To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
41 Przypadkowo zatem Karolka przemoczyła płócienne pantofle, które ojciec przywiózł jej z Montrealu, i chociaż były wyjątkowo ładne, pod wpływem wilgoci natychmiast rozleciały się, zupełnie jakby ktoś zrobił je ze zwykłej bibułki. Do mojej żony: Tak, jak Ty, sama kupiła je na bazarku. Myślę, że ojciec nie przywoziłby jej z Montrealu byle jakich płóciennych pantofli... Natan Na jakim bazarku? Mówiłam Ci, że niczego takiego nie pamiętam. Przy wiozłeś mi je z Montrealu, tak jak ojciec Karołki Karolce. 1-------- Karolka widziała kiedyś równie ładne, płócienne pantofle na ulicznym bazarku i postanowiła je kupić za odkładaną tygodniówkę. Wymachując torbą wracała już stamtąd do domu, kiedy nagle spostrzegła, że przechodzi obok domu, w którym kiedyś już była. Stanęła i popatrzyła w głąb bramy, żeby się upewnić, czy dobrze poznaje podwórko. Tak, to tu mieszkała kiedyś Nikola ze swoją babcią kabalarką. Tą, która obok Aleksandra znalazła fatalną kartę tarota. Ona mogła wiedzieć, gdzie się po- dziewa Nikola, i był to trop, który mógł Karolkę zaprowadzić do Aleksandra. Szła po skrzypiących schodach, klatką schodową przesiąkniętą zapachem zatęchłych piwnic i wilgoci. Dziwne, myślała, że w czasach, kiedy Nikola była jeszcze Michaśką i chodziła do szkoły, zawsze była taka czysta i świeża, tak dbała o siebie, o swoje ubranie i wygląd, chociaż przecież mieszkała w tym okropnym domu z tą okropną babcią, a teraz wszystko diabli wzięli, Michaśką stała się Nikola. Karolka była wściekła. Zawsze lubiła Michaśkę, chociaż wiedziała, że bez chwili wahania odbiłaby jej Aleksandra, ale to był czas, kiedy Aleksandra chętnie odbiłaby Karolce połowa dziewczyn z ich klasy, tylko dobrze wiedziały, że to jest niemożliwe, bo wtedy oboje tak bardzo byli ze sobą związani. Nawet dla najpiękniejszej dziewczyny Aleksander nie porzuciłby Karolki. Drzwi do mieszkania były otwarte, w progu stała babcia Nikoli i trzepała dywanik, na którym zwykle sypiał pies. Spojrzała na Karolkę, ale nie poznała jej, bo widziała ją może ze trzy razy i to zawsze w tym swoim mrocznym pokoju, którego okno przysłaniała gęstą, zieloną firanką. Nikola miała kąt wydzielony w kuchni, za białym, starym kredensem. Tam zawsze było czysto. Tył kredensu Michaśką zakleiła plakatami i zdjęciami swoich ulubionych piosenkarzy rockowych, a wąski tapczanik przyrzuciła łowickim pasiakiem. Miała tu jeszcze stolik z lampą i półkę na książki, część tego małego pomieszczenia oddzieliła kolorową zasłonką, za którą trzymała swoje ubrania. To jest moja garderoba, śmiała się. Tak Karolka zapamiętała to miejsce. I taką Michaśkę: zawsze wesołą, z pucołowatą buzią i dołkami w policzkach, z długim, grubym warkoczem, z którego była dumna, nosiła go na przekór wszystkim krótkim fryzurkom w klasie. - Do kogo? - zapytała babcia Michaśki. Jeszcze raz trzepnęła dywanikiem nad schodami, a potem zaczęła go składać. - Do Michaśki. - Taka tu nie mieszka. - A dokąd trzeba pójść, żeby ją znaleźć? - A w jakiej sprawie? -W żadnej. Jestem Michaśki koleżanką. - Wyprowadziła się stąd, przepędziłam ją - powiedziała z zadowoleniem. Z pochylonej głowy opadały na twarz siwe kosmyki włosów, spomiędzy nich widać było ponure spojrzenie. Ciężko będzie, pomyślała Karolka, wydobyć z niej cokolwiek. - I nie ma pani jej adresu? -A nie mam! Powiedziała to zaczepnym głosem, może za jakąś sumę miałaby ten adres. Oglądała Karolkę od stóp do głów, jakby chciała ocenić jej możliwości. - Kabałę mogę postawić. 43 - Dziękuję. Położyła palec na ustach. - Ciii... - powiedziała. - Za kabałę nie dziękuj. Nigdy. Nie idzie dziękować za kabałę, bo się odwróci. Rzuciła psi dywanik za siebie, do mieszkania, oparła się o drzwi i znowu uważnie oglądała Karolkę. - Na co ci ten adres? - zapytała wreszcie. - Chciałabym zobaczyć się z Nikolą, to znaczy... z Michaśką. - Z Nikolą, mówisz? To ty od tamtych przychodzisz... - skrzywiła się niechętnie. -Jestem koleżanką Michasi ze szkoły, mam na imię Karolina, byłam tu kiedyś, dawno... pani mnie nie pamięta? - Wejdź. Pamiętać nie pamiętam. Pies zaszczekał, kiedy Karolka weszła do mieszkania. - Cicho, stary, nie drzyj mordy! - krzyknęła babcia Michaśki. Pies wyciągnął się na rzuconym krzywo dywaniku. Głowę położył na przednich łapach i patrząc na Karolkę, szybko mrugał przekrwionymi ślepiami