To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Andreas... Andreas także w tym uczestniczył. Czy poświęcił jej wówczas choć jedną współczującą myśl? Czy zrozumiał, jak trudno było jej z ojcem, którego nie mogła szanować, choć starała się o to ze wszystkich sił? Zaskrzypiały stare i zniszczone drzwi stodoły. Tak wiele razy przez nie szła, dźwigając na plecach snopy. Nigdy nie mieli konia. W środku było ciemno, zostawiła wigc drzwi otwarte. Dzięki Bogu, nakryli ojca narzutą z łóżka! Była pewna, że nie zniosłaby widoku jego twarzy, a już na pewno nie tak straszliwie wykrzywionej jak wtedy, gdy zobaczyła go wiszącego. Chociaż... on nie żył już wcześniej, powiedział pan Mattias. To odrobinę uspokajało, ale także było przerażające. Ktoś dostał się do domu... Hilda padła na kolana i Półgłosem odmówiła modlit- wę, prosząc Boga, by olcazał łaskę i przyjął do siebie Joela Nattmanna. Wiatr zakołysał drzwiami stodały, które prawie się zatrzasnęły. Wewnątrz zapanował półmrok. Niechaj dusza jego odnajdzie pokój i nie błąka się wśród żywych... Na dole, w oborze, zaszeleściły kroki. Szybko obejrzała się na kilka wiodących tam stopni, ale w rogu przy podjeździe było zupełnie ciemno, nie docierała tam jasność dnia. Zresztą na dworze było tak szaro, że odrobina światła, która sączyła się przez szparę w drzwiach, niewiele pomagała. To na pewno szczury. Stodoła jest przecież pusta. Usiłowała dokończyć modlitwę. Przed oczami miała kontur przykrytych narzutą stóp ojca. Ale przecież odkąd sięga pamięcią, nigdy nie było tu szczurów... Znów usłyszała coś jakby odgłos ukradkowych ru- chów, przemykających kroków... Panie, Ty, który litujesz się nad grzesznymi, ulituj się także nad tym nieszczęśliwym... Hilda znieruchomiała. Na dole rozległo się ciężkie dyszenie, sapanie czegoś, co przekradało się wzdłuż ściany, uderzając ciężkimi łapami... Zapomniała o modlitwie. Przez długą chwilę klęczała niby sparaliżowana, po czym jak najciszej wstała. W tym samym momencie usłyszała inny, zbawczy dźwięk. Skrzypienie wozu pod płotem. Wybiegła ze stodoły, potykając się o kamienie, i popędziła w stronę furtki. Za nic w świecie nie obejrzałaby się teraz za siebie. Kościelny podjeżdżał niespiesznie. Był to chudy, nijaki mężczyzna w czarnym ubraniu, który pełnił w parafii także funkcję grabarza. - W imię Ojca - zdziwił się. - Co się z panienką stało? - Coś jest w oborze! - zawołała. - Jakieś wielkie zwierzę! Nic na to nie powiedział, z niedowierzaniem tylko spojrzał w stronę budynku. Hilda biegła obok, ręką trzymając się wozu, aż zajechali na podwórko. - Gdzie jest nieboszczyk? - zapytał, nauczył się bowiem z pietyzmem odnosić do zmarłych. - Na górze, w stodole. Zeskoczył na ziemię. - Widzę, że drzwi do obory są zamknięte na haczyk. - Tak. - W jaki więc sposób zwierzę mogło dostać się do środka? Może górą? - Nie, tamte drzwi także były zamknięte, kiedy przyszłam. - A klapa do nawozu? - Jest zasłonięta. Tamtędy nie można wejść. - A więc zwierzę miało niby być zamknięte w środku? - Tak się wydaje - odparła żałośnie. - I panienka naprawdę coś słyszała? - Oczywiście! Nie patrzył na nią, gdy wymawiał gniewne słowa, które rozniosły się echem po opustoszałej zagrodzie. Wziął jednak długi kij z wozu, na którym stała trumna. - Lepiej to sprawdzić. Może panienka weźmie drugi kij do noszenia... Posłuchała go. Hilda wyczuwała niechęć kościelnego. Była córką hycla. On jednak miał do wykonania pracę, musiał więc znosić jej obecność. - Nie ma sensu wchodzić na dół - powiedział zrzęd- liwie. - Wtedy ono wydostanie się górą. Poszli w kierunku podjazdu. Hitda trzęsła się jak osika. - Jak panienka sądzi, co to było? Jakie odgłosy wydawało? - To... dyszało, węszyło. Sapało i parskało. - Może borsuk? - Być może, ale wydawało się dużo większe, o wiele większe. - Hm - zamyślił się. - U nas w parafii nie ma misia, nie widziano go od stu lat. Sądzę więc, że to nie był brązowy. Zauważyła, że kościelny nie śmie nazwać zwierzęcia jego właściwym imieniem. To jeszcze bardziej ją przeraziło. Otworzyła drzwi do stodoły na oścież. Zmarły leżał tak jak przedtem, cały przykryty. - Gdzie to było? - Kierowało się ku schodom - wskazała. - Sądzę, że nawet zaczęło już wchodzić na górę. Nie mogło wyjść podjazdem, zobaczyłbym to z dro- gi. Wobec tego musi być na dole. Rozmawiali po cichu, niemal szeptem. Grabarz mocno ujął kij i ostrożnie zaczął spuszczać się po zniszczonych schodach. Hilda upewniła się, że nic nie kryje się w stodole, i przestraszona ruszyła za nim, w każdej chwili gotowa do ucieczki. Mężczyzna przystanął na najniższym stopniu. - Pięknie to wszystko panienka utrzymywała, jak widzę. W jego słowach brzmiało zdziwienie, najwyraźniej nie spodziewał się tego po córce hycla. Kościelny nie posuwał się dalej. Hilda wiedziała, że z tego miejsca mógł dokładnie widzieć całą oborę. - Nic tutaj nie ma. - Ale jestem pewna... Grabarz odwrócił się ku ścianie. Od jednej z belek odłupała się długa drzazga. Mężczyzna wyciągnął zza niej coś, co się o nią zaczepiło. Nie wierząc własnym oczom wpatrywał się w trzymany w dłoniach kłak zwierzęcej sierści. - Bardzo tu ciemno - mruknął. - Ale sądzę, że to może być szaronogi... Ale tak wysoko na ścianie! Nigdy nie widziałem takiego wielkiego... Wpatrywał się w nią przerażony. - We wsi gadają o... o... Panienka chyba się nie spodziewa? - Nie spodziewam się...? Ach, o to chodzi! Nie, nie - gwałtownie protestowała, urażona jego podejrzeniami. - Wybaczcie mi! Ale wiecie, panienko, powiadają, że one gonią za brzemiennymi. Jezu Chryste! - wymamrotał. Wypuścił kłak sierści z rąk, jakby nagle zaczął go parzyć, i wyciągnął nóż. - Zimna stal - szepnął i wbił ostrze w ścianę. Spojrzał w stronę drzwi do obory. - Nic dziwnego, że są zamknięte. Takie potwory potrafią same otwierać i zamykać. Chodźmy, dosyć tego! Hilda była jednak odważniejsza, niż sama przypusz- czała