To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Usiłowała go schwytać. Pamiętał dotyk jej rąk i muśnięcie włosów, a jednak jej właśnie nie bał się wcale. Jeśli przystawał czasem w ucieczce, by spojrzeć wstecz, to po prostu, aby zobaczyć, czy go przypadkiem nie goni. Od niej samej nie zmykałby zbyt spiesznie. Oczy jej, głos i ręce poruszyły w nim dziwne struny; czuł samotność, głębszą niż kiedykolwiek, i wielką tęsknotę. Wyszukał sobie legowisko pod korzeniem sosny, niedaleko bobrowych żeremi, i całą noc prześladowały go niespokojne sny. Widział Kazana, Szarą Wilczycę, stary wykrot, Umiska i Ne-< peese. Raz, gdy się zbudził, wydało mu się, że korzeń sosny to Szara Wilczyca; a gdy się przekonał, że matki nie ma w pobliżu, skowyczał długo i żałośnie. We śnie przeżywał po raz wtóry tragedię minionego dnia. Widział, jak Wakajo umyka po łączce; 1 — Bari 49 oglądał jego konanie. Potem oczy Nepee.se błyszczały tuż u jego ślepek i słyszał znowu jej rozdzierające krzyki. Był rad, gdy świt wreszcie nadszedł. Nie szukał jadła; skierował się jednak ku brzegom stawu. W ruchach Bariego było teraz mało ufności. Pamiętał dobrze, że Umisk i jego towarzysze w sposób najbardziej wyraźny odrzucili ofiarowaną przyjaźń, Jednak sama ich obecność częściowo zmniejszała wielkie osa-:, motnienie. Było to nawet więcej niż ósąmotnienie^Na razie wygasła w Barim iskra wilcza. Pies panował niepodzielnie. A w takich chwilach przygniatało go instynktowne i coraz bardziej rosnące poczucie, że nie należy do tej dziczy, że jest tu intru-jcem, któremu zewsząd grożą dziwaczne niebezpieczeństwa. W głębi północnych borów bóbr bawi się i pracuje nie tylko nocą. Przeciwnie nawet, woli dzień dla rozrywki i roboty, toteż większość ludu Szczerbatego wstała już, gdy Bari począł melancholijnie zwiedzać brzegi stawu. Młode bobry w towarzystwie matek nadal znajdowały się w wielkich domach z chrustu i iłu, niby kopice siana sterczących nad powierzchnią. Budowli było trzy; jedna miała najmniej dwadzieścia stóp średnicy. Bari krocząc tą stroną stawu doznawał pewnych trudności. Skoro wszedł między wierzby, buki i brzozy, tuziny drobnych kanałów przecięły mu drogę we wszystkich kierunkach. Część ich była szeroka na stopę, inne na metr i więcej, a wszystkie pełne wody. Żaden kraj na świecie nie posiadał lepszych linii komunikacyjnych niż ten skrawek ziemi, po którym z głębi lasu spławiano żywność i materiał budowlany. Na jednym- z szerszych kanałów Bari wpadł niemal na wielkiego bobra, holującego czterostopowy pieniek brzozy grubości nogi ludzkiej — pół tuzina śniadań, obiadów i kolacji w jednym ładunku. Cztery lub pięć wewnętrznych kór brzozy stanowią dla bobrów jakby chleb, masło i kartofle, gdy wyżej cenione kory wierzb i młodych buków zajmują miejsce mięsa i deseru. Skoro bóbr porzucił swój ładunek w panicznej ucieczce, Bari obwąchał go starannie i poszedł dalej. Nie usiłował się już kryć i przynajmniej z pół tuzina bobrów mogło go swobodnie obejrzeć, nim dotarł do miejsca, w którym staw zwężał się, znowu 50 tworząc normalną strugę mniej więcej o pół mili od tamy. Po* tem szczeniak zawrócił. Przez cały dzień wałęsał się wokół że-t remi bynajmniej nie tając swej obecności. W wielkich fortach z iłu i chrustu bobry odbyły naradę wo-» jenną. Były wyraźnie zdumione. Istniało czterech -wrogów groźnych nad wszystko inne. Wydra, niszcząca tamy zimową porą, co powodowało obniżenie poziomu wody uniemożliwiające dostawę żywności; ryś, morderca starych i młodych, bez róż-» nićy; na ostatek lis i wilk czatująse godzinami, by porwać z za-* sadzki jakiego bobra mniej więcej w wieku Umiska. Gdyby Bari był jednym z tych czterech nieprzyjaciół, stary Szczerbaty i jego familia wiedzieliby, co czynić. Lecz Bari stanowczo nie przypominał wydry, a jeśli nawet był wilkiem, rysiem lub lisem, zachowywał się co najmniej dziwnie. Z pół tuzina razy miał okazję skoczyć na zdobycz, jeśli w ogóle szukał zdobyczy* Nigdy jednak nie wykazał chęci czynienia im zła. Być może bobry przedyskutowały ten temat między sobą. Być może Umisk i jego koledzy opowiedzieli rodzicom o swej przy-* godzie ; o tym, że Bari ich nie skrzywdził, choć mógł to łatwo uczynić. Nie jest to bynajmniej wykluczone, gdyż jeśli bobry potrafią wznosić logicznie pomyślane budowle, dające się potem zburzyć jedynie przy pomocy dynamitu, rozsądek pozwala przy-_ puścić, że mają też sposoby porożu miewania się między sobą. Tak -czy inaczej, odważny staruszek Szczerbaty postanowił położyć kres niepewności. Tego dnia po południu Bari po raz trzeci czy czwarty wkro-* czył na tamę. Jej grzbiet miał pełnych dwieście stóp długości, lecz woda nigdzie nie przechodziła górą znajdując skąpy odpływ przez tu i ówdzie rozmieszczone szczeliny. Przed tygodniem lub dwoma jeszcze Bari mógłby łatwo przejść tamą na drugi brzeg, ale teraz w samym jej końcu bobry stawiały sporą dobudówkę i dla łatwiejszego wykonywania pracy nawodniły około pięć->, dziesięciu jardów nisko położonego gruntu. Główna tama wywierała na Bariego wpływ magnetyczny. Pachniała silnie wonią bobrów. Grzebień jej by! wysoki i,suchy, usiany tuzinami gładkich wgłębień, kędy bobry brały kąpiele 51 słoneczne. Bari ułożył się w jednej takiej jamce nie odrywając oczu od stawu. Najmniejszy dźwięk nie naruszał sennej ciszy, Można było sądzić, że bobry śpią lub pomarły. Jednak cała ko« lonia wiedziała, że Bari jest na tamie. Bari leżał na samej spiekocie słonecznej tak wygodnie, że po chwili oczy poczęły mu się kleić i nie mógł już obserwować toni. Ostatecznie popadł w drzemkę