To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Do takiej sytuacji doszło właśnie dziś rano w Iraku. Przeciwnik, a właściwie cała ich banda, poddali grę i uciekli, a Darjaei z przyjemnością na to przystał. Uniemożliwienie im tej ucieczki leżało w jego możliwościach i nawet sprawiłoby mu jeszcze większą przyjemność, ale celem gry nie była satysfakcja, tylko wygrana. A wygrana znaczyła, że jego ruch okazał się na tyle zaskakujący, że przeciwnik pogubił się, a, zmuszony do obrony, tracił czas. W meczu szachowym, tak jak w życiu, czas jest ograniczony i właśnie minął. Tak jak z lwami. Nawet potężnego króla zwierząt o wiele mniejsze i słabsze stworzenia mogą pokonać, jeżeli czas i sposobność sprzyjają. To był wniosek i zarazem lekcja na przyszłość. Darjaei zakończył poranne modły i kazał wezwać Badrajna. Ten młody człowiek okazał się zręcznym taktykiem i łowcą wiadomości. Potrzeba mu było jeszcze wiele wiedzy z zakresu strategii, ale jeśli weźmie go pod swoje skrzydła, może być z niego jeszcze duży pożytek. * * * Jedynym wnioskiem z całogodzinnej dyskusji w gronie najlepszych specjalistów Ameryki była konstatacja, że prezydent nie jest w stanie nic zrobić w tej sprawie. Trzeba po prostu czekać na rozwój wypadków, nie ma innego wyjścia. To mógł zrobić akurat każdy, ale eksperci uważali, że zareagują na rozwój wydarzeń szybciej niż zwykli obywatele. Prezydent wyszedł z sali i poszedł schodami na górę, a potem na zewnątrz, stając w drzwiach i patrząc na deszcz, w którym mókł Południowy Trawnik. Typowy marcowy dzień, zaczynał się mrozem, kończył deszczem. - To powinno załatwić resztę śniegu - powiedziała Andrea, sama dziwiąc się, że odezwała się nie pytana. Ryan odwrócił się i uśmiechnął. - Wiesz, Price, zadziwiasz mnie. Pracujesz ciężej ode mnie, a przecież jesteś... - Kobietą? - dokończyła, zauważając wahanie w głosie prezydenta. - Przepraszam, zdaje się, że mój szowinizm znowu pokazał swój ohydny łeb. Tak naprawdę, to chciałem poprosić o papierosa. Rzuciłem palenie parę lat temu... To znaczy, Cathy mnie zmusiła do rzucenia palenia parę lat temu, zresztą nie po raz pierwszy. - Znowu się uśmiechnął. - Jak się człowiek ożeni z lekarzem, to czasem ma za swoje. - Jak się człowiek w ogóle ożeni, to czasem ma za swoje, panie prezydencie - odparła Andrea. Ona związała się na całe życie ze Służbą, z mężczyznami jakoś nie wychodziło. Po dwóch próbach dała sobie spokój. A podobno tylko mężczyźni bez reszty mogą się oddać pracy i teraz znowu ten temat wyszedł. Przecież to takie proste, a oni nadal nie mogli się z tym pogodzić. - Dlaczego my to robimy, Andrea? Agentka Price też nie wiedziała. Na początku prezydent był dla niej wzorcem, człowiekiem, który powinien sam znać odpowiedzi na wszystkie pytania. Dziesięć lat służby w Oddziale sprawiło, że teraz już nie miała złudzeń. Za młodu kimś takim był dla niej jej ojciec. Potem dorosła, ukończyła naukę, wstąpiła do Tajnej Służby i szybko pięła się w górę po śliskiej drabinie kariery zawodowej, trochę gubiąc się w życiu po drodze. Teraz zaszła na szczyt zaplanowanej drogi i miała na co dzień do czynienia z "ojcem narodu", tylko po to, by się dowiedzieć, że życie nie pozwala ludziom dowiedzieć się wszystkiego, co chcieliby wiedzieć. I bez tego miała ciężką pracę. Jego zadanie było jeszcze trudniejsze i chyba taki uczciwy, honorowy człowiek jak John Patrick Ryan, niezbyt do tego pasował. Twardemu skurwielowi ta praca mogłaby wyrządzić mniejszą krzywdę. - Ty też nie wiesz? - uśmiechnął się Ryan, spoglądając w deszcz. - Pewnie powinienem sobie powiedzieć, że ktoś to musi robić. Jezu, dopiero co próbowałem uwieść trzydziestu facetów naraz, możesz to sobie wyobrazić? Uwieść, zupełnie jak panienki z koledżu i zupełnie jakbym był tego rodzaju facetem. Kurwa, ja się do tego nie nadaję! - Zamilkł i pokręcił głową. - Przepraszam. - Nie ma sprawy, panie prezydencie. Zdążyłam już w życiu parę razy usłyszeć to słowo, i to nawet z ust pana poprzedników. - Masz kogoś, komu możesz się zwierzyć? Kiedyś zwierzałem się ojcu, księdzu, Jamesowi Greerowi, kiedy razem pracowaliśmy, potem Rogerowi. A teraz nagle wszyscy przybiegają ze swoimi problemami do mnie. Wiesz, w podchorążówce Korpusu w Quantico mówili nam, że dowódca jest człowiekiem samotnym. Wtedy myślałem, że sobie żartują. Okazało się, że to prawda. - Ma pan wspaniałą żonę, panie prezydencie - odparła Price, zazdroszcząc im wzajemnych stosunków. - Każdy uważa, że zawsze jest ktoś mądrzejszy od niego, ktoś, do kogo się chodzi, gdy człowiek nie jest czegoś pewny. A teraz wszyscy walą do mnie jak w dym. Ja nie jestem aż tak mądrym człowiekiem! - przerwał i dopiero teraz dotarło do niego to, co mówiła Price. - Masz rację, ale Cathy ma już wystarczająco dużo na głowie i nie chcę jej dorzucać jeszcze swoich problemów. Price postanowiła spróbować trochę rozluźnić atmosferę. - Panie prezydencie - powiedziała, śmiejąc się - właśnie wyłazi z pana męski szowinista. - Słucham?! - Ton głosu zupełnie nie pasował do miny prezydenta i śmiechu, który po tym nastąpił. - Tylko nie mów dziennikarzom o naszej rozmowie - poprosił. - Panie prezydencie - nieco urażonym tonem odparła Price - dziennikarzom nie mówię nawet, gdzie jest łazienka. Ryan ziewnął. - Co się szykuje na jutro? - Poranek zdominuje na pewno sprawa Iraku, będzie pan pewnie cały dzień siedział w Gabinecie. Korzystając z tego zrobię sobie obchód i posprawdzam ochronę pańskich dzieci. Potem będziemy mieli naradę nad tym, czy nie pora już wysadzić Pierwszą Damę ze śmigłowca... - Z tym jest pewnie problem, co? - Pierwsza Dama, która ma prawdziwy zawód, to dla nas nowość. - Prawdziwy zawód, kurczę! Przecież ona od dziesięciu lat, odkąd odszedłem z giełdy, zarabia więcej pieniędzy ode mnie! Jakoś tym się gazety nie chcą zająć. Przecież ona jest wspaniałym lekarzem. Oho, słowa mu się zaczynają plątać. Jest już za bardzo zmęczony, żeby trzeźwo myśleć. No cóż, prezydentom też się to zdarza. - Pacjenci ją kochają, tak mówi Roy. W każdym razie, jutro zajmę się ochroną dzieci. To rutynowa kontrola. Jako szef ochrony odpowiadam za bezpieczeństwo całej rodziny. Jutro zastąpi mnie przy panu agent Raman. To doskonały chłopak, szybko idzie w górę. - To ten, który podał mi kurtkę strażacką tam, na Wzgórzu, pierwszej nocy, żeby mnie wtopić w otoczenie? - Pan o tym wiedział? - Price była zaskoczona. Prezydent odwrócił się i wszedł do sieni. Uśmiech na jego twarzy świadczył o zmęczeniu, ale w jego niebieskich oczach zapaliły się figlarne iskierki. - Aż taki głupi to ja nie jestem, Andrea. Nie. Jednak skurwiel nie byłby lepszy na tym stanowisku. Rozdział 21 Związki Patrick O'Day był wdowcem