To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
W rzeczywistości przypominała małą gospodę. Nieźle się zdziwiłem, gdy zobaczyłem ją w ruinie. Co się stało z Madame Noiret? Saisse znów rzucił mu szybkie spojrzenie. - Zmarła. Dwa lata temu. - Przykro słyszeć. Lubiłem ją. Czego nie mogę powiedzieć o kotach. Musiała ich mieć chyba ze trzydzieści. Same znajdy. - Pamiętam - mruknął Saisse z lekceważącym ruchem dłoni. - Jak długo tam siedziałeś? - Przyjechałem rano. Mówiłem już, że brak mi forsy, więc pomyślałem: tam, do diabła, pobiwakuję do świąt w pustej chacie. Taki miałem pomysł... a potem zaczęła się rozróba. Saisse poprosił go, by jeszcze raz opisał swój udział w wieczornych wypadkach. Whitlock zamruczał z niechęcią, że ma już dość gadania w kółko o tym samym, lecz w końcu spełnił życzenie Francuza. Saisse przerywał mu czasem jakimś pytaniem o ten i ów szczegół, ale poza tym słuchał w milczeniu. Cierpliwie czekał, aż Whitlock dociągnie swą opowieść do końca, tak że nim dotarli, do miejsca przeznaczenia, miał już wyrobiony pogląd na całą sprawę. "Le Boudin" należał do najpopularniejszych nocnych klubów Marsylii. Pobudowany na nadbrzeżu Vieux Port, błyszczał rzęsiście oświetloną fasadą, co mimo mroku pozwalało zobaczyć długi rząd smukłych jachtów kołyszących się lekko na wodach przystani. Saisse wprowadził samochód na parking należący do klubu. - To własność Jannoca? - Monsieur Jannoc posiada w mieście kilka klubów, nie tylko "Le Boudin" - odparł Saisse i używając małego nadajnika, otworzył boczne drzwi wiodące do budynku. - "Le Boudin"? - powtórzył Whitlock. - To chyba tytuł marsza Legii Cudzoziemskiej? Jest jakiś związek? - Monsieur Jannoc był oficerem Legion Etrangere - wyjaśnił Saisse. Popchnął Whitlocka do środka i zamknął drzwi. - Wciąż utrzymuje ścisłe kontakty z Legią. Dobiera swych pracowników wyłącznie z dawnych legionistów i często zaprasza do siebie oficerów z biura werbunkowego Bas-Fort Saint-Nicholas, mieszczącego się tu, w Marsylii. - Więc ty także służyłeś w Legii? - Jako sergent w Police Militaire. - Słyszałem o was. Przede wszystkim łapiecie dezerterów, prawda? Saisse stanął na szczycie schodów. - Żołnierze Legion Etrangere dopuszczają się wielu zbrodni. Najpoważniejszą z nich jest dezercja. Dostąpiłem nie lada zaszczytu, że zostałem wybrany, by ścigać przestępców i doprowadzać ich za mury citadelle przed trybunał sądu wojennego. - Wszystko zależy od punktu widzenia. - Ty tego nie zrozumiesz, Royce. Jesteś tylko najemnikiem. Czekasz wyłącznie na forsę. Dla mnie prawdziwą ojczyzną jest la Legion. - To dlaczego w dalszym ciągu nie ścigasz po Afryce tak zwanych tchórzy? - spytał Whitlock. Bez zmrużenia oka wytrzymał zimne spojrzenie Francuza. - Nie twój interes! - wściekle warknął Saisse. C.W. świetnie rozumiał jego niechęć do głębszych zwierzeń. Z dokumentów Rusta wyczytał, że sierżant Saisse spędził trzy lata w wojskowym więzieniu, gdyż zatłukł łopatą na śmierć schwytanego dezertera. Po zwolnieniu został zdegradowany i usunięty z szeregów Legii. Podeszli do drzwi na końcu korytarza. Za nimi była przepięknie urządzona łazienka, w której nie brakło nawet basenu i jacuzzi. - Możesz się tu wykąpać. Potem zostaniesz przyjęty przez pana Jannoca. Przyślę ci świeże ubranie. Gdy będziesz gotów, naciśnij dzwonek przy umywalce; ktoś ze służby zaprowadzi cię do gabinetu. - Czuję się nieco przytłoczony tą gościnnością - odparł Whitlock z lekkim sarkazmem, lecz zaraz dodał poważnie: - Naprawdę potrzebuję kąpieli. - Jesteś głodny? - Jak cholera - mruknął C.W. - Podeślę ci coś na ząb razem z... - Saisse urwał gwałtownie na widok człowieka, który pojawił się po drugiej stronie korytarza. Whitlock zamarł ze zdziwienia. Niemal od razu rozpoznał wysokiego mężczyznę, kroczącego w ich stronę dumnym, sprężystym krokiem. Pułkownik Nikołaj Zlotin, ponoć największy kolekcjoner orderów i odznaczeń w dziejach radzieckich sił specjalnych. Za swą prawdziwą matkę uważał Specjalnoje Naznaczenije, czyli specnaz. Każdy agent UNACO znał jego życiorys. Wielu wręcz uważało go za wzór do naśladowania. Z danych zawartych w komputerze wynikało, że był czterdziestotrzyletnim Ukraińcem, lecz poprzetykane siwizną ciemnoblond włosy i mocno poorana bruzdami, ogorzała twarz nadawały mu bardziej dystyngowany wygląd, niż można to było wywnioskować ze zdjęć przechowywanych w Centrum Dowodzenia UNACO w Nowym Jorku. - Musimy porozmawiać - burknął do Saisse'a po francusku. Płynnie władał ośmioma językami. Saisse spojrzał na Whitlocka. - Mam parę spraw do załatwienia - wyjaśnił, po czym odprowadził Zlotina do windy. C.W. zamknął za nimi drzwi łazienki i przysiadł na brzegu basenu. Nie ulegało wątpliwości, że Saisse znał Zlotina, gdyż w przeciwnym wypadku zareagowałby całkiem inaczej na jego widok