To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Wkoło nie było nic prócz piasku i węży, temperatura koło czterdziestu pięciu stopni i ani odrobiny cienia. - Kiedy pojawiła się ta półciężarówka - roześmiał się Sparky - Buddy rzucił się przed nią, wymachując ramionami, jak sęp z nadwagą, który próbuje oderwać się od ziemi. - Nie pieprz - rzucił Buddy. - Umarlibyśmy tam. Facet z półciężarówki wyciągnął hol i przywlókł nas z powrotem do Big Tuna, gdzie złożyliśmy nasz los w niezbyt higieniczne, ale podobno uzdolnione technicznie ręce Inmana "Nie Mów do Mnie Inman" Rudego Lyncha. A ty? - Moja dziewczyna i ja szukamy sobie jakiegoś miejsca na postój - powiedział Sailor. - Na razie zatrzymaliśmy się w hotelu Iguana. - My też - powiedział Sparky. - To jedyny hotel w Big Tuna. Czy spotkałeś już Bobby'ego "Tak Samo Jak Ten Kraj" Peru? - Nie, przyjechaliśmy zaledwie półtorej godziny temu. 103 - To poznasz - powiedział Buddy. - To złota rączka Iguany. Jego wóz zepsuł się tu parę miesięcy temu. - Uciekinier z więzienia - powiedział Rex. - Ma kilka więziennych tatuaży. - Każdy ma jakąś przeszłość - zauważył Rudy. - Tylko że niektórzy mają do tego jakąś przyszłość - rzucił Buddy. - To prawda - przyznał Rex. Sailor dopił piwo, postawił puszkę na ziemi i zmiażdżył ją butem. - Miło było was poznać - powiedział. - Dzięki za piwo. Jeszcze się zobaczymy. - I to niedługo - powiedział Buddy. - Jedno jest pewne w Big Tuna - rzucił Sparky. - Nie masz specjalnego wyboru, kogo spotykasz, a kogo nie. Lula spała na łóżku, kiedy Sailor wszedł do pokoju. Wewnątrz panował obrzydliwy smród, a na dywanie koło drzwi widniała duża wilgotna plama. - To ty, Sail, kochanie? - We własnej osobie. Lula otworzyła oczy i spojrzała na Sailora. - Widziałeś się z Rudym? - Aha. Spotkałem go i jeszcze paru chłopaków. Co tak cuchnie? - Zwymiotowałam. Próbowałam wyczyścić plamę mydłem ivory i wodą, ale niewiele to pomogło. - Niedobrze ci? - Chyba troszeczkę. Kochanie? - Słucham? - Usiądź tu koło mnie. Sailor podszedł do niej i usiadł na łóżku. - Nie wiem, czy to odpowiednie miejsce dla nas. Sailor pogładził Lulę po głowie. - To przecież nie na zawsze, orzeszku. Lula zamknęła oczy. - Wiem, Sailor. Nic nigdy nie jest na zawsze. NOC W NACOGDOCHES - SPÓŹNIŁEŚ SIĘ NA ZAMIESZKI, Johnnie, jak zwykle. Johnnie i Marietta jedli kolację z przyjacielem Johnniego, Eddiem Guidrym, w Joe R's Steak 'n' Shrimp w Nacogdoches w Teksasie. - Jakie zamieszki, Eddie? - Gliny zabiły czarnego dzieciaka, który napadł na supermarket 7-Eleven, i przy okazji stuknął pistoletem siedemdziesięcioośmioletnią białą kobietę. Umarła. Dzieciak zwiał, ale gliny w Bossier City go złapały i odstawiły z powrotem do Nacogdoches, gdzie jakiś kretyn zastępca szeryfa zatłukł go na śmierć. Chłopak miał piętnaście lat. Jedna z miejscowych czarnych adwokatek, Rosetta Coates, która jest tutaj bardzo ważną osobistością, była prymuską w swojej klasie w Austin, wygłosiła mowę, która rozpaliła całe miasto. W rezultacie zginęło trzynaście osób, z czego jedenaście czarnych. Spalono i ograbiono sklepy. Prawdziwy Mardi gras w teksańskim stylu. - Johnnie powiedział mi, że jest pan pisarzem, panie Guidry - odezwała się Marietta. - Tak, proszę pani. - Czy wolno mi spytać, jakiego rodzaju książki pan pisze? - Powieści przygodowe, literatura akcji. Wątpię, by mogły panią zainteresować. - Czy mogłam słyszeć o którejś z nich? -Jakieś trzy, cztery lata temu miałem prawie bestseller, nazywał się Śmigłowiec śmierci. Całkiem nieźle sobie radził w supermarketach. - To bardzo ciekawe, panie Guidry. Nie miałam pojęcia, że książki sprzedaje się w takich miejscach. - Do diabła, tak. Nie ma już praktycznie żadnych księgarń. Kupujesz sobie szczoteczkę do zębów, litr chudego mleka, dwie 105 bateryjki, paczkę prezerwatyw trojanenz, program telewizyjny i bestseller w miękkiej okładce za jednym zamachem. -Eddie i ja spotkaliśmy się w wojsku, Marietto - powiedział Johnnie. - Trafiliśmy razem do Fort Jackson, a potem do Wietnamu. -Pisze pan dużo o swoich doświadczeniach z Wietnamu, panie Guidry? - Nie, proszę pani, prawie wcale. Żeby się sprzedawać, trzeba pisać zabawne książki. Nie jestem kimś, kogo mogłaby pani określić, jako poważnego pisarza, chyba że brać pod uwagę pieniądze, jakie z tego mam, bo te są cholernie poważne! Nie, to Johnnie jest prawdziwym literatem. Czytała pani kiedyś jego opowiadania? -Ależ, Johnnie - zwróciła się do niego Marietta - dlaczego nigdy nie pokazałeś mi nic, co napisałeś? Johnnie pokiwał tylko przecząco głową i zabrał się do steku. - Ten chłopak to dopiero ma pomysły - powiedział Eddie. -Żałuję, że sam takich nie mam. Po kolacji Marietta zadzwoniła ze swego pokoju w hotelu Ramada Inn do Dalcedy Delahoussaye. - Dal? Jak się masz, kochanie? - Marietta? Gdzie jesteś? - Nigdy byś nie zgadła. W Nacogdoches w Teksasie. Johnnie chciał się tu zatrzymać, żeby się spotkać ze swoim starym przyjacielem nazwiskiem Eddie Guidry. Słyszałaś o nim kiedyś? Twierdzi, że pisze książki wojenne. - Louis jakąś czytał. Chyba nazywała się Śmigłowiec śmierdzi. Ten facet jest miliarderem, Marietto. Jest wolny? - Rozwodnik z czwórką dzieci. Johnnie powiedział, że żyje teraz z jakąś meksykańską dziewczyną. Córką swojej pokojówki. Pewnie ma nie więcej niż czternaście lat. -Nic nie poradzimy na te młode ciałka, Marietto - roześmiała się Dal. - Pan Guidry nie jest w moim typie. Ten facet jest cały we włosach, Dal, przysięgam! Włosy aż po nasadę nosa i włosy wystające wszędzie, a już zwłaszcza z uszu. Obrzydliwe! - A co z Lula? -Johnnie wysłał swojego człowieka w San Antonio na poszukiwania. Wiemy, że kończą im się pieniądze, będą więc 106 musieli się gdzieś zatrzymać i poszukać pracy