To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Zostawia siê w lesie kawa³ek ¿elaznego dr¹ga i idzie spaæ. Po dwudziestu latach wstajesz, bierzesz strzelbê i wracasz z piêknym poro¿em. - Jeleñ - powiedzia³em z uznaniem. - Byk jak z³oto. Dobre trzysta kilogramów ¿ywej wagi. ¯ywej? - To cisza - mój g³os zabrzmia³ mocniej. Jakby wszystko zale¿a³o od tego, czy zdo³am komuœ wmówiæ, ¿e to naprawdê tylko cisza. - Cisza - powtórzy³em. - Reszta jest bajeczk¹ o ¿elaznym wilku. Dzwony. Ha³asy po nocach. Liczenie minut. Jeleñ. Dobrze, ¿e nie krasnoludek w spiczastej czapce. Z d³ug¹ siw¹ brod¹, ³adnie zaokr¹glon¹ u do³u. Stoi na œcie¿ce i grozi palcem. A kiedy podejdziesz, okazuje siê, ¿e zamiast 'krasnoludka jest jedynie popió³ po zagaszonym dopiero co ognisku. Zatrzyma³em siê. Bior¹c na zdrowy rozum, nie ma metalowych jeleni. Ten, którego spotka³em, by³ czêœci¹ ciszy. Jak te wszystkie nie istniej¹ce dŸwiêki. Wróci³em do przedsionka i wyj¹³em z kieszeni bluzy podrêczny analizator. Jego okienko by³o czyste. Albo po odczytaniu danych skasowa³em zapis, albo nigdy go nie by³o. Zwa¿y³em w d³oni p³aski aparacik i umieœci³em go z powrotem w kieszeni. Przeszed³em do kabiny i zatrzyma³em si¹ przy wejœciu do niszy, obok aparatury diagnostycznej. Przebieg³em wzrokiem jej œlepe, wygaszone ekrany. - Nie - powiedzia³em twardo. - Nie. Nie czujê zmêczenia. Moje miêœnie s¹ pos³uszne. Mówiê sobie: "pójdê zobaczyæ, czy jest jakiœ zapis w okienku analizatora" i rzeczywiœcie idê. Mój umys³ funkcjonuje normalnie. Narzuca wolê cia³u. Jeleñ, wypalone krêgi, ba³agan w Centrali, który nagle znika, wszystko to s¹ chwilowe zaburzenia. Nie ma stalowych zwierz¹t. Nigdy nie by³o ich na tej planecie i poza ni¹ tak¿e. Niemo¿liwe, ¿eby pojawi³y siê i rozmno¿y³y w ci¹gu dwudziestu lat. Tê sprawê nale¿y uznaæ za za³atwion¹. - Zdecyduj siê - mrukn¹³em po chwili. - Kiedy mianowicie twój umys³ funkcjonuje normalnie, a kiedy nie? Bo wiele przemawia za tym, ¿e id¹c pierwszy raz do miasta by³eœ odrobinê mniej zwariowany ni¿ teraz. Nie têskni³eœ jeszcze do holowizji, a dzwony grzecznie czeka³y za drzwiami. Jeœli wtedy widzia³eœ spalon¹ trawê, przestrzelony automat, wywalone drzwi gabinetu Tarrowsena i tak dalej, to znaczy, ¿e godzinê temu naprawdê atakowa³ ciê ¿elazny jeleñ. W takim razie... - A sk¹d mogê wiedzieæ - przerwa³em sam sobie - ¿e wtedy rzeczywiœcie coœ widzia³em? Mo¿e to tylko dziœ moja chora wyobraŸnia podsuwa mi obrazy, rzekomo kiedyœ ju¿ odciœniête w pamiêci? - £atwo siê przekonaæ - odpar³em. - Wystarczy podejœæ do przystawki rejestruj¹cej, cofn¹æ zapis i w³¹czyæ foniê. Od pocz¹tku gadasz sam do siebie... Mimo woli zrobi³em ruch w stronê pulpitu komputera. Zatrzyma³em siê jednak. Nie. Po pierwsze, nie powinienem ani na sekundê zatrzymywaæ biegu taœmy. Po drugie, tego rodzaju autoinspekcja oznacza³aby ca³kowit¹ kapitulacjê. Niczego jeszcze nie za³atwi³em. Samotnoœæ i cisza to otwarte na oœcie¿ drzwi, przez które mo¿e wejœæ wszystko. To nie konkretne zjawiska, a brak konkretów. To pustka czekaj¹ca na treœæ. Ju¿ wiem, czemu pos¹dzam siê o halucynacje. Znowu ta psychologia. Odosobnienie, brak stymulacji powoduj¹, ¿e ludzie zaczynaj¹ widzieæ bry³y geometryczne zdobione krêtymi œcie¿kami z punkcików, zêbate ko³a, ba, nawet pseudoklasyczne wazy z festonami kwiatów. Ja ¿yjê w odosobnieniu, a zatem, jeœli spotykam stalowego jelenia, to on musi byæ przywidzeniem. Oto zgubne skutki wiedzy. Na³yka³em siê tej psychologii. Pilot nie ma prawa popadaæ w melancholiê, nie mówi¹c ju¿ o schizofrenii. Musi umieæ powœci¹gaæ lêk, smutek, têsknotê. Dlatego uczono mnie, poddawano testom i znowu uczono. Dlatego w³aœnie, poniewa¿ wiem, ¿e "deprywacja sensoryczna powoduje u cz³owieka miêdzy innymi halucynacje wzrokowe", wmawiam w siebie jakieœ omamy. W moim wypadku to piêkne zdanie jest bowiem bezprzedmiotowe. Ja nie straci³em kontaktu z otoczeniem. Odbieram informacje z Ziemi i z kosmosu. Jestem tutaj w wyniku umowy, jak¹ zawar³em ze spo³ecznoœci¹. Czyli moja wiedza psychologiczna jest dziurawa jak sito. A w ka¿dym razie zbyt skwapliwie podsuwa mi odpowiedzi na nie postawione pytania. Natomiast stan moich nerwów istotnie pozostawia coœ niecoœ do ¿yczenia. Na to zgoda. Nieobecnoœæ ludzi, pustka, cisza - wszystko to wyolbrzymia zagro¿enia. Cierpiê na niepewnoœæ. Inaczej mówi¹c, na lêk. Nie strach, ten nie wchodzi w rachubê. Lêk. Wzruszy³em ramionami. - Dziuraw¹, nie dziuraw¹, jak¹œ tam wiedzê przecie¿ masz - powiedzia³em. - U¿yj jej teraz. - A proszê ciê bardzo - mrukn¹³em. - Doskonale wiem, co robiæ. Patrzeæ na wszystko z dystansem. Z poczuciem humoru. Poza tym mieæ przy sobie kogoœ, na kim mo¿na siê oprzeæ. Kogoœ, kto od czasu do czasu pog³aska³by mnie po g³owie. Kto bêdzie spokojny i ma³omówny. Zapamiêtaj zw³aszcza to ostatnie. Ma³omówny. Tak siê sk³ada, ¿e na œwiecie jest teraz tylko jeden cz³owiek, który móg³by graæ przy mnie rolê psychoterapeuty. Podejmiesz siê? Potrz¹sn¹³em g³ow¹. - Nie. Raczej poprzestanê na owym dystansie i poczuciu humoru. Zobaczymy. Przeci¹gn¹³em siê i ziewn¹³em. - Teraz - - powiedzia³em - móg³bym znowu pos³uchaæ muzyki... Min¹³ miesi¹c. Nast¹pi³o kilka dni deszczowych. Przeprowadzi³em pomiary i stwierdzi³em, ¿e satelity klimatyczne ani siê nie rozregulowa³y, ani nie i zesz³y z orbit. Nie by³o ich po prostu. ¯e te¿ od razu na to nie wpad³em. Proces "równowagi biologicznej" musia³ przecie¿ przebiegaæ bez. interwencji techniki. Grzêzawisko, jakie pojawi³o siê na skraju polanki, podesz³o pod œciany bazy. Ciszy przyby³ nowy sk³adnik: kumkanie ¿ab. Któregoœ dnia, wracaj¹c z obchodu stanowisk obserwacyjnych, przystan¹³em kilkanaœcie metrów przed kamienist¹ piramid¹ i oczami alpinisty zacz¹³em szukaæ drogi. Bezpoœrednio z trawy wyrasta³ ogromny, popielaty g³az, w³aœciwie niewielka, przewieszona ska³a. Nad ni¹ bieg³a w¹ska pó³ka, zamkniêta skoœnie œciêt¹ ambonk¹. Z tym wszystkim poradzi³bym sobie w ci¹gu paru minut. K³opot zaczyna³ siê wy¿ej, gdzie osypisko spiczastych kamieni czeka³o na jedno dotkniêcie stopy, ¿eby siê osun¹æ i run¹æ w dó³. Mimo wszystko kiedyœ spróbujê. Nawet jeœli ca³a zabawa skoñczy siê zjazdem, nie bêdzie go wiêcej ni¿ dwanaœcie metrów. Przymkn¹³em oczy