To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

- No dobrze, skoro cię już całkiem do siebie zniechęciłam, opowiedz mi o swojej pracy, oczywiście z pominięciem spraw tajnych. - Wcale mnie nie zniechęciłaś - zaprzeczył Hood. - Czyżby? Hood pokręcił głową i ugryzł kawałek chleba. - Wśród moich przyjaciół jest kilku socjopatów. Na twarzy Daphne zagościł autoironiczny uśmieszek. Nie jest źle, pomyślał Hood, potrafi śmiać się z samej siebie. A potem spełnił jej prośbę, gdy kończyła jeść przystawkę. Wyjaśnił, że Centrum, czyli centrum operacyjne, to obiegowe określenie Centrum Szybkiego Reagowania. Siedziba agencji mieściła się w zwykłym dwupiętrowym budynku z fasadą w kolorze kości słoniowej, który stał na terenie wojskowej bazy lotniczej Andrews. W czasach zimnej wojny było to jedno z dwóch miejsc stacjonowania załóg eskadr szybkiego reagowania na wypadek uderzenia atomowego. W razie ataku nuklearnego na stolicę ich zadaniem była ewakuacja najważniejszych osobistości i przetransportowanie ich na bezpieczne stanowiska dowodzenia z dala od Waszyngtonu. Po upadku Związku Radzieckiego i ograniczeniu znaczenia eskadr szybkiego reagowania, specjalne jednostki lotnicze przeniesiono w inne miejsce, a opustoszały budynek w bazie Andrews został przekazany nowo powstałemu Centrum Szybkiego Reagowania. Hood nie powiedział jej niczego ponad to, co było zawarte w oficjalnym statucie Centrum Szybkiego Reagowania. - Agencja ma do spełnienia dwa zadania - kontynuował ściszonym głosem. Mówienie głośnym szeptem stosował prawie zawsze, kiedy poruszał niejawne sprawy zawodowe w miejscu publicznym. - Pierwszym jest prewencja. Monitorujemy treść raportów wywiadu, a także artykuły w prasie, szukając potencjalnych punktów zapalnych. Chodzi o pozornie niezwiązane ze sobą wydarzenia, które mogą wywołać sytuację kryzysową albo sprowokować atak terrorystyczny, zarówno w kraju, jak i za granicą. - Jakie konkretne wydarzenia? - spytała. - Choćby takie, jak zaleganie z wypłatą żołdu przez rządy krajów Trzeciego Świata. Może to doprowadzić do rewolty i zagrożenia interesom Stanów Zjednoczonych - tłumaczył Hood. - Albo przechwycenie wielkiego transportu narkotyków, które stworzy niebezpieczeństwo odwetu. Ostrzegamy terenowych pracowników o potencjalnych zagrożeniach. - A więc opracowujecie hipotezy wywiadowcze. - Właśnie - przytaknął. - Drugie zadanie centrum to interwencja w miejscach, gdzie doszło już do konfliktu. Nie mogę ujawnić szczegółów, ale chodzi mniej więcej o to, co zrobiliśmy w budynku ONZ. - Zabijacie złych ludzi - stwierdziła Daphne. - Tylko wówczas, gdy jest to konieczne - zastrzegł Hood i zamilkł. Jeszcze osiem miesięcy wcześniej likwidowanie sytuacji kryzysowych należało do obowiązków specjalnego oddziału taktycznego Striker. Jednak po jego zdziesiątkowaniu w Kaszmirze decyzją Hooda ograniczono się do chirurgicznie precyzyjnych działań, prowadzonych przez pojedynczych agentów. W ten sposób Centrum mogło rozprawiać się z wrogimi organizacjami od środka. Trwało to nieco dłużej, ale pozwalało ograniczyć straty. Jeżeli konieczna była siła militarna, Rodgers wzywał na pomoc jednostki specjalne spoza agencji. Rozmowa zeszła na tematy osobiste. Daphne opowiadała Hoodowi o swym byłym mężu, któremu zabrakło ambicji, by sprostać jej wymaganiom. - Był współwłaścicielem dużej i znanej firmy prawniczej swego ojca. Ale wolał od pracy jazdę konną. Próbowałam nawet mu towarzyszyć, lecz smród i ględzenie o niczym doprowadzały mnie do szału. Zwłaszcza, że on niczego poza końmi nie widział. - Nie wiedziałaś tego przed ślubem? - spytał Hood. - Miałam dwadzieścia dwa lata i byłam zupełnie zielona - odparła. - Młodość poświęciłam na tworzenie agencji reklamowej. Myślałam, że będzie fajnie złapać faceta, który lubi i ma czas wypoczywać. Nie spodziewałam się, że mogę stracić dla niego szacunek. Hood roześmiał się. - Miałem zupełnie odmienny problem - powiedział. - Żonie nie podobało się, że cały mój czas poświęcam Centrum. Doszło nawet do tego, że się zwolniłem, ale na krótko, bo nie potrafiłem wytrzymać bez tej pracy. - Nie zdawałeś sobie sprawy, że niszczysz swoje małżeństwo? - spytała Daphne. - Kiedy się zorientowałem, było już za późno. Wiedziałem, że Sharon cierpi, ale nie sądziłem, że aż tak bardzo. - A więc to ona odeszła? Hood przytaknął. - A teraz jak się między wami układa? - Całkiem dobrze. Sharon nie robi problemu z odwiedzinami i w ogóle... Przypuszczam, że nasz kłopot polegał na tym, że tak naprawdę nigdy nie byliśmy dobrymi przyjaciółmi. - To możliwe - zgodziła się Daphne. - By się zaprzyjaźnić, trzeba się polubić. Ale nie trzeba lubić osoby, aby się z nią ożenić. Wiesz, opracowałam prosty test, pozwalający to sprawdzić. - Doprawdy? - Owszem. Nazwałam go próbą piaskownicy. Przypuśćmy, że ty i twoja przyszła partnerka bylibyście zamknięci w piaskownicy na dwadzieścia cztery godziny. Czy potrafilibyście się ze sobą bawić? Czy budowalibyście zamki, urządzali ogródek do medytacji Zen, odgrywali scenki szczęśliwych plażowiczów? Czy potrafilibyście zorganizować grę w okręty albo konkurs rysunkowy? Czy mielibyście ochotę na cokolwiek innego poza uprawianiem seksu? Jeżeli odpowiedź na te pytania będzie twierdząca, można myśleć o trwałym związku. - Dlaczego akurat piaskownica? - Hood skrzywił się. - Czy nie mógłby to być pokój hotelowy albo samolot czy pociąg? - W pokoju hotelowym mielibyście telewizor - wyjaśniła Daphne. - A w samolocie lub pociągu czasopisma i jedzenie. Tymczasem tu trzeba dostrzec w kupie piasku wydmę, górę, zamek... W tym celu potrzebne są chęć i gotowość do zabawy, no i odrobina szaleństwa. Musisz dopuścić do głosu tkwiące w tobie dziecko. Inaczej nawet nie wejdziesz do piaskownicy. Konieczne są też poczucie humoru i umiejętność nawiązywania kontaktu. Jeżeli zabraknie jednego z tych elementów, zanudzicie się na śmierć albo zabawa skończy się kłótnią. Te same cechy potrzebne są do zbudowania udanego związku. - Skąd ten pomysł z piaskownicą? - spytał Hood. - Robiłam kiedyś reklamę pewnego towarzystwa ubezpieczeniowego. Rzecz działa się w piaskownicy, w której wspólnie dorastało i starzało się dwoje ludzi. To dało mi do myślenia. Hood także pogrążył się w rozmyślaniach. Z Sharon na pewno nie wytrzymałby całego dnia w takiej sytuacji. Nawet nie wyobrażał sobie zabaw w piaskownicy z Ann Farris, byłą rzeczniczką prasową Centrum, z którą miał przelotny romans