czasach, drogi doktorze! Dziś decydują o wszystkim pieniądze. Najpiękniejszy wynalazek nie doczeka się realizacji, jeżeli nie rozporządza się odpowiednimi funduszami. Zostałem przysłany, aby zaproponować panu te fundusze, nawet duże, milion centaurów! Spostrzegł, że suma ta nie wywarła należytego wrażenia na doktorze, i szybko dodał: — Nawet więcej! Po raz drugi w ciągu ostatnich trzech dni doktorowi Popffowi proponowano milionowe sumy za jego wynalazek. Należy dodać, że doktor nie miał nic przeciwko temu, aby zostać bogatym człowiekiem, zwłaszcza ze sposób zdobycia pieniędzy był uczciwy. Bogactwo mogło zapewnić mu życie wolne od kłopotów, niezależność, a co najważniejsze, stworzenie własnego instytutu badawczego i całkowitą swobodę dalszej naukowej działalności. Teraz gdy pomyślnie zakończył swe pierwsze prace, miał głowę pełną innych, równie śmiałych planów, które wymagały pieniędzy. A pieniędzy dotychczas jeszcze nie miał. Doktor Popff zdawał sobie sprawę, jak ogromne znaczenie będzie miał jego eliksir dla ludzi biednych, czyli stanowiących przeważającą część ludności Argentei, i nie tylko Argentei, ale nawet całego świata. „Eliksir Bereniki” przyśpieszał wielokrotnie i zwiększał hodowlę bydła, a tym samym obniżał ceny mięsa, mleka, masła, wełny, skóry i mnóstwa innych produktów niezbędnych człowiekowi. Ułatwić warunki ludzkiej egzystencji — czy może być bardziej szlachetne i wdzięczne zadanie dla uczonego? Doktor Stephen Popff trzymał się z daleka od polityki, ale czytał gazety, będąc na uniwersytecie przestudiował kilka książek, bynajmniej nie zalecanych przez ministerstwo oświaty, zdawał sobie sprawę, że żyje w kraju, którego rząd nie myśli o dobrobycie narodu, lecz jedynie o własnych możliwie największych zyskach. Ponadto doktor Poppf wiedział, że dla utrzymania cen na wysokimi poziomie w Argentei redukuje się produkcję, oblewa naftą całe góry mięsa, wylewa do morza miliony litrów mleka, pali setki tysięcy worków kawy, jednym słowem — niszczy się ogromne zapasy, pomimo że miliony biedaków odczuwają dotkliwy brak tych produktów i po prostu umierają z głodu. Doktor Popff obawiał się, że jego wynalazek może być wykorzystany w taki sposób, jak to zamierzał uczynić Aureliusz Padrele. Dlatego właśnie nie mógł zgodzić się i wkroczyć na drogę, którą przeważnie wybierają wszyscy wynalazcy, czyli sprzedać swój eliksir bez żadnych zastrzeżeń jakiejś firmie. Z drugiej zaś strony, przygotowując eliksir do masowego zastosowania zdawał sobie sprawę, że w tych warunkach będzie mu niesłychanie trudno osiągnąć zamierzone cele. Po to bowiem, by eliksir od razu znalazł masowe zastosowanie w całej Argentei, trzeba było jego produkcję i ekspedycję postawić na odpowiedniej stopie, zorganizować reklamę, zredagować, wydrukować i rozesłać odpowiednie instrukcje wszystkim posiadaczom bydła i nierogacizny, a także weterynarzom, którzy będą robili zastrzyki. Wszystko wymagało ogromnego aparatu i mnóstwa pieniędzy. Dlatego to, wysłuchawszy spokojnie pochwał Cphardei, doktor Popff zapytał: — Jeśli pominąć wszystkie pańskie komplementy na cześć eliksiru, panu chodzi oczywiście o to, abym sprzedał pańskiej firmie mój wynalazek? Cphardeia odpowiedział: — Oczywiście — w duchu zaś pomyślał: czy nie zrobiłem jakiegoś taktycznego błędu? A może do tego młodego człowieka należy zastosować „metodę numer jeden”? — Suma, którą mi pan proponuje — spokojnie odrzekł doktor Popff — jest śmiesznie mała. Przed tygodniem ofiarowano mi pięć milionów, a orientuję się, że dano by i dziesięć. „Ależ tak, z Popffem trzeba było rozmawiać «metodą numer jeden»!” Ale było już za późno. Entuzjastycznych pochwał nie można było cofnąć i Towarzystwo Akcyjne „Hamulec” będzie to kosztowało parę milionów więcej. — Mam wrażenie — powiedział Cphardeia — że sprawa wysokości sumy… Ale Popff, jak gdyby broniąc się, podniósł do góry prawą rękę — Chwileczkę. Nie chcę tracić wątku myśli. Nie mam wielkiej wprawy w interesach. „Nie ma wielkiej wprawy! Zaszachował mnie tymi pięcioma milionami!” — pomyślał rozgniewany Cphardeia, a głośno powiedział: — Przepraszam, słucham, niech pan mówi. — Nie rozumiem, jaki związek może istnieć pomiędzy towarzystwem wyrabiającym hamulce a moim wynalazkiem. — Pan pozwoli, że mu to wytłumaczę — powiedział pan Cphardeia, ale właśnie w tej chwili ktoś zapukał do drzwi wejściowych. Popff zszedł na dół. Był to aptekarz Bamboli. Wrócił dopiero co z banku, gdzie nie bez trudu uzyskał zgodę na otrzymanie pożyczki sześciu i pół tysiąca centaurów na swój dom. Z drżącym sercem przyszedł do doktora Popffa zaproponować mu te pieniądze jako swój udział, a siebie jako udziałowca przyszłej firmy „Stephen Popff i Morgue Bamboli”