To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Wreszcie Marjorie ucichła. Jej głos coraz bardziej przechodził w bełkot, ustąpiły wstrząsające całym ciałem dreszcze i wkrótce zapadła w sen. Doktor Jarvis zbadał po raz kolejny puls. — Wygląda na to, że poczuła się lepiej. Dobrze jej teraz zrobi parę godzin odpoczynku. Jeśli chcecie, zostawcie ją tutaj. Zapewniam was, że się nią zajmę. Podziękowałem mu skinieniem głowy. Doktor otulił kocem drobne ciało śpiącej Marjorie, po czym przeprowadził nas w ciszy do salonu. Prowadzące do ogrodu francuskie drzwi były otwarte, dzięki czemu do pokoju wpadały świeże podmuchy wiatru od morza. Gospodarz przysunął trzy niewielkie zabytkowe fotele i poprosił nas o zajęcie w nich miejsc. Sam podszedł do wykonanego z ciemnego dębu sekretarzyka, skąd wydobył cztery szklanki. — Po tym wszystkim — powiedział — dobrze nam zrobi coś na odwagę. Mam doskonałą szkocką. Brat przywiózł mi ją z urlopu. Podczas gdy napełniał szklanki, my obejrzeliśmy pokój. Urządzono go tradycyjnie, lecz ze smakiem, korzystając z francuskiej tapety z motywami roślinnymi i dodając eleganckie, malutkie stoliki przyścienne oraz rzeźbione w drewnie obramowanie kominka. Na ścianach wisiało parę starych płócien, przedstawiających angielskie pejzaże, a także cała kolekcja osiemnastowiecznych miniatur. Bez wątpienia opłaca się być lekarzem domowym w najbogatszych rejonach Massachusetts. Doktor Jarvis podał nam szkocką i sam również zagłębił się w fotelu. Popijaliśmy w milczeniu ostrą, tracącą słodem whisky, aż wreszcie Anna nie wytrzymała. — Chcielibyście pewnie wiedzieć, co powiedziała Marjorie? Zrozumiałem z tego co nieco — wtrącił profesor Qualt. — To był jakiś dialekt, prawda? Jeden ze starych perskich dialektów pogórza. Anna skinęła głową. — Był to bardzo stary i niemal zapomniany język, którym posługiwała się odosobniona grupa mędrców, skazanych podobno na wygnanie w góry Persji. Znam go tylko dlatego, że kiedyś musiałam przetłumaczyć kilka starych tekstów farmakologicznych sporządzonych najprawdopodobniej przez tę grupę. Opanowałam wówczas niektóre elementy ich gramatyki i składni. Czy to możliwe, aby Marjorie znała ten język? — spytałem zimno. — I to w stopniu umożliwiającym tak płynną wymowę? Odpowiedź jest niemożliwa, dopóki twoja babka nie odzyska przytomności i nie wyjaśni nam tego sama — odparła Anna. — Mogła się go nauczyć, aby pomagać mężowi w pracy. Prawdę mówiąc, byłoby to jednak dziwne. Na całym świecie znajdziesz najwyżej dziesięć osób potrafiących tak dobrze rozmawiać. Ja sama rozumiem prawie wszystko, ale nie jestem w stanie złożyć więcej niż dwa, trzy zdania. Pociągnąłem mały łyk szkockiej. — Marjorie powiedziała nam, że nie interesowała się zabytkami Maxa. A jeśli się nie interesowała, to po cóż miałaby zadawać sobie trud nauki dziwacznego języka? — Może wcale się nie uczyła — odezwał się profesor Qualt, krzyżując nogi w kraciastych spodniach. — Mogła mówić pod wpływem hipnozy lub specjalnej sugestii. Mówienie wieloma językami… Takie przypadki już się zdarzały. — Istnieje teoria, że ludzie opanowani przez złe duchy posiadają zdolność posługiwania się wieloma językami — odezwał się cicho doktor Jarvis. — Jest to jeden z testów na stwierdzenie obecności demona. Przypaliłem wyjętego z kieszeni na piersi papierosa. — Uważam, że nie powinniśmy się zajmować wszystkim naraz. Przede wszystkim, Anno, powiedz, czego się od niej dowiedziałaś. Anna odsunęła z twarzy pasmo ciemnych włosów. W świetle lamp salonu doktora Jarvisa wyglądała jeszcze piękniej niż zwykle, a w jej oczach wyjątkowo wyraziście rysował się ów lisi błysk. Zanim zaczęła mówić, zwilżyła językiem wargi, przez co nabrały delikatnego połysku. — Trudno dokonać dokładnego przekładu całości — zaczęła. — Mędrcy posługujący się tym dialektem mieli zupełnie inne koncepcje życia niż ludzie współcześni i z tego powodu dla niektórych pojęć nie można znaleźć odpowiedników. Niemniej jednak, na podstawie tego, co zrozumiałam, mogę stwierdzić, że Marjorie opowiedziała mi pewną historię. Profesor Qualt zechce mnie poprawić, jeśli powiem coś nie tak. Była to historia pięknej, młodej dziewczyny, ubóstwianej przez ojca. Miała ona zostać zaślubiona bogatemu młodzieńcowi i spędzić resztę swych dni w przepychu oraz nieustającej szczęśliwości. Pomimo to, że ślub został zaplanowany przez rodziców, młodzi zapałali ku sobie gorącą miłością i nie mogli się doczekać wystawnej ceremonii oraz poślubnej nocy. Wieczorem poprzedzającego wesele dnia dom pięknej dziewczyny nawiedził potężny czarnoksiężnik przebrany za żebraka i uprowadził ją. Zamierzał podarować dziewczynę grupie dziwnych lub dzikich ludzi, nie jestem pewna znaczenia tego słowa. — Fanatycznych ludzi — podpowiedział profesor Qualt. — To najbliższa prawdzie interpretacja. Słowo to często występuje w innych dialektach jako określenie maniaków religijnych. — W każdym bądź razie dziewczyna miała przejść powolne tortury, by na koniec umrzeć. Porwanie odkryła jej brzydsza siostra i podążyła za czarownikiem aż do jego domu. Gdy dowiedziała się, jaki los czekał uprowadzoną, zdołała zawrzeć pakt z najpotężniejszym demonem czy też dżinnem czarnoksiężnika. Umówili się, że jeżeli niedoszła panna młoda odzyska wolność, brzydsza siostra do końca życia pozostanie kochanką dżinna i nigdy nie poślubi żadnego mężczyzny. Czy pan też to tak przetłumaczył, panie profesorze? Profesor Qualt skinął głową. — Jak na razie bez zarzutu. Miałem kłopoty z następnym fragmentem. — Ciężko go było zrozumieć. Został opowiedziany szczególnie trudnym językiem