To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Na szczęście. Za parę minut przejmie odpowiedzialność za wszystko. Co się mogło stać tam na górze? - “Zebra" wzywa wieżę. - Zgłaszam się. - Czy chodzi o ten obiekt, na który rano posłaliśmy transport? - Tak. - Nie zgłasza się na wezwanie? Udarton rzuca Fettiemu pytające spojrzenie. Na czole małego grubasa błyszczą krople potu. Kręci głową: nic. - Wzywamy bez ustanku, panie generale. Czy mam zaalarmować bazę? - Jeszcze nie. Proszę zadzwonić do ministerstwa; w ciągu paru minut będę na miejscu. Udarton dzwoni do Grupy Operacyjnej Sił Powietrznych. Odbierający telefon oficer nie podaje ani swego nazwiska, ani stopnia. Udarton przesuwa palcem wzdłuż listy ściśle tajnych znaków kodowych: kiedy mówi o “Skorpionie", “Ślizgaczu" lub o bazie w Oviedo, musi używać szyfru. Nie wie, jak długi jest łańcuch, w którym mimowolnie stał się drugim ogniwem. Bo pierwszym ogniwem jest “Skorpion". Poprzez eter, przez pajęczynę przewodów, w niewidzialnych impulsach krótkofalowych nadajników ruszył cały proces - odebrana wiadomość dociera coraz wyżej i dowiadują się o niej osoby, które są świadome prawdziwych rozmiarów niebezpieczeństwa. Również tych jego aspektów, o których dyżurny porucznik bazy w Oviedo nie ma nawet pojęcia. 15 Helikopter opada na specjalne lądowisko w pobliżu pałacu prezydenta. Mały placyk jest właściwie betonową niecką pośrodku gęsto porośniętego drzewami parku. Tak więc zewnętrzny obserwator nigdy nie może zobaczyć, kto przybywa do ważniejszych rządowych biur. Profesor Helmont niewiele zdążył zauważyć: ledwo maszyna dotknęła ziemi a już wsadzają go do samochodu policyjnego, który rusza z piskiem opon, pędzi na syrenie przez centralną dzielnicę miasta i nagle znika pod ziemią. To, co z zewnątrz wydaje się bramą garażu, w rzeczywistości jest szczególnie strzeżonym i wielokrotnie zabezpieczonym przed wszelkimi niespodziankami wejściem do tajnej podziemnej centrali. Gdyby wybuchła wojna atomowa, prezydent, rząd i sztab wojskowy kierowaliby stąd walką. Stąd też wydano by rozkaz użycia broni termonuklearnej. Centrala numer 2 jest do tego stopnia tajna, że nie mogą do niej wejść nawet osoby eskortujące profesora Helmonta. Przy szlabanie - w blasku wbudowanych w ścianę lamp neonowych - gościa przejmuje wysoki rangą oficer i prowadzi do elektrycznego samochodu. Droga na dół trwa cztery minuty, jadą wewnątrz betonowej rury, nigdzie nie widać żywej duszy, Helmontowi wydaje się, że są już kilkaset metrów pod miastem (w rzeczywistości najniższy poziom Centrali znajduje się na głębokości 783 metrów). Teraz serpentyna prostuje się. Kolejna wartownia z pancernymi szybami, przy ścianie stoją uzbrojeni żołnierze Helmont zauważa, że są wyposażeni nawet w maski gazowe. Oczywiście, za naciśnięciem guzika całą bazę można zatruć gazem, myśli profesor. Nie chciałby być w skórze wdzierającego się tu komandosa. Teraz już idą pieszo, prowadzi znów inny oficer; także i on nie odzywa się ani słowem. Przy dwóch okratowanych drzwiach mówi do wbudowanego w ścianę mikrofonu: “Profesor Helmont do Grupy Kryzysowej". Strażnicy sprawdzają krótką listę i coś zaznaczają. Na pewno godzinę, myśli Helmont, bo widzi że przed zanotowaniem spoglądają na zegarek. Otwierają się drzwi, nareszcie dociera do celu. W obszernej sali, wokół dużego stołu siedzi około tuzina mężczyzn i kobiet. Helmont wchodzi, stojący na zewnątrz umundurowani strażnicy natychmiast zamykają za nim wyciszone starannie drzwi. Teraz dopiero profesor zauważa, iż z jednej, dłuższej strony, salę przegradza szklana ściana, za którą dostrzega urządzenia telekomunikacyjne, ekrany, końcówki komputera i ludzi ze słuchawkami. Na małych stolikach mnóstwo telefonów, teleksów, fototelegrafów i innych, nie znanych mu urządzeń. A więc to jest Grupa Kryzysowa. Naprzeciw młodzieńczym krokiem wychodzi mu mężczyzna w wieku około czterdziestu pięciu lat, z siwiejącymi skroniami. - Pan Leon Helmont, prawda? - pyta i podaje mu rękę. Głos ma uprzejmy, lecz nie uśmiecha się. To nie pasuje do sytuacji. Helmont siada na krześle; od tej chwili jest jednym z członków grupy. Oczekują od niego fachowej wiedzy i porad. Nie potrafi się nawet domyślić, ile czasu upłynie, nim będzie mógł opuścić tę salę