To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Tego woreczka nie wolno ci po³o¿yæ na ziemi. Bo jeœli po³o¿ysz albo ci upadnie, skoñczy siê nasza umowa. A dusza twoja od razu przejdzie na m¹ w³asnoœæ. Szymek znów zamilk³. Nie móg³ byæ pewien, czy nie zagapi siê kiedy, nie przepomni o tym woreczku z prochem. Co wtedy? Przepadnie wszystko: i dostojeñstwo, i Rozyna. Boruta uniós³ wysoko latarniê i poœwieci³ ni¹ prosto w twarz Szymka. Zagada³ prêdko: — No co? Godzisz siê, mociumdzieju? Szymek milcza³. Diabe³ siê zaniepokoi³. Przynagla³ niecierpliwie: — Namyœlaj¿e siê! Nie zwyk³em siê dopraszaæ! Szymek siê targowa³: — To mo¿e... panie, zel¿yjcie nieco. ¯eby nie tak od razu duszê oddawaæ, gdy woreczek znajdzie siê na ziemi. Boruta zagrzmia³ œmiechem: — Znaj ³askê pañsk¹. Zostawiam ci ratunek: do trzech dni schwytasz i uka¿esz mi zwierza, jakiego nigdy nie widzia³em i nie rozeznam, co zacz. Jeœli doka¿esz tego, zrzeknê siê duszy twojej, ale godnoœci ³owczego królewskiego nie dost¹pisz. Przyjmujesz warunek? Szymek wyrzek³: — Przyjmujê — bo chciaf Koniecznie postawiæ na swoim. Tedy Boruta zarz¹dzi³, ¿e obaj pójd¹ w g³¹b czarnego boru, tam gdzie obóz królewski. A gdy siê rozwidni, Szymek ma stan¹æ przed ³owczym i gadaæ, jak ju¿ wiadomo. Ruszyli. Boruta przodem z latarni¹. Szymek widzia³ jego plecy 72 i czerwone œwiat³o. Znowu wydawa³ siê wielkim cieniem. Sun¹³ szybko, a kroków jego nie by³o s³ychaæ. Ani sucha ga³¹zka nie trzasnê³a pod jego butem. Pnie drzew oœwietlane kolejno s³abym blaskiem ukazywa³y siê i niknê³y, jakby umyka³y sp³oszone. Boruta milcza³ i Szymek nie odzywa³ siê. Bo co sobie mieli rzec — ju¿ rzekli. Myœla³ Szymek o tym wszystkim, gdy tak szed³ za czarnym cieniem Boruty. Móg³ siê wróciæ. Przecie diabe³ nie wlók³ go za sob¹ na ³añcuchu. Wystarczy³o tylko zawróciæ z drogi, odejœæ w przeciwn¹ stronê albo wskoczyæ miêdzy drzewa. Straciæ z oczu czerwony b³ysk latarni. Szymek by³ pewien, ¿e Boruta, gdyby zmiarkowa³, ze zosta³ sam, nie szuka³by go i nie goni³ za nim. Przecie i teraz móg³ mu nakazaæ, aby szed³ przodem, i pilnowaæ go. Boruta m¹dry. On wie, co Szymka trzyma mocniej ni¿ ¿elazny ³añcuch. ¯e Szymek i bez ³añcucha idzie za Boruta. Potrafi³by zerwaæ przecie ten niewidzialny ³añcuch. Potrafi³by sobie powiedzieæ, ¿e nie chce ¿adnych wysokich godnoœci. Nawet w tej chwili mo¿e odegnaæ od siebie raz na zawsze myœli o tym, ¿e Rozyna musi byæ jego ¿on¹. ¯eby nie te s³owa, jakie do niej wykrzykn¹³ w z³oœci: „Ty mnie szukaæ bêdziesz, nie ja ciebie! Jeszcze piêknie poprosisz, ¿ebym siê z tob¹ o¿eni³..." I w³aœnie ta zawziêtoœæ, te jego s³owa wiod³y go za diabelsk¹ latarni¹. Musia³ postawiæ na swoim! Tak to Szymek rozmyœla³ i mocowa³ siê sam ze sob¹. Ani nie liczy³ czasu, ani drogi, jak¹ przebyli. Patrzy³ w ziemiê i nie dostrzeg³, ¿e niebo pomiêdzy konarami drzew zaczyna jaœnieæ, a p³omyk latarni Boruty zblad³ nieco. Czyni³o siê coraz widniej. 73 Szymek szed³ wci¹¿ jakby œlepy. Nagle ozwa³o siê granie rogów ³owieckich. Rzeœkie, budz¹ce gromko ze snu ludzi i bór. Boruta przystan¹³. Zdmuchn¹³ latarniê. Szymek oprzytomnia³. Spojrza³ na Borutê jak na kogoœ innego. By³ jakoœ przedziwnie odmieniony. Mo¿e to czyni³o œwiat³o rannego zmierzchu, a mo¿e jakieœ czary diabelskie. Nie wiadomo. Wyda³ mu siê teraz zwyczajny, podobny nawet nieco do dziedzica tego dworu z s¹siedniej wsi, gdzie Szymek chodzi³ do pracy. Bo by³ okaza³y, bo spogl¹da³ dumnie, bo mia³ w¹s zawiesisty, a odzienie zasobne, rusznicê jak na ³owy — i niczym siê nie ró¿ni³ od innych panów. Pojaœnia³ w œwietle dnia. Jego kaitan, czapka i buty nie by³y czarne, jak siê to noc¹ widzia³o — ale zwyczajnej skórzanej barwy. I nawet latarnia gdzieœ siê zapodzia³a. Nie uwierzy³by Szymek, ¿e to ten sam diabe³ Boruta, gdyby on siê nie ozwa³: — No, to mamy przed sob¹ namioty ³owieckie. Pomnisz, mo-ciumdzieju, o czym masz z panem ³owczym gadaæ? Szymek kiwn¹³ g³ow¹. — A pomnisz warunki naszej umowy? Odrzek³ hardo: — Nie bójcie siê, panie Boruto. Nie zaprê wam tego! — IdŸ¿e tedy, pytaj o pana ³owczego. Jeszcze siê spotkamy. I ju¿ Boruty przy nim nie by³o. Znikn¹³ nagle, jakby siê uprzednio we œnie objawi³. — Mara, nie mara — mrucza³ Szymek do siebie. — Diabelska to sztuka. Ale ja i tak pójdê, gdzie mam pójœæ. Wiedzia³, dok¹d iœæ, bo z daleka nios³a siê wrzawa, szczekanie psów i krótkie a gêste potrêbywania rogów. 74 i Dotar³ blisko. Zaczepi³ jakiegoœ pacho³ka i o drogê go spyta³. Pacho³ek wskaza³ pospiesznie, w której stronie Szymek ma szukaæ namiotu pana ³owczego. Po kilku chwilach stan¹³ przed owym namiotem