To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Wydaje mi się, że potrafię malować. Wiem o tym. To właśnie chcę robić. Po prostu nie wszedłem jeszcze w system, nie przywykłem do metod nauczania stosowanych na UCLA, obiecuję jednak, że rozwiążę wszystkie problemy. Wcale nie to chciałem powiedzieć, a on kiwa tylko głową. Zamyka moją teczkę i odkłada ją na biurko. — Studiujesz dzięki paragrafowi szesnastemu, prawda? Potakuję. — Co powiedział ci twój doradca? — Doktor Wiley powiedział, że mogę kontynuować studia malarskie. Zdaję wszystkie egzaminy i nie mam innych kłopotów. — Tak, ale najwyraźniej inne przedmioty nie sprawiają ci tyle trudności. Dlaczego chcesz marnować swoje zdolności, waląc głową w mur, którego nie jesteś w stanie przebić? Twoja krowa to była zniewaga dla całego wydziału. — Rozumiem, profesorze Adams. To się więcej nie powtórzy. Nie wiedziałem po prostu, czego konkretnie pan sobie życzy. Machnięciem ręki wyprasza mnie ze swojego gabinetu. Cieszę się, że mogę już iść. Przynajmniej nie wyrzucił mnie z kursu. Wracam do pustej pracowni. Przeszukuję materiały do martwych natur i zaczynam zbierać w głowie wszystko, co pamiętam z obrazów Georgii 0’Keefe. Jestem zaskoczony, że żaden z moich kolegów nie zabrał się jeszcze do pracy. Szczerze mówiąc, ten temat niezbyt mnie interesuje, ale teraz gotów jestem malować wszystko. Chcę tylko malować. Nie sądzę, by ten obraz miał sprawić mi jakieś kłopoty, chociaż ma to być Georgia O’Keefe w wersji ALa Columbato, namalowana w pseudostylu Clintona Adamsa. Paulowi się to spodoba. Jest to do tego stopnia śmieszne, że prawie surrealistyczne z buddyjskimi akcentami. Zabieram się szybko do pracy, ograniczając zakres palety i starając się podkreślić ostateczność czaszki. Odkrywam, że całkiem nieźle wychodzi mi malowanie w stylu „adamsowskim”. Najlepiej zaś, kiedy za wiele nie myślę. ROZDZIAŁ XIII Kiedy podjeżdżam po Altheę pod akademik Hilgard, mój jeep wygląda tak, jakbym zaczął dorabiać na boku jako pomoc drogowa. Pogadałem z kilkoma kolegami i przekonałem ich, żeby pożyczyli mi jeszcze cztery lewarki. W sumie wożę osiem, każdy zaopatrzony w korbkę i pokryty smarem. — Co dzisiaj robimy, AL? — Dzisiaj sami podniesiemy nasz dom z pomocą tych brudnych potworów, które widzisz tam z tyłu. Wskakuj do środka, specjalnie dla ciebie zostawiłem czyste miejsce. — Zwariowałeś, AL. Czy nie mogłeś poprosić o pomoc jakiegoś kolegi? Nie potrafię nawet wyobrazić sobie, że będę mogła ci w tym jakoś pomóc. Mamy podnieść cały dom? — Al, to dla nas kaszka z mlekiem. Daj spokój. Będzie fajnie, a jeśli dom zjedzie po zboczu, pobiegniemy za nim i pozbieramy, co się da, a potem od nowa zabierzemy do roboty. Ostrożnie wsiada do samochodu. Ma na sobie stare dżinsy, które kupiłem za dwadzieścia pięć centów w sklepie Armii Zbawienia. Właściwie chodzimy tam nie po zbawienie, ale w poszukiwaniu podobnych okazji. Widzę, że zabrała obiad. Mam nadzieję, że przygotowała porządne kanapki. Będziemy dzisiaj potrzebowali dużo energii. Wyjaśniam Al, co zaplanowałem na dzisiaj. Tłumaczę jej, jak zamierzam podnieść domek, a ona słucha uważnie, jedynie od czasu od czasu pyta mnie o jakieś szczegóły. Robimy więc wszystko tak, jak mówi AL. Widzę, że prace są już bardzo zaawansowane. Musiał pracować jak wariat przez ostatni weekend. Może to właśnie wszystko wyjaśnia — on po prostu jest wariatem. Ale i tak go kocham! Ustawienie lewarków zajmuje nam bardzo dużo czasu. Oboje jesteśmy zmęczeni i spoceni. W butach mam pełno piasku i żwiru. Kiedyś uznałabym to może za zabawne, teraz jednak mam ogromną ochotę spasować. — Al, wiem, że jesteś zmęczona, ale za piętnaście minut będziemy mogli zrobić sobie przerwę, oczywiście jeżeli nasza krzywa wieża nie runie. — Nawet tak nie myśl, AL, a już na pewno nie mów!!! — Teraz przejdę wokół domu i będę podkręcał lewarki, żeby przekonać się, czy cały dom podnosi się równomiernie. Powinno tak być, jeśli wszystko zrobiliśmy, jak należało